HFM

Dave Grohl i poszukiwacze analogowych brzmień

8Powrót mody na analogowe brzmienia nie zmieni oblicza show businessu. Ale daje szansę, by chociaż jego małej części przywrócić zgubioną osobowość.


Kiedy mowa o zmianach na rynku muzycznym, będących konsekwencją rozwoju technologii, zwykle chodzi o nowe kanały dystrybucji. Te pojawiają się stale, wraz z powstawaniem nowych nośników i formatów. Trudno nawet mówić o trwającej rewolucji mediów. To raczej szereg ciągłych zmian, przekształcających charakter transferu muzyki między artystami/wytwórniami a słuchaczami. Jak w wielu innych dziedzinach i tutaj kluczowy okazał się rozwój technik cyfrowych, które zaczęły zastępować rozwiązania analogowe. Stało się to pierwotnie za sprawą wzrostu znaczenia płyt CD w latach 80.


Obecnie i srebrne krążki mają się nie najlepiej. W 2011 roku ilość albumów sprzedanych pod postacią plików przewyższyła ilość albumów nagranych na fizycznym nośniku. Z kolei najnowsze raporty odnotowują następne zmiany w preferencjach słuchaczy. Spada ilość „wirtualnych płyt” z mp3 (gigant w tej działce, sklep iTunes odnotował przychód mniejszy o 14 % niż przed rokiem), wzrasta zaś znaczenie serwisów oferujących streaming „on-demand”, takich jak Spotify, Rhapsody czy Google Play Music. Według autorów „Digital Music Report 2014”, przedstawionego przez organizację IFPI, korzysta z nich 28 milionów płacących abonament użytkowników. Tym samym serwisy typu „na żądanie” generują przychód w wysokości 27 % całego rynku muzycznego.

2


Odrodzenie czarnej płyty
Co się tyczy nośników fizycznych – utrzymują się dwie stałe tendencje. Po pierwsze, całościowo wciąż spada ich sprzedaż; po drugie, jedynym nośnikiem, którego sprzedaż rośnie, jest płyta winylowa. Hasło „vinyl revival” doczekało się już sporej liczby omówień.
„Odrodzenie” rozpoczęło się w 2007 roku. Wówczas po raz pierwszy od początku wieku ilość sprzedanych LP zaczęła wzrastać i tendencja ta utrzymuje się do dziś. Choćby w sklepie Amazon sprzedaż analogów zwiększyła się w latach 2008-2013 o 745 %! Trzeba jednak powiedzieć uczciwie: liczby bezwzględne nie są w tym przypadku imponujące. Winyle stanowią drobną część (około 2 %) całego rynku muzycznego.
Czy odrodzenie czarnej płyty jest wynikiem mody na gadżety retro czy efektem zwiększającej się liczby świadomych amatorów brzmień gramofonowych? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Tak czy siak, faktem pozostaje, że gdzieś na obrzeżach głównego nurtu przemysłu muzycznego wzbiera strumień słuchaczy, którzy z tęsknotą zerkają w stronę analogowej przeszłości.

1


Byłoby to za mało, by snuć fantazje o jakiejś nowej kontrkulturze, która miałaby powstać w reakcji na świat muzyki cyfrowej. Ale, podobnie jak wśród ogółu słuchaczy pojawiają się ci, którzy polują na czarne płyty, tak wśród współczesnych wykonawców i zespołów pojawiają się tacy, którzy świadomie zwracają się ku lekko już archaicznym technikom rejestrowania muzyki.


Poszukiwacze analogowych brzmień
Do nagrywania na starych konsolach i magnetofonach wracają nie tylko muzyczne wygi jak Elton John czy Lenny Kravitz (ten ostatni jest dumnym posiadaczem konsoli REDD.37 ze słynnego studia Abbey Road, na której The Beatles nagrywali „Sgt. Pepper’s...”). Skłaniają się ku nim również młodsi wykonawcy, tacy jak Jack White czy Taylor Swift, uwiedzeni czy to specyficznym brzmieniem, czy swoistą magią pracy na analogowych maszynach. Doświadczony (i lekko ekscentryczny) producent i inżynier dźwięku Steve Albini tak tłumaczy swoje przywiązanie do pracy na taśmie: „Uważam, że byłoby nieodpowiedzialne dawać moim klientom cyfrowe pliki jako »płytę master«, wiedząc, że pliki szybko się starzeją, stają się niekompatybilne ze sprzętem i niezdatne do użycia. Niektóre zespoły nie traktują z wystarczającą powagą faktu, że ich muzyka powinna ich przeżyć”.
Na naszym podwórku brzmienia „vintage” pociągają na pewno muzyków z grupy T.Love. Zespół Muńka Staszczyka swój ostatni krążek „Old is Gold” (rok 2012 rok) z premedytacją nagrał „w starym stylu”, tj. na taśmę magnetofonową. Wydał go też w postaci winylu. W efekcie powstał krążek nie tylko klimatem i kompozycjami nawiązujący do złotych czasów rock’n’rolla, ale również brzmiący inaczej od przeprodukowanych albumów mainstreamowych polskich zespołów rockowych.

3


Na światowej scenie bodaj największym orędownikiem powrotu do brzmień analogowych jest Dave Grohl. Amerykański muzyk, który popularność zdobył w latach 90., bryluje w mediach jako przedstawiciel „starej szkoły” rocka. W wywiadach systematycznie krytykuje współczesne talent show, podkręcane w komputerach wokale gwiazdek popu i wszelkie przejawy „odhumanizowanego” grania. Każdy inny muzyk na jego miejscu zostałby już dawno uznany za pretensjonalnego marudę. Dość prostodusznemu Grohlowi wiele jednak uchodzi na sucho. Jest po prostu nad wyraz szczery i uczciwy w tym, co mówi i robi. Jego upodobanie do pracy na analogowych sprzętach wynika z chęci uchwycenia czegoś prawdziwego, żywego i spontanicznego. W gruncie rzeczy twórcza „osobowość” Grohla, jego życiorys i niechęć do cyfrowej muzyki są ze sobą ściśle powiązane.

9


Nirvana i Foo Fighters
James Moll, reżyser dokumentalnego filmu o Foo Fighters mówi, że gdyby chcieć przerobić historię grupy Dave’a Grohla na scenariusz, trzeba by zacząć opowieść od śmierci Kurta Cobaina. To mocny i dramatyczny moment. Przyszły lider Foo Fighters jako nastolatek rzucił szkołę i spędził kilka lat w muzycznym undergroundzie, grając na perkusji w różnych zespołach. Wreszcie,  dołączywszy w 1990 roku do Nirvany, osiągnął z nią ogólnoświatowy sukces, który został przerwany nagłym i tragicznym samobójstwem Cobaina...
Śmierć przyjaciela i lidera zespołu spotkała wielu artystów z branży, choćby Raya Manzarka, Briana Maya czy muzyków grających z Hendriksem w The Experience. Ale chyba nikt nie wyszedł z podobnego kryzysu tak jak Grohl. Może przesadą będzie powiedzieć, że wszyscy ci muzycy „umarli” wraz ze śmiercią liderów rodzimych zespołów, ale niewątpliwie nigdy nie wydobyli się z ich cienia. A byli i tacy jak John Deacon z Queen, którzy zakończyli kariery, gdy znaleźli się w sytuacji podobnej co Dave Grohl w 1994 roku.

4


 On jednak zrobił coś innego. Pozbierał się po samobójstwie kolegi i wymyślił siebie na nowo. Zamiast wskrzeszać w jakiejś formie Nirvanę czy kontynuować działalność jako perkusista w innych projektach (otrzymał m.in. propozycję grania z Tomem Pettym), Dave w postaci śpiewającego gitarzysty stworzył zupełnie nowy projekt. W pojedynkę nagrał pierwszą płytę, po czym – skompletowawszy grupę – krok po kroku ponownie wspiął się na szczyt.
Pod dowództwem Grohla Foo Fighters stali się maszyną do produkowania alternatywno-rockowych hitów. Zdobyli jedenaście nagród Grammy (w tym cztery w kategorii „najlepszy album rockowy”). Zagrali na wszystkich największych scenach, wliczając londyński stadion Wembley, który wypełnili po brzegi w 2008 roku. Wydali osiem studyjnych albumów. 


Najnowszy z nich, „Sonic Highways”, ukazał się w listopadzie 2014 roku. Jego premiera zbiegła się z premierą serialu dokumentalnego emitowanego na HBO. Każdy odcinek opowiada muzyczną historię innego amerykańskiego miasta, które odwiedza grupa Grohla, aby zarejestrować kolejną piosenkę na tytułowy album. Eksperyment ten miał nie tylko unaocznić widzom znaczenie i indywidualny charakter lokalnych scen muzycznych, ale też pokazać, jak różne środowiska pracy wpływają na brzmienie danej piosenki.
Na dokładkę, przy okazji rozwijania kariery frontmana Foo Fighters, Grohl nagrał kilka doskonałych płyt jako perkusista z innymi zespołami, m.in.: Queens Of The Stone Age, Nine Inch Nails, Killing Joke. Założył supergrupę Them Crooked Vultures oraz projekty poboczne: Probot i Late!. Współpracował też z istnym legionem rockowych wykonawców, od szwedzkiej heavy metalowej formacji Ghost B.C., po sir Paula McCartneya. Ostatnio zaś dał się poznać jako filmowiec-dokumentalista.

5


„Sound City” (2013), reż. Dave Grohl
Jeszcze przed wyprodukowaniem serialu „Sonic Highways” Grohl zadebiutował jako reżyser pełnometrażowego filmu dokumentalnego „Sound City”. Do sięgnięcia po kamerę skłoniła go informacja o zamknięciu słynnego kalifornijskiego studia nagrań. Od końca lat 60., gdy otworzyło swoje podwoje, Sound City było dobrze znane w środowisku rockowych muzyków i producentów. Cieszyło się uznaniem jako miejsce, w którym można nagrać wspaniale brzmiące bębny. Po części z powodu akustyki pomieszczenia, po części dzięki zastosowaniu unikalnej konsoli Neve 8028, będącej sercem studia. Instytucja przechodziła lepsze i gorsze momenty, a ostatnią falę jej popularności zapoczątkowało trio Cobain-Novoselic-Grohl. To w Sound City bowiem, w 1991 roku, Nirvana zarejestrowała album „Nevermind”. To z kolei ściągnęło innych wykonawców, takich jak: Red Hot Chili Peppers, Rage Against The Machine czy Kyuss. Przedstawiając historię tego niepozornego z wyglądu miejsca, Grohl składa hołd prowadzącym je ludziom. Tworzy też swoisty manifest, wyznanie miłości do stylu pracy „po staremu”.
Głównym czarnym charakterem filmu jest program Pro Tools, podstawowe narzędzie producentów muzycznych i studiów nagrywających w technice cyfrowej. Wielu z przesłuchiwanych przez Grohla muzyków opowiada o nim jako o „tej złej” alternatywie dla technik opartych na magnetofonach taśmowych, używanych w Sound City.

6


Zarzuty sprowadzają się do kilku kwestii. Przede wszystkim nagrywanie na taśmie zapewnia lepsze brzmienie. Ważniejsze jednak niż to, co daje praca z taśmą, jest to, co ona uniemożliwia. Zdaniem opowiadających o nagrywaniu w Sound City muzyków ograniczenia techniczne związane z takim sposobem pracy przekładają się na bardziej „ludzki” efekt. W czasie obróbki cyfrowej bez problemu można naprawiać wszelkie niedoskonałości, z czego nagminnie korzystają producenci muzyki pop. W parę chwil można wyrównać partie muzyków, którzy nie trafili dokładnie w tempo lub np. zmodyfikować wysokość głosu wypadającego z tonacji wokalisty. Technicy pracujący na taśmie muzycznej, owszem, mają w zanadrzu pewne sztuczki, dzięki którym mogą dokonywać montażu – za sprawą żyletek i taśmy klejącej – ale są one bardzo ograniczone względem Pro Toolsa i innych tego typu programów. Tymczasem, sugerują Grohl i jego rozmówcy, najlepsze nagrania powstają, gdy instrumentalista nie sięga po żadne wspomagacze swojej techniki. Owszem, czasami gra kilkadziesiąt lub kilkaset podejść, ale to tym lepiej – po prostu zbiera się w sobie, by zarejestrować najlepszą partię, na jaką go stać. Najlepszą, ale nie idealną, bo to w tych drobnych niedoskonałościach właśnie tkwi sedno muzyki. Powinna być nagrana świetnie, ale nie perfekcyjnie. Idealnie równą ścieżkę perkusji można w kilkanaście sekund zaprogramować w automacie perkusyjnym lub w dowolnej cyfrowej muzycznej stacji roboczej w stylu Pro Tools. Ale z oczywistych względów nie będzie mieć ona tego pierwiastka naturalności, feelingu czy duszy, który gwarantuje udział dobrego muzyka.
Analogowy człowiek w cyfrowych czasach

7


Filmowa opowieść o upadającym studiu Sound City ma optymistyczny finał. Grohl odkupuje konsolę Neve od jej właścicieli, montuje ją w swoim domowym studiu i do wspólnego jej przetestowania zaprasza znajomych muzyków. Takich ludzi jak on, tworzących intuicyjnie, prosto z serca.
Dave Grohl to nie „typowy muzyczny geniusz”, a już w żadnej mierze wyrafinowany wirtuoz. Jest z pewnością wybitnym perkusistą rockowym o niebywale charakterystycznym stylu gry na bębnach. Jak to ktoś wyliczył: trzecim najbogatszym bębniarzem na świecie (po Ringo Starrze i Philu Collinsie). Jest też świetnym frontmanem i liderem rockowego zespołu... przy czym trudno go uznać za rewelacyjnego wokalistę czy gitarzystę. Pół żartem mówi o sobie, że właściwie to jest głuchy jak pień i wolałby nie wchodzić w bitwę pomiędzy zwolennikami brzmień analogowych a cyfrowych. Jeśli stawia na te pierwsze, to dlatego, że jako mniej podatne na manipulacje uznaje je za lepsze w przekazywaniu swojej osobowości.
W 2013 roku na festiwalu South by Southwest wygłosił wykład, w którym przedstawił swoją muzyczną biografię i zawarł credo twórcze. W kwestii istnienia czegoś takiego jak ludzki element w muzyce skonkludował: „Nie ma czegoś takiego jak dobre i niedobre. Jest tylko twój głos. Twój głos krzyczący do starej konsoli Neve 8028, twój głos rozbrzmiewający z laptopa, twój głos odbijający się echem na rogu ulicy, dźwięk wiolonczeli, gramofonów, gitary, magnetofonu. To bez znaczenia. Co ma znaczenie, to to, że jest twój. Doceniaj go. Szanuj. Rozwijaj. Stawiaj mu wyzwania. Naginaj go do granic i krzycz, dopóki możesz”.


Jego głos, rzecz jasna, ma ten sam charakter, co bezpretensjonalna, naturalna i nie zepsuta komputerową obróbką rockowa muzyka. Muzyka z duszą, brudna, naturalna, powstająca w opozycji do wszystkiego co sterylne i odczłowieczone.

 




 Bartosz Szurik
Źródło: HFM 01/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF