HFM

Vincent CD-400/SV-400

36-39 02 2014 01
Kiedy firmy specjalizujące się w sprzęcie z wysokiej półki zrobią czasem coś dla mniej zamożnych audiofilów, to zwykle są to konstrukcje lepsze, niż wynikałoby to z ceny. Można szukać samemu optymalnych rozwiązań, ale można skorzystać z tych, które w zestawie przygotował doświadczony producent. Na przykład niemiecki Vincent.

Ha, niemiecki... obruszy się znawca audiofilskiej geografii. Przecież wiadomo, że Vincent, choć chwali się sloganem „Born in Germany 1995”, od początku produkuje w Azji. A może w tym kryje się mądrość menadżerów? Wyprodukować taniej i lepiej. Kto nie wybiera sprzętu najpierw oczami; nie patrzy na pochodzenie? Kto kieruje się tylko brzmieniem? Gdyby schować malkontentom globus i zakryć etykietki na urządzeniach, to czy dalej kręciliby nosem? Nie, strzygliby uszami i kręcili głową z niedowierzaniem, bo od razu powiem, że najtańszy zestaw Vincenta gra bardzo dobrze. A czasem jeszcze lepiej.


Oba urządzenia przyjechały w podwójnych kartonach z napisem „German Brand”. Ani słowa o „Made in...”.

Budowa


SV-400
Wzmacniacz SV-400 nie jest ciężki; waży 9,5 kg. Wymiary też ma kompaktowe –niespełna 10 cm wysokości – tyle samo co odtwarzacz. Przednią ściankę wykonano z drapanego aluminium o grubości 6 mm. Opisy przełączników nie rzucają się w oczy, co dobrze świadczy o projektancie.
Na froncie widać tylko jedno pokrętło – wybierak jednego z sześciu źródeł. Opis pojawia się na ulokowanym centralnie zielonkawym wyświetlaczu; podobnie jest w odtwarzaczu CD. Jest też włącznik zasilania i gniazdo słuchawkowe. Włożenie w nie wtyku (duży jack) odłącza wyjście głośnikowe.
Jasność wyświetlacza można regulować w trzech krokach. Na okręgu rozmieszczono trzy przyciski: do regulacji głośności oraz „mute”. Ich naciśnięcie sygnalizowane jest na wyświetlaczu. Głośność zmienia się co 1 dB, czyli dość szybko.

36-39 02 2014 02

Wewnątrz SV-400 wzorowy porządek. Solidna rama z blachy musi utrzymać ciężkie trafo.


Bliżej wyświetlacza umieszczono guzik korekcji barwy tonu. By wejść w ustawienia, naciskamy go raz – wybieramy Tone On przyciskiem Vol+, a następnie drugi raz – by skorygować tony wysokie i bas w zakresie od -10 do +10 dB, z krokiem co 2 dB. Korekcję wyłączamy przyciskiem Vol-.
Wybór wejścia uruchamia przekaźniki. Mechanikę praktycznie wyeliminowano.
Z tyłu, prócz wejścia zasilania IEC, znajdują się pozłacane terminale głośnikowe z plastikowymi nakrętkami. Przyjmują gołe kable, wtyki bananowe i szerokie widełki. Działają, ale większa solidność by nie zaszkodziła.


Po lewej stronie ulokowano wejścia RCA oraz dwa wyjścia analogowe – z pętli magnetofonowej i pre out, nad nimi umieszczono zaś wejście USB. Wszystkie gniazda są zakryte plastikowymi nakładkami, co chroni je przed kurzem. Urządzenia Vincenta można połączyć przewodem Power Output Control, przekazującym impuls do włączenia lub wyłączenia systemu.
Po zdjęciu obudowy wzrok wędruje ku potężnemu toroidowi z napisem „Low Noise Vincent For Audio 5kV Tested”. Waży pewnie z 5 kg, więc prądu nie zabraknie. Ramę obudowy wykonano z blachy i w wielu miejscach skręcono na sztywno.


Pomiędzy transformatorem a płytką z układem elektronicznym widać duży radiator. Przykręcono do niego cztery Sankeny i dwa mniejsze tranzystory, ale ich oznaczeń odczytać nie sposób. Muszę jednak powiedzieć, że nawet przy długim słuchaniu SV-400 praktycznie się nie grzeje. A może grałem za cicho?
Uwagę zwracają jeszcze dwa japońskie elektrolity Rubycon USR 6800 µF. Wśród pozostałych elementów sensacji nie ma. Wejście USB ma osobną, dość rozbudowaną płytkę, z której sygnał płynie do części cyfrowej, znajdującej się tuż za panelem frontowym. Główny chip konwertera ma zaklejone oznaczenia.
Plastikowy pilot jest skromny, lecz wystarczający. Można nim wybrać wejście, wyciszyć sygnał, skorygować głośność i barwę dźwięku.

 

CD-400
Odtwarzacz jest równie solidny co wzmacniacz. Wygląd przedniej ścianki sugeruje przynależność do tej samej, jak dotąd skromnej rodziny Vincenta – OnsetLine. Obok wzmacniacza i CD-playera znajdziemy w niej również tuner STU-400. Wszystkie urządzenia występują w wersji srebrnej i czarnej.
Sterowniki w odtwarzaczu rozmieszczono tak samo jak we wzmacniaczu. Po lewej mamy włącznik sieciowy, gniazdo słuchawek i pokrętło, którym reguluje się głośność w słuchawkach. Szuflada na płytę wyskakuje i chowa się zdecydowanym ruchem. Pod nią widać wyświetlacz, który można przyciemnić lub wyłączyć.
Cztery przyciski po prawej odpowiadają za start, stop, pauzę i przeskakiwanie pomiędzy utworami w przód lub w tył.

 

36-39 02 2014 03

Takiego transformatora nie powstydziłby się niejeden wzmacniacz.


Na tylnej ściance znajdziemy wejście IEC, gniazdo bezpiecznika, dwa wejścia/wyjścia pozwalające połączyć urządzenia Vincenta w szereg i sterować ich aktywacją ze wzmacniacza. Jest też koaksjalne wyjście cyfrowe i analogowe RCA, wszystkie pozłacane.
Wnętrze podzielono na trzy części: toroidalny transformator z napisem „Low Noise Vincent For Audio 5kV Tested”, napęd Sanyo DA11 ze sterowaniem Philipsa i DAC. Chip jest oklejony. Na stronie internetowej Vincenta widnieje informacja, że to Burr-Brown PCM 1716.

 

36-39 02 2014 04

Idealnie dopasowane wzornictwo obu elementów.


Pilot jest trochę większy niż ten do wzmacniacza. Umożliwia programowanie utworów i regulację poziomu wyjścia, gdybyśmy chcieli użyć źródła do sterowania bezpośrednio końcówką mocy. Zakres to 0-26 dB. Krok nieznany, ale na ucho dość duży.

 

Wrażenia odsłuchowe
Odsłuch zacząłem, łącząc zestaw niedrogimi kablami. Nie słuchałem jednak długo w tej konfiguracji, bo już pierwsze minuty obcowania z głosem Diany Krall podpowiedziały mi, że w tanim Vincencie drzemią ukryte możliwości. Warto zainwestować w dobre przewody. System lepiej reaguje na miedziane; srebro raczej odrzucimy.
Zestaw CD-400/SV-400 epatuje potęgą brzmienia. Stoi za nim mocny bas, schodzący bardzo nisko i szeroko rozciągnięty. Nie da się takiego utrzymać krótko na wodzy, bo to nie dziesięciokrotnie droższy Krell, ale mnie to nie przeszkadzało. Odkryłem nawet, że pudło kontrabasu Paula Chambersa, grającego na „Kind of Blue” rezonuje ładnie i długo. Ale tylko wtedy, kiedy muzyk szarpie najgrubszą strunę. Trąbka Milesa skrzyła się perlistymi frazami, za to saksofony Coltrane’a i Adderleya miały pewną matową naleciałość, znaną mi z najciekawszych konfiguracji.


 

36-39 02 2014 05

Wejście USB we wzmacniaczu – na zdjęciu zaślepione, ale wszystko działa. Przyjmuje nawet pliki 24/192.


Ważnym testem jest dla mnie brzmienie fortepianu. Wybrałem solowe popisy Andreasa Schiffa na jednej z produkcji ECM New Series. Jego Bechstein był bardzo dynamiczny, ale to także zasługa stylu gry Schiffa. Vincent z pewnością go nie ograniczał. Diana Krall skorzystała z lepszego okablowania i zabrzmiała pełnym głosem z rozkoszną chrypką. Zestaw łagodnie obchodził się z gorzej zrealizowanymi płytami. Potrafi przy tym pokazać przewagę nagrań audiofilskich.


Ciekawiło mnie, co naprawdę zaoferują odtwarzacz i wzmacniacz, kiedy zagrają osobno w innych zestawach. Okazało się, że mocna podstawa basowa to zasługa CD-400. Zaskoczyła mnie rozdzielczość skutkująca detalicznym odwzorowaniem sceny dźwiękowej. Tę CD-400 buduje szeroko, ale nie spodziewajcie się, że zatrzyma się na ścianie sąsiedniego budynku. Kompakt Vincenta gra raczej do przodu, co czyni scenę bliską; na wyciągnięcie ręki. Podoba mi się także, jak precyzyjnie określa brzmienie instrumentów. Mogłem się wsłuchiwać w każdy z nich z osobna.
SV-400 w konfiguracji z odtwarzaczem SACD pokazał większe możliwości niż z CD-400. Przestrzeń była lepiej zdefiniowana, a kontury wyraźniejsze. Wzmacniacz gra dźwiękiem zrównoważonym w całym paśmie i naturalnym.


 

36-39 02 2014 06

Pilot wzmacniacza realizuje podstawowe funkcje.

Konkluzja
Zarówno zestaw, jak i jego elementy osobno zasługują na rekomendację. Z takim brzmieniem można długo i przyjemnie żyć.
Wzmacniacz wyposażono w wejście USB, do którego wystarczy podłączyć komputer, aby korzystać z dobrodziejstw sieci. DAC w SV-400 przyjmuje nawet pliki 24/192. Tym samym zaoszczędzamy na osobnym przetworniku. Ile? Strach pisać, bo Azjaci nie nadążą z produkcją.

 

36-39 02 2014 T

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Autor: Janusz Michalski
Źródło: HFiM 02/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF