HFM

Audio Analogue Maestro 192/24 rev 2.0 + Maestro Settanta rev 2.0

35-38 04 2010 01Audio Analogue to jeden z najlepiej rozpoznawalnych włoskich producentów sprzętu hi-fi. W Polsce urządzenia tej marki były jednak zawsze trochę niedoceniane. Koneserzy wiedzą, że nie wszystko złoto, co się świeci i czasem warto zwrócić uwagę na coś, co nie bije po oczach. Dwa lata temu recenzowałem system Puccini Settanta/Paganini 192/24. Teraz pora na droższy komplet Maestro.

 

Audio Analogue powstał w Toskanii, toteż na firmowej witrynie zobaczymy dzieła Galileo Galilei i Leonarda da Vinci wplecione w opisy i zdjęcia produktów. Katalog podzielono na trzy linie: Primo, Compositori i Maestro. Opisywany dzisiaj zestaw nie jest jeszcze szczytem możliwości włoskiej manufaktury. W najwyższej serii znajdziemy takie cuda, jak dwuczęściowy przedwzmacniacz i wielka końcówka mocy pracująca w klasie A.


Włosi wprowadzili specyficzny system produkcji. Każdy pracownik jest zaangażowany w cały proces powstawania urządzenia i może obserwować, jak powstaje ono od początku do końca, nawet jeżeli jego podstawowe zadanie polega na lutowaniu kabli albo skręcaniu obudowy.
W odsłuchach i strojeniu dźwięku uczestniczą wszyscy pracownicy – inżynierowie, menedżerowie i styliści. Jak to Włosi – wkładają w sprzęt nie tylko tranzystory i kondensatory, ale też duszę i trochę niepowtarzalnego klimatu.

 

Budowa
Pierwsze wrażenia wizualne i organoleptyczne okazują się bardzo pozytywne. Najładniejszymi urządzeniami AA są moim zdaniem klocki z serii Compositori – piękne w swojej prostocie. Tutaj mamy do czynienia z bardziej zwalistymi i kanciastymi bryłami, ale trzeba przyznać, że szczegóły dopracowano perfekcyjnie.
Włosi bardzo się przyłożyli do projektu i wykonania obudów. Wszystkie aluminiowe elementy idealnie do siebie pasują. Przyciski, pokrętła czy gniazda dają poczucie obcowania ze sprzętem z wysokiej półki. Rozmiary i masa również budzą respekt. Czegoś mi jednak zabrakło. Możliwe, że oryginalnego smaczku; odrobiny ekstrawagancji. Aluminiowe klocki już się trochę opatrzyły. Chyba niewiele zostało już w tej materii do wymyślenia. Są minimalistyczne Denseny, połyskujące cudeńka Jeffa Rowlanda, odtwarzacze Audio Aero, kojarzące się ze skrzydłami samolotów, i cała masa chińszczyzny. Trudno się wyróżnić w ramach tego nurtu.
Fantastyczne są natomiast piloty Audio Analogue’a. Po prostu małe dzieła sztuki. Denerwują trochę grzechoczące przyciski oraz fakt, że sterownik nie działa pod dowolnym kątem. Ale jeśli chodzi o stylistykę, kształt i rozmiary – och, ach i nagroda publiczności.

35-38 04 2010 02     35-38 04 2010 03

 

Odtwarzacz CD
Odtwarzacz 192/24 rev 2.0 to jedyne źródło w linii Maestro. Przednia ścianka stanowi przykład minimalizmu. Nie sposób jednak nazwać urządzenia skromnym, bo jest większe od niejednego wzmacniacza z wysokiej półki.
Pojawia się jedno zastrzeżenie praktyczne – przyciski są na tyle małe, że korzystając z nich, nie unikniemy śladów na aluminiowym froncie. Co więcej, czyszczenie okazuje się bardzo trudne. W odsłuchu to jeszcze nie przeszkadza, ale kiedy przygotowujemy się do zdjęć, sprzęt musi zostać dokładnie oczyszczony, bo w świetle studyjnych lamp wszystkie zabrudzenia widać jak na dłoni. Męczyłem się dobre pół godziny i wciąż zauważałem odciski palców i inne niedoskonałości. Wewnątrz uwagę zwraca dopracowane zasilanie. Zastosowano dwa transformatory, z których poprowadzono osiem oddzielnych linii zasilających. Przetwornik to Analog Devices AD1955 (192 kHz/24 bity), współpracujący z konwerterem częstotliwości próbkowania AD1896 tego samego wytwórcy. Jakość montażu elektroniki jest wzorcowa. Pozytywny obraz psuje transport. Wygląda jak wzięty z komputera, a jego pracę należałoby uznać za przeciętną nawet w grupie odtwarzaczy ze średniej półki. Za takie pieniądze chciałoby się zobaczyć coś lepszego.

35-38 04 2010 05     35-38 04 2010 07

 

Wzmacniacz
Na przedniej ściance wzmacniacza znalazły się tylko trzy elementy: wyświetlacz i dwa pokrętła. Lewym wybieramy źródło dźwięku, natomiast prawym ustawiamy głośność; a kiedy przekręcimy je poniżej poziomu zero – urządzenie przechodzi w tryb czuwania. Aby je wybudzić, wystarczy ruszyć gałką w prawo. Obraca się lekko, co jest w pewnym sensie niebezpieczne, bo wystarczy trącić ją palcem, aby rozkręcić wzmacniacz prawie do maksymalnego poziomu. Skala od 0 do 51 okazała się niewystarczająco precyzyjna do odsłuchu późnym wieczorem. Na pierwszym poziomie ledwie coś cykało – czyli w porządku – ale już przeskoki między np. piątym a szóstym były zbyt duże. Z użytkowego punktu widzenia to jedyny mankament włoskiej integry.
Układ tylnej ścianki jest właściwie idealny. Gniazda głośnikowe po bokach, w centrum cztery wejścia liniowe, wejście gramofonu z zaciskiem uziemiającym, a obok – dwa wyjścia RCA: magnetofon i pre-out. Jest jeszcze wejście zbalansowane (XLR) oraz trójbolcowa sieciówka i gniazdo komunikacyjne RS232.

35-38 04 2010 04     35-38 04 2010 06

 

Brzmienie
W materiałach informacyjnych, na stronie internetowej, a nawet na opakowaniach włoskich urządzeń można znaleźć słowo nierozerwalnie związane z nazwą firmy: Audio Analogue – soundpleasure. Spodziewalibyśmy się więc ocieplonej średnicy, wygładzonej i nieśmiałej góry, pogrubionego basu i niekoniecznie wyczynowej dynamiki. Okazuje się, że Włosi definiują przyjemność nieco inaczej.
Od pierwszych taktów wiadomo, że nie będziemy mieli do czynienia z dźwiękiem mdłym i nienaturalnym. Raz, że proporcje między zakresami są prawidłowe; dwa, że już na niskich poziomach głośności czuje się zapas mocy, a szczegóły z górnego skraju pasma nie są maskowane. I dobrze, bo jeśli masywny, tranzystorowy piec gra bardziej lampowo niż najsłodsze lampowce, to zazwyczaj robi się z tego karykatura muzyki.
Jako pierwsze uwagę zwracają niskie tony. Zostały lekko podkreślone, ale w granicach rozsądku. Brzmienie nie jest zwaliste ani przesadnie dociążone, ale nagrania uzyskują nieco większą głębię niż zazwyczaj. Electrocompaniet ECI-5, którego używam na co dzień, nie cierpi na niedobór basu, a sprężystość i wypełnienie są dla niego ważniejsze niż szybkość i bezwzględna kontrola. Audio Analogue w zakresie basu idzie w tym samym kierunku, choć niskie pomruki w jego wykonaniu okazują się jeszcze bardziej efektowne.
Szybkość reakcji należy uznać za wystarczającą. Może jedynie fani metalowego łupania i podwójnej stopy uderzającej w tempie zdolnym zawstydzić młot pneumatyczny nie będą do końca usatysfakcjonowani. Ale ich ulubione płyty są z reguły nagrywane tak, że owa stopa traci większość masy, więc tutaj również nie powinno być problemów.
Włoski system stawia na wypełnienie, barwę i głębię. W wielu nagraniach towłaśnie bas nadawał całości przyjemny smak. Poruszał się dostojnie, elegancko, ale z energią. Jeśli trzeba było zejść naprawdę nisko, zapuszczał się tam bez wahania.
Oglądaliście kiedyś mecz Venus Williams? Uderza mocno, wydziera się wniebogłosy i biega po korcie, aż się za nią kurzy. A pamiętacie Pete’a Samprasa? Nawet trudne piłki odbijał tak elegancko, jakby nagrywał film instruktażowy dla początkujących tenisistów. Poruszał się spokojnie i nie tłukł z całej siły, jeśli nie było potrzeby. Wystarczyło, że przeciwnik nie dobiegnie.
Tak właśnie zachowuje się bas Maestro. Słuchając, mamy świadomość, że mógłby startować szybciej, ale właściwie nie ma takiej potrzeby. Po co? Żeby coś udowodnić, zrobić większe wrażenie na znajomych? Włosi osiągnęli tu znakomity kompromis między głębią a kontrolą. Ich największym zwycięstwem jest to, że choć niskich tonów nie brakuje, nie odbija się to negatywnie na ich jakości.
Charakter góry pasma, a właściwie jej wpływ na całokształt brzmienia, skojarzył mi się z kolumnami Xaviana. Gdyby była nieśmiała i przyciemniona, można by było ten dźwięk odebrać jako zamulony. Na szczęście nie wstydzi się swojej obecności i nie chowa w cieniu średnicy. Jest czysta, czytelna i rozdzielcza. Gdyby miała nieco łagodniejszy charakter, pewnie jej połączenie ze średnicą byłoby gładsze. Ale czy całokształt pozostałby równie ciekawy? Chyba nie. Wysokie tony trochę kontrastują ze średnicą, ale odbieramy to zjawisko pozytywnie. Ich naturalny blask potrafi przykuć uwagę, a czasem nawet skłonić do uruchomienia analizy – czy to cyknięcie to było przypadkowe trącenie paznokciem struny gitary, czy stało się coś innego? Najważniejsze wydaje się jednak wyważenie pasma i równy rozkład akcentów. To właśnie czytelna góra i prawdziwie tranzystorowa dynamika sprawiają, że hasło „soundpleasure” nie oznacza nudy ani ciepłych kluchów.
Rozdzielenie urządzeń nie pozwoliło wskazać mocniejszego ogniwa recenzowanego systemu. Odtwarzacz jest bardziej neutralny, wzmacniacz ma więcej własnego charakteru, ale oba prezentują wysoką jakość brzmienia. Spokojnie można zostać przy firmowej konfiguracji. Jeżeli chodzi o kolumny, to co kto lubi. Mnie zestawienie z Audio Physicami Spark V bardzo się spodobało. Wydaje się, że takie przestrzenne, dynamiczne i szybkie głośniki to dobry trop, ale pole manewru jest duże. Liczy się przecież tylko nasza przyjemność ze słuchania.

Reklama

 

Konkluzja
Lubię firmy, których konstruktorzy projektują urządzenia tak, jakby sami mieli ich używać. W domu, na co dzień. Sam przez kilka pierwszych dni testu analizowałem dźwięk i zapisywałem obserwacje. W którymś momencie doszedłem do wniosku, że wiem już na temat dźwięku wystarczająco dużo, żeby napisać recenzję. I wtedy się odprężyłem, odłożyłem obowiązki na bok i słuchałem dla przyjemności. Właśnie w tym włoski system jest najlepszy.

35-38 04 2010 T

 

Autor: Tomasz Karasiński
Zdjęcia: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 04/2010

 

Pobierz ten artykuł jako PDF