HFM

Prince wygrał!

94-96 11 2011 01Już sam fakt, że zdecydował się zagrać na żywo, stanowił wydarzenie. Jeszcze bardziej zaskoczył tym, że przyjechał na koncert do Europy. Natomiast to, że wybrał właśnie Gdynię, nie śniło się nawet największym optymistom. A jednak zagrał!

"Będę grał długo, bo kocham ten utwór” – powiedział, kiedy już publiczność rozpoznała rozbudowaną przygrywkę do „Purple Rain”. Odpowiedziały mu gromkie brawa. Działo się to na zakończenie głównej części występu, po której Prince wrócił na scenę jeszcze cztery razy. Tyle bisów rzadko się zdarza. „Mógłbym grać całą noc” – oznajmił, kiedy po raz kolejny wyszedł do publiczności. Był ubrany w złoty, obcisły kostium, rozświetlany blaskiem jupiterów. Mimo że pogoda nie rozpieszczała – było chłodno, choć na szczęście nie padało – ludzie zgromadzeni na lotnisku Kosakowo w Gdyni nie odczuwali zimna. Atmosfera panowała tak gorąca, że organizatorzy musieli ratować najbardziej rozpalonych i spragnionych wodą.
Prince to artysta z muzycznego szczytu. Ma na koncie siedem nagród Grammy, Oscara, sprzedał ponad 100 milionów licznych albumów i singli, a w 2004 roku został przyjęty do Rockandrollowej Izby Sławy (Rock and Roll Hall of Fame). Pozazdrościć!


Prince Rogers Nelson zadebiutował w 1978 roku krążkiem „For You”. Miał dopiero 20 lat, a mimo to prawie wszystkie utwory – poza tekstem do „Soft and Wet”, który pomógł mu napisać Chris Moon – skomponował, wyprodukował i wykonał sam, grając na kilkunastu instrumentach. Choć album nie dotarł na szczyt żadnej listy, jedna z piosenek dostała się do gorącej setki zestawienia „Billboardu”. To wystarczyło, żeby wieść o ciemnoskórym artyście poszła w świat. A ponieważ zainteresowanie jego osobą rosło, postanowił po raz drugi wejść do studia.
Następny album stylistyką nawiązywał do debiutu, choć był bardziej urozmaicony. W każdym kolejnym pojawiało się coś nowego. Płyty regularnie trafiały na listy bestsellerów. W ich popularyzacji pomagały bulwersujące teksty. Tytuł trzeciego krążka „Dirty Mind” („Brudne myśli”) mówi sam za siebie. Płyta zyskała status złotej, a singel z przebojem „Uptown” dotarł do 5. miejsca na liście „Billboardu”.
Pierwszy okres działalności Prince podsumował albumem „1999” (1982), nominowanym do Grammy w kategorii wokalistów muzyki popularnej. Nagrody ostatecznie nie otrzymał, ale płyta zaznaczyła się w jego dyskografii. Trzy nagrania – „Little Red Corvette”, „Delirious” oraz piosenka tytułowa – stały się światowymi hitami. Ponadto w tekstach zaczęły się pojawiać nowe wątki. „1999” nie jest wyłącznie bezpretensjonalną taneczną piosenką, jak się ją zwykle odbiera. Owszem, Prince niby opisuje tu szampańską zabawę w Sylwestra 1999, ale tak naprawdę dotyka problemu zagrożenia nuklearnego: „Wyszalejcie się, bo kiedy wszyscy mają broń, to jutro może być różnie”. W końcówce utworu dziecko pyta: „Mamo, dlaczego każdy ma bombę?”. No właśnie. Chyba nie tylko najmłodsi chcieliby usłyszeć odpowiedź.

94-96 11 2011 03     94-96 11 2011 04

Największy sukces Prince’a miał jednak dopiero nadejść. W 1984 roku do sklepów trafiła płyta „Purple Rain”, zawierająca nagrania wykorzystane w tak samo zatytułowanym filmie. To właśnie tam znalazła się piosenka „Darling Nikki”, po wysłuchaniu której pewna matka, zaszokowana tekstem, a jeszcze bardziej faktem, że utwór znalazł sie w płytotece jej 12-letniej córki, założyła centrum wspierające ochronę niepełnoletnich odbiorców muzyki przed obrazoburczą tematyką. Od tamtej pory ostrzeżenie „Parental Advisory: Explicit Lyrics” widnieje na płytach z tekstami nieodpowiednimi dla młodych słuchaczy.
Ale nie ta piosenka przesądziła o sukcesie „Purple Rain”. Najważniejszy był utwór tytułowy, który stał się muzyczną wizytówką piosenkarza. Film, z Prince’em w roli głównej, był sfabularyzowaną historią jego życia. Mocno ubarwioną i ograniczoną do czasów, kiedy bohater już występował. To właśnie za muzykę do „Purple Rain” Prince otrzymał Oscara. W samych Stanach album rozszedł się w nakładzie ponad 13 mln egzemplarzy i pozostawał na liście „Billboardu” przez 24 tygodnie. Ponadto znalazł się na 72. miejscu w rankingu albumów wszech czasów, opublikowanym przez magazyn „Rolling Stone”.
W 1985 roku artysta ogłosił, że zrywa ze sceną i ogranicza działalność do nagrywania w studiu. Na szczęście nie dotrzymał słowa, więc mogliśmy go podziwiać na scenie tego lata. W Gdyni towarzyszył mu zespół liczebnie skromny, ale złożony z muzyków najwyższej próby. W składzie grupy wyróżniały się panie. Za bębnami zabrakło Sheili E., rozwijającej od dawna karierę solową. Nie było też seksownych wokalistek, Wendy Melvoine i Lisy Coleman, które również poszły na swoje. Za to mogliśmy podziwiać utalentowaną basistkę, równie uzdolnioną keyboardzistkę i dwie piosenkarki. Mężczyźni grali na klawiszach i perkusji.
W Polsce Prince ma relatywnie niewielu fanów. Młodzi widzowie, stojący obok mnie, przyznali, że z dyskografii bohatera wieczoru znają jedynie „Purple Rain”. Skąd więc tłumy na gdyńskim lotnisku? Podejrzewam, że sporą część stanowili obcokrajowcy, przybywający do Polski, by się nacieszyć występem jednego z najoryginalniejszych piosenkarzy. „Rolling Stone” umieścił go na 27. miejscu prestiżowej listy najznakomitszych artystów wszech czasów. Również pod względem weny twórczej mało komu udaje się Prince’owi dorównać. Zdarzało się, że jego praca w studiu owocowała materiałem na więcej niż jedną płytę. Po sukcesie „Parade” (1986) z przebojem „Kiss”, rozsławionym także przez Toma Jonesa, miał wydać równocześnie dwa longplaye – z zespołem The Revolution („Dream Factory”) oraz krążek solowy („Camille”). Ponieważ praca rozwijała się pomyślnie, postanowił wszystkie nagrania umieścić na jednym, potrójnym albumie „Crystal Ball”. Ostatecznie taki tytuł nosi pięciopłytowy zestaw niepublikowanych wcześniej nagrań Prince’a, wydany w 1998 roku. Za to utwory ze wspomnianej sesji znalazły się na „Sign of the Times” – jednym z najlepszych w obszernej dyskografii piosenkarza. Po jego wydaniu Prince ponownie – mimo wcześniejszych zapowiedzi zerwania z występami – wyruszył w trasę. Nic dziwnego; muzykowanie ma we krwi.

94-96 11 2011 05     94-96 11 2011 06

Jego ojciec był kompozytorem i pianistą, a matka piosenkarką jazzową. Szczodrością twórczą ponownie zaskoczył w 1996 roku, wydając równo 180 minut muzyki na trzech kompaktach, składających się na album „Emancipation”. Po raz pierwszy w jego fonograficznym dorobku znalazło się tu kilka kompozycji z repertuaru innych wykonawców (m.in. „One Of Us” Joan Osborne). Dodam, że w tym samym roku co „Emancipation” Prince wydał jeszcze „Chaos and Disorder” oraz dostarczył kilka piosenek na ścieżkę filmu „Girl 6”, w reżyserii Spike’a Lee. Potencjału twórczego dowodzą także utwory, napisane dla innych wykonawców, by wymienić „Manic Monday” (The Bangles), „Sugar Walls” (Sheena Easton) czy najsłynniejszy „Nothing Compares 2U”, wylansowany przez Sinead O’Connor. Prince przypomniał ten hit w Gdyni. Okazało się, że również w autorskiej wersji brzmi interesująco.
Nie można także zapomnieć o pracy artysty w roli reżysera. Jego dziełem są filmy „Under the Cherry Moon” – z muzyką wydaną na „Parade” – oraz „Graffitti Bridge” (1990), będący kontynuacją tematyki z „Purple Rain”. Niestety, przygoda z kinem – poza „Purple Rain” – nie przyniosła mu rozgłosu. Lepiej radził sobie w roli kompozytora i wykonawcy soundtracków. Przykładem choćby „Batman” Tima Burtona.
Późniejsze dzieje Prince’a są zapewne fanom znane, gdyż jego imię często pojawia się w mediach. No może nie tylko imię, bo przez kilka lat Prince nie posługiwał się nim oficjalnie, oznaczając płyty „symbolem miłości”, będącym połączeniem znaku męskiego i żeńskiego (kółko ze strzałką w górę i krzyżykiem w dół). Pierwszy tak sygnowany album ukazał się w 1992 roku, a jeden z przebojów z tego właśnie krążka paradoksalnie nosi tytuł „My Name Is Prince”. Pozostałe dwa hity to „7” i „Sexy MF”. Czyli znów nieprzyzwoite teksty i ostrzeżenie dla rodziców.
W Gdyni rozbrzmiewały wyłącznie najpopularniejsze piosenki. Nie zabrakło „Alphabet Street”, „Sometimes it snows in April”, a kiedy Prince został na scenie sam i stanął przy klawiaturze syntezatora, rozległy się dźwięki uderzających o siebie desek – wstęp do „When Doves Cry”. Potem artysta zaśpiewał solo jeszcze kilka piosenek, potwierdzając prawdziwość informacji: „Cała muzyka skomponowana, zaaranżowana, wyprodukowana i wykonana przez Prince’a”, widniejącej na obwolutach jego albumów.
Słuchając jego kompozycji, dostrzega sie przede wszystkim charakterystyczny głos oraz instrumentalną oprawę, tworzącą jednolite z pozoru tło. Kiedy jednak wsłuchać się uważniej, to każdy element tego tła okazuje się odrębną partią instrumentalną. Prince jest wirtuozem gitary, o czym kilkakrotnie przekonał widzów w Gdyni. Świetnie też radzi sobie w studiu z innymi instrumentami.
W trakcie występu nie epatował gwiazdorskimi manierami. Mimo że ma olbrzymi talent, zachowywał się raczej jak facet z sąsiedztwa. Nie stwarzał dystansu i sympatycznie zagadywał publiczność. Kilkakrotnie nakazywał oświetleniowcom skierować reflektory na murawę pod sceną, żeby zobaczyć, jak widzowie reagują na jego muzykę. „Zadzwońcie do znajomych i powiedzcie im, gdzie się bawicie” – zachęcał.
A zabawa była wspaniała. Widziałem już w tym roku wielu znanych artystów, ale 53-letni muzyk z Minneapolis pokonał ich wszystkich. Tego wieczoru Prince wygrał. Bezapelacyjnie.

Autor: Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 11/2011

Pobierz artykuł jako PDF