HFM

Muzyczne dzieci Chucka Mangione

100-102 10 2010 01Facet w kapeluszu ze skrzydłówką lub – jak kto woli – flugelhornem ze stylu „smooth jazz” stworzył sztukę. Łącząc go z oprawą orkiestrową i piosenką, uzyskiwał iście magiczne barwy. To Chuck Mangione.

Byłem na jego poznańskim koncercie 11 lat temu. Słynne przeboje, zwłaszcza te z filmu „Sanchez i jego dzieci”, wykonane z orkiestrą symfoniczną unosiły salę. Niezwykle rzadko można uczestniczyć w tak fenomenalnych popisach. Kiedy po lirycznym wokalnym wstępie na tle akustycznej gitary rozległ się charakterystyczny dźwięk perkusji, ciarki przeszły mi po plecach. Wreszcie ciemnoskóry basista – Charles Meeks – zaintonował „Without dreams...” i fani najsłynniejszego flugelhornisty znaleźli się w siódmym niebie.
Rok później Mangione zawitał do łódzkiego Teatru Wielkiego. Grał lekko, melodyjnie, tyle że bez orkiestry, co chwilami sprawiało wrażenie pustki. Choć może było to tylko wrażenie po gęstej fakturze brzmieniowej zapamiętanej z Poznania. I wreszcie znowu Łódź, jeszcze raz ze smyczkami, w związku z konkursem etiud „Targowa Film Street Festival” w łódzkiej Filmówce. Także rewelacyjnie. Ale zanim o koncercie, parę słów o wykonawcy.


Charles Frank Mangione urodził się 70 lat temu w Rochester w stanie Nowy Jork. On i jego brat Gap liderowali grupie The Jazz Brothers, która nagrała trzy płyty dla wytwórni Riverside Records. Równocześnie Chuck uczył się w Eastman School of Music (1958-1963). Później dołączył do zespołu Jazz Messengers, kierowanego przez Arta Blakeya. Przed Mangionem grywali tu tacy trębacze, jak Clifford Brown, Kenny Durham czy Lee Morgan.
Pod koniec lat 60. wykonawca krótko współpracował z grupą The National Gallery, znaną m.in. z albumu „Performing Musical Interpretations of the Paintings of Paul Klee” (1968). Ostatecznie jednak postanowił kontynuować karierę w roli lidera i solisty. Pierwszy większy sukces odniósł dzięki przebojowi „Bellavia” (1975), który przyniósł mu nagrodę Grammy w kategorii „najlepsza kompozycja instrumentalna”. W ten sposób Mangione dołączył do najpopularniejszych wówczas muzyków, a jego melodie zaczęły być rozchwytywane. Utwór „Chase the Clouds Away” wykorzystano podczas letniej olimpiady w 1976 roku, natomiast kompozycja „Give It All You Got” cztery lata później stała się przewodnim motywem zimowej olimpiady w Lake Placid (1980). Wcześniej jednak na listach przebojów muzyki instrumentalnej triumfował hit „Feels So Good” (1977).
Mangione nie może się oderwać od tej kompozycji. Rozpoczyna ją przepiękny solowy wstęp na flugelhornie (na koncertach Chuck zaczyna grać dopiero, kiedy koledzy z zespołu podkręcą atmosferę), po którym odzywa się gitara, wprowadzając sekcję rytmiczną. W okresie największej popularności, czyli właśnie po sukcesie „Feels So Good”, niemal w każdym programie telewizyjnym, w którym Mangione gościł, musiał zagrać ten utwór. Do dziś zresztą żaden jego występ nie byłby kompletny bez tej kompozycji.
W 1980 roku miesięcznik „Current Biography” nazwał „Feels So Good” najbardziej rozpoznawalną melodią od czasu „Michelle” grupy The Beatles. Trudnoo lepszą rekomendację. Nic dziwnego, że w rysunkowym serialu „King of the Hill”, w którym Mangione użycza głosu wzorowanej na nim postaci flugelhornisty, każdy utwór przez nią wykonywany w połowie zamienia się w „Feels So Good”. Nawet hymn amerykański w ostatnim odcinku (2009) spotyka ten sam los.
Drugim hitem są „Dzieci Sancheza”. To dokładne tłumaczenie z angielskiego, chociaż w Polsce film pojawił się w kinach pod tytułem „Sanchez i jego dzieci”. To był kolejny sukces Chucka Mangione. Przystępując do pracy nad tym albumem był już dość popularny w USA, włożył jednak sporo wysiłku w przygotowanie materiału. Nagrał ponad 23 godziny muzyki, z której wybrano materiał na dwa longplaye.

100-102 10 2010 02     100-102 10 2010 04

Za soundtrack do filmu „The Children of Sanchez” (1978), z Anthony Quinnem w roli głównej, Mangione otrzymał swą drugą nagrodę Grammy (1979). I właśnie dlatego muzyk gości u nas na rozmaitych imprezach filmowych, choćby takich jak tegoroczny „Targowa Film Street Festival”.
Żeby jednak uzupełnić wiedzę o jego dokonaniach artystycznych po „Feels So Good” i słynnej ścieżce filmowej, warto odnotować jeszcze kilka ważnych faktów. Godny uwagi jest na pewno koncertowy album „An Evening of Magic – Live At The Hollywood Bowl”. Tytułowa hollywoodzka muszla koncertowa to miejsce, w którym każdy artysta chciałby wystąpić, ale takiego zaszczytu dostępują jedynie najlepsi. Mangione tam był i dał znakomity występ. Album stanowi kwintesencję jego repertuaru. Zawiera wiele przebojów, z „Feels So Good” i „Children of Sanchez” na czele. Właściwie do dziś artysta odtwarza ten sam koncert, choć od występu w Hollywood nagrał kilkanaście płyt.
Kolejny istotny epizod to płyta „Disguise” (1984), która stała się znana za sprawą rewelacyjnego teledysku, promującego tytułowy utwór. Występująca w nim atrakcyjna blondynka ustawia na różne sposoby sześć ciężkich telewizorów, w których pokazywane są fragmenty Chucka Mangione, i stara się z nich ułożyć jego postać. Zadanie nie jest łatwe, bo obrazy na ekranach co chwilę się zmieniają. Kiedy Mangione leży, nie ma problemu, znacznie gorzej, kiedy siedzi lub stoi. Ale i wtedy dzielna blondynka sobie radzi. Wchodzi nawet z telewizorem na ruchome schody, żeby ekran z głową muzyka znalazł się na właściwym miejscu.
I wreszcie atrakcja dla audiofilów, pragnących usłyszeć melodie jednego z najciekawszych przedstawicieli smooth jazzu w perfekcyjnej realizacji. 10 lat temu Mangione podjął współpracę z Davidem Cheskym, którego wytwórnia Chesky Records słynie z dbałości o naturalność brzmienia. Pod jej szyldem ukazały się dwie płyty muzyka: „The Feeling’s Back” i „Everything For Love”.
Ale wróćmy do Łodzi. W dniu koncertu było gorąco. Mimo że zbliżała się dwudziesta, na czole wciąż można było poczuć krople potu. Wśród napływającej coraz większymi grupami publiczności nie brakowało VIP-ów. W końcu występ zorganizowano w szkole, gdzie reżyserskie zdolności szlifował m.in. Roman Polański (niedaleko sceny stała nawet słynna szafa z jego legendarnej etiudy).
Kiedy wszyscy zajęli już swoje miejsca, ogłoszono początek festiwalu i na scenę wyszedł Mangione. Skromnie ubrany – w dżinsy, podkoszulek z nadrukiem i nieodłączny kapelusz, rozpoczął koncert utworem „Hill Where The Lord Hides”. Jeśli był na widowni ktoś, kto pamiętał Poznań, zapewne uśmiechnął się do siebie. Bo muzyka tego wieczoru płynęła w najdoskonalszej formie. Nie przeszkadzały nawet chmary insektów, wabione scenicznymi światłami. No, może czasem dawały się we znaki muzykom, którzy odpędzali je, kiedy tylko mogli zdjąć dłonie z instrumentów. Ale nawet wtedy nie gubili żadnego dźwięku.
Mimo krótkiego czasu, jaki amerykański zespół i polscy filharmonicy spędzili na próbach, ich współpraca wypadła na medal. Mangione wielokrotnie w czasie tego wieczoru chwalił orkiestrę i namawiał jej członków do powstania, kiedy tylko rozlegały się gromkie brawa. Rzeczywiście, polscy filharmonicy pokazali klasę. Ale nie gorzej wypadli współpracownicy Chucka. Najbardziej podobał się śpiewający perkusista, który choć ukryty na tyłach sceny skupiał na sobie uwagę widzów, konkurując z liderem. Nie tylko ze względu na czysty, dobrze postawiony głos, ale przede wszystkim z uwagi na łatwość łączenia gry na perkusji ze śpiewem i to niezależnie od klimatu kompozycji. Nawet gdy aranżacje wymagały karkołomnego technicznie bębnienia, śpiewał swobodnie.

100-102 10 2010 03     100-102 10 2010 06

Zresztą nikt nie obniżał wysokiego poziomu. Mangione od czasu do czasu kokietował, że już nie dotrzymuje kroku młodszym, że usta nie te, że trudno mu długo ustać, ale w sumie grał jak dawniej – czysto, finezyjnie, przez cały czas kontrolując poczynania akompaniatorów. W przerwach między kolejnymi solówkami zasiadał przy klawiaturze elektronicznego fortepianu i jedynie akompaniował, pozwalając popisać się innym muzykom. Repertuar okazał się niemal identyczny jak na „At the Hollywood Bowl”. Nie było nowych utworów, poza jedną bebopową kompozycją dedykowaną Dizzy’emu Gillespie, którego Mangione uważa za swojego muzycznego ojca. Usłyszeliśmy więc takie hity jak „The XIth Commandment”, „Land of Make Believe” i „Main Squeeze”. Ale większość widzów czekała na fragmenty soundtracku do „Sancheza i jego dzieci”. Kiedy artysta je zapowiedział, przed Filmówką zawrzało. I słusznie, bo wersja, jaką usłyszeliśmy tamtego wieczoru, była znakomita, a to głównie za sprawą wspomnianego już perkusisty. Słynne piosenki w jego wykonaniu zabrzmiały wystrzałowo. Ale także Mangione – mimo siedemdziesiątki na karku – pozostaje w świetnej formie. „Pisanie i nagrywanie tej muzyki było jednym z najbardziej intensywnych i emocjonujących doświadczeń mojego życia” – powiedział o swoich artystycznych dokonaniach. Kiedy wybrzmiały ostatnie takty jego przepięknych melodii, szkoda było wracać do domów, więc fani oklaskami namówili artystę do bisów. Wtedy usłyszeliśmy m.in. „Feels So Good” i kilka innych kompozycji. Było naprawdę magicznie.
Kiedy słuchałem tego wieczoru w Łodzi wspaniałych utworów Chucka Mangione w misternie opracowanych orkiestrowych aranżacjach, naszła mnie refleksja. Wprawdzie jego kompozycje są zaliczane do smooth jazzu, jednak taka klasyfikacja dla artysty tej miary wydaje się krzywdząca. Należałoby raczej powiedzieć, że jest smooth jazz i jest... Chuck Mangione.

Podstawowa dyskografia:
1960 The Jazz Brothers
1961 Hey Baby!, Spring Fever
1962 Recuerdo
1970 Friends and Love... A Chuck Mangione Concert
1971 Together
1972 Chuck Mangione Quartet, Alive!
1973 Land of Make Believe
1975 Bellavia, Chase the Clouds Away, Encore
1976 Main Squeeze
1977 Feels So Good
1978 70 Miles Young, Children of Sanchez
1979 An Evening of Magic, Live at the Hollywood Bowl, Fun and Games
1980 Tarantella
1982 Love Notes
1983 Journey to a Rainbow
1984 Disguise
1986 Save Tonight for Me
1987 Live at the Village Gate
1988 Eyes of the Veiled Temptress 1991 Encore: Mangione Concerts 1995 Live at the Village Gate, Vol. 2 1999 The Feeling’s Back
2000 Everything for Love

Autor: Grzegorz Walenda
Zdjęcia: Dariusz Pawłowski
Źródło: HFiM 10/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF