HFM

Musical Fidelity M1CLiC + M1PWR

22-25 11 2012 01Wśród producentów sprzętu hi-fi zapanowała moda na małe urządzenia. W katalogu Pro-Jecta znajdziemy chyba milion Boksów. Ostatnio do wyścigu przyłączyło się Goldenote z serią Micro Line. Dla Musicala komponenty w rozmiarze „S” są niemal tak samo ważne, jak flagowe Titany i AMS-y.

Pierwszy był wzmacniacz słuchawkowy, który – z racji kształtu obudowy – został sympatycznie przezwany „prosiaczkiem”. Później powstały jego kolejne wersje, a prawdziwy boom nadszedł, gdy melomani zaczęli się przesiadać na pliki i podłączać przetworniki do pecetów.
Dziś w katalogu MF znajdziemy dwie serie klocków o wszechstronnym zastosowaniu: tańszą V i droższą M1. Konwertery, wzmacniacze słuchawkowe, preampy gramofonowe, transporty CD i zasilacze – czego dusza zapragnie.

Można złożyć system, jakiego potrzebujemy i nie płacić za funkcje, z których nie będziemy korzystać. Wystarczy wzmacniacz i przetwornik? W porządku. Aby dodać możliwość odtwarzania płyt CD, wystarczy kupić transport. Jeżeli ktoś korzysta ze streamingu, może wybrać model M1CLiC. Niejako przy okazji dostanie wbudowany przedwzmacniacz, więc zamiast integry będzie mógł kupić końcówkę mocy. Sprawę ułatwia ujednolicone wzornictwo. Można nawet połączyć serię M1 z flagową integrą AMS35i i nie będzie to estetyczny mezalians.

Budowa
Do testu dotarł wszechstronny streamer i niewielka końcówka mocy. Pomysł na pierwszy rzut oka wydaje się dziwny, ale M1CLiC to połączenie DAC-a, radia internetowego, odtwarzacza plików, stacji dokującej i preampu. Jak deklaruje producent, tę ostatnią sekcję potraktowano poważnie, aby urządzenie było nie tylko cyfrowym źródłem, ale czymś w rodzaju domowego centrum sterowania muzyką. A skoro regulację głośności mamy z głowy, możemy poprowadzić sygnał wprost do końcówki mocy, na przykład najtańszej M1PWR.

M1CLiC
Centralny element systemu był już przez nas recenzowany („HFiM 10/11”). Wówczas skupiliśmy się jednak na jego pracy w roli odtwarzacza plików, przedwzmacniacz traktując jako dodatek. Teraz akcenty zostaną rozłożone odwrotnie. Dokładnej budowy urządzenia nie ma sensu opisywać. Dociekliwych odsyłam do wspomnianego testu.
Do dyspozycji mamy trzy wejścia liniowe i szereg cyfrowych, w tym dwa koaksjalne, optyczne i trzy USB: jedno dla komputera (DAC), drugie dla iPoda, a trzecie – z przodu – dla pendrive’a. Niestety, do tego ostatniego nie udało się podłączyć zewnętrznego dysku o pojemności 250 GB, na którym zgromadziłem kolekcję bezstratnych plików. Byłoby to z pewnością wygodne rozwiązanie, ale najwyraźniej CLiC radzi sobie tylko z mniejszymi pamięciami. Kiedy wybierzemy inne źródło, ponowny odczyt zawartości pena może się nie udać – po dłuższym czasie CLiC przestaje widzieć pamięć. Dopiero wyjęcie i ponowne wsunięcie pendrive’a w gniazdo USB rozwiązuje problem.
Jako że na froncie umieszczono tylko wyświetlacz, gniazdo USB, lśniącą tabliczkę z oznaczeniem modelu i jeden przycisk (tryb czuwania), jesteśmy skazani na pilot. Dobrze leży w dłoni, ale wygląda jak sterownik hotelowego telewizora. Można było się pokusić choćby o kawałek metalu na wierzchu. Precyzja regulacji głośności zasługuje jednak na pochwałę. Nawet w nocy ustawienie żądanego poziomu nie stanowi problemu. Jedyny kłopot w trakcie codziennego użytkowania sprawia nieco zbyt mały wyświetlacz. Odczytanie napisów z większej odległości jest trudne, ale po kilku dniach można się nauczyć najważniejszych funkcji na pamięć. Właściciele iPhone’ów mogą skorzystać z aplikacji napisanej na CLiC-a. Tak naprawdę, najbardziej brakowało mi wyjścia słuchawkowego. Ale od tego jest M1HPA.

22-25 11 2012 02  22-25 11 2012 03

M1PWR
Końcówka mocy jest najnowszą propozycją w rodzinie M1. Jej wprowadzenia domagali się podobno klienci, chcący przesłać sygnał z CLiC-a do kolumn, nie poświęcając na to zbyt wiele miejsca na biurku.
Front zdobią: srebrna tabliczka, przycisk czuwania i cztery diody. Dwie informują o aktywności urządzenia, kolejne dwie o aktywnym trybie mono i zadziałaniu zabezpieczenia przed przegrzaniem.
Z tyłu oprócz gniazda zasilającego IEC i dwóch wyzwalaczy znajdziemy wejście i wyjście RCA, pojedyncze terminale głośnikowe z plastikowymi zakrętkami i hebelkowy przełącznik stereo/mono. Dzięki niemu można przekształcić M1PWR w monoblok. Zamiast 65 dostaniemy wówczas 100 W/8 Ω i 200 W/4 Ω.
Końcówkę zabezpieczono przed przypadkowym przełączeniem hebelka. Działa on tylko przy wybudzaniu z trybu uśpienia. Jeśli go przestawimy, zmiana nastąpi dopiero po wyłączeniu i ponownym załączeniu urządzenia.
Producent oszczędnie informuje o wewnętrznej budowie M1PWR. Zgodnie z obecną filozofią firmy, układ zaprojektowano tak, żeby wysterował nawet prądożerne kolumny. Nie znajdziemy tu jednak transformatora wielkości rogala. Konstrukcja jest dosyć zwarta i nie pozwala się dokładnie przyjrzeć konkretnym elementom. Nawet umieszczone z przodu tranzystory zasłonięto małymi blaszkami. Całość wygląda jak połączenie klasycznej końcówki mocy ze wzmacniaczem cyfrowym.
Jakość wykonania jest wysoka. Mimo to uważam, że 3999 zł za piecyk wielkości pudełka po trampkach to trochę za dużo. Dokładając 1500 zł, można kupić potężnego Rotela RB-1582 i nad takim rozwiązaniem sam bym się mocno zastanowił.

22-25 11 2012 04  22-25 11 2012 05

Konfiguracja
System niby prosty, ale do jego przetestowania wytoczyłem niemal cały arsenał, jaki miałem pod ręką.
Pierwszym źródłem odniesienia był DAC Hegel HD11, połączony z laptopem z systemem Ubuntu 10.04. Drugim – gramofon Pro-Ject Debut Esprit z wkładką Sumiko Pearl i Creekiem Destiny z kartą Sequel 40 w roli phono stage’a. M1PWR z Audio Physikami Tempo VI połączyły kable Sevenrods ROD3, a z CLiC-em – Audioquest Niagara. Sygnał z przetwornika płynął łączówką Albedo Geo. Całość zasilała listwa PF-2 i kable LC-2 mkII Gigawatta. System grał w 18-m pokoju o przyjaznej akustyce.

22-25 11 2012 06  22-25 11 2012 07

Brzmienie
Wygląda na to, że wraz z wprowadzeniem nowego wzornictwa, zmieniła się też firmowa szkoła brzmienia. Dawniej urządzenia Michaelsona grały spokojnie, przyjemnie, u niektórych wywołując nawet skojarzenia z lampą. Później nastąpił okres wojny na waty, a lampowe ciepło ustąpiło miejsca typowo tranzystorowej dynamice. Tak właśnie gra opisywany komplet. Bez owijania w bawełnę i udawania czegoś, czym nie jest.
Określenie dźwięku jako „cyfrowy” nadal uważa się za niepochlebne. Na audiofilów lepiej działają słowa nawiązujące do analogowej, organicznej natury. System Musicala nie podszywa się pod te hasła i od pierwszych minut odsłuchu daje do zrozumienia, że nie będzie miękkiej gry. Jest przy tym zdecydowany, jakby chciał powiedzieć: „jeśli jesteście spragnieni analogowego brzmienia, kupcie sobie gramofon i nie zawracajcie głowy”. Nie ma muzyki sączącej się z głośników niczym miód. Jest moc, precyzja i trzymanie dźwięku żelazną ręką.
Można tej estetyki nie kochać, co doskonale rozumiem. Sam mam słabość do sprzętu grającego ciepło i romantycznie. Wiąże się z tym jednak niebezpieczeństwo. W odpowiednio dobranym repertuarze takie urządzenia potrafią zachwycić, ale potem przerzucamy jeden album za drugim i orientujemy się, że magia nie działa zawsze, a czasem wręcz przeszkadza. Tutaj nie ma podobnych rozterek. Brytyjski system jest stały w uczuciach, jeśli w ogóle wie, czym są. Każdą płytę traktuje tak samo. Gra neutralnie, dążąc tylko do osiągnięcia jak najlepszej przejrzystości i dynamiki. Wychodzi mu to na tyle dobrze, na ile pozwala materiał. Kiepskie realizacje nie zostaną złagodzone ani podrasowane. Szczególnie bezwzględny okazuje się dla płyt nagranych zbyt ostro i natarczywie. Różnice między najlepszymi empetrójkami a bezstratnymi FLAC-ami są tak ewidentne, że chyba tylko przygłuchy czołgista ich nie zauważy. Rozdzielczość Musicala może działać jak miecz obosieczny.
A gdzie w tym wszystkim przyjemność słuchania? Dla każdego oznacza ona co innego. Amatorzy czystego, konkretnego dźwięku znajdą tu wszystko, czego szukają. Do systemu wykorzystanego w teście brytyjski komplet okazał się nieco za ostry, ale nikogo nie powinno to dziwić. AP Tempo VI, srebrna łączówka Audioquesta i pełne zasilanie Gigawatta to elementy o charakterze analitycznym. Właścicielom opisywanego zestawu proponowałbym więc podłączenie do niego łagodniejszych kolumn i mniej bezkompromisowego okablowania.
Audio Physiki pozwoliły Musicalom ukazać jedną z największych zalet – przestrzeń. Po raz kolejny miałem do czynienia z precyzją połączoną ze swobodą w rozmieszczaniu instrumentów. Każdy dźwięk można było pokazać palcem. Nawet w gęstych nagraniach źródła się nie zlewały. Musical trzyma stały, wysoki poziom i nie daje się wyprowadzić z równowagi. Do pełni szczęścia brakuje jedynie bardziej rozbudowanej głębi.
O basie nie napisałem dotąd ani słowa, bo był po prostu ze wszech miar prawidłowy i nie starał się zwrócić na siebie uwagi. Niskie tony były normalne i zdrowe. Jeżeli żądacie dodatkowych atrakcji, proponuję przejść się do sklepu z elektroniką i poprosić sprzedawcę o prezentację subwoofera. Normalność czasami doceniamy dopiero wtedy, gdy nagle jej zabraknie.

Reklama

Konkluzja
Kiedyś firmowe brzmienie Musicala było jak pyszna lazania z łososiem i brokułami. Dziś jest jak mocno wysmażona karkówka z grilla, podana z chrupiącą kromką chleba i ostrą musztardą. Nie ma miękkiej gry.
Jako bonus dostajemy opcję rozbudowy systemu. Możemy zacząć od dwóch skromnych pudełek, a skończyć na całej wieży. Ale w końcu nie od dziś wiadomo, że sprzęt hi-fi to „rozwojowe” hobby.

22-25 11 2012 T

Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 11/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF