HFM

John Zorn - Muzyczny labirynt

73-75 09 2013 01Trudno w to uwierzyć, ale w tym roku John Zorn kończy 60 lat! Ten niezwykle kreatywny muzyk wydaje niezliczoną ilość płyt i tworzy wciąż nowe projekty. Prowadził kilka klubów jazzowych. Szefuje prężnej wytwórni Tzadik. Do tego komponuje na rozmaite składy instrumentalno-wokalne, eksperymentuje z technikami strukturalnej improwizacji. Stara się wprowadzać tradycję żydowską w XXI wiek.

Interesuje się właściwie wszystkim – od japońskiej awangardy, po aktualną popkulturę. To człowiek, który żyje sztuką we wszelkich jej przejawach, choć najważniejsza pozostaje muzyka.
Urodził się 2 września 1953 roku w Nowym Jorku. Zaczynał od gry na fortepianie. Później zainteresował się gitarą i fletem. Kiedy usłyszał słynne solowe nagranie Anthony Braxtona „For Alto” – zakochał się w saksofonie altowym.
Jednak jazz wcale nie był jego pierwszą miłością. W dzieciństwie słuchał rockabilly, surf music, muzyki z kreskówek, francuskich chansons (które lubił jego ojciec), a wreszcie tego, czego słuchała młodzież – rocka, rock and rolla i bluesa.
Kiedy miał 15 lat, nastąpił przełom. Za niecałego dolara kupił płytę argentyńsko-niemieckiego awangardowego kompozytora Mauricio Kagela, zawierającą utwór „Improvisation ajoutée”. Zauroczony tą muzyką pobiegł do przyjaciela, żeby się nią podzielić. Przyjaciel, fan Rolling Stones, popukał się w czoło i spytał Zorna, czy jest przy zdrowych zmysłach. Wtedy ten przekonał się, że świat nie jest tak prosty, jak by się wydawało i nie wszyscy są w stanie dzielić jego fascynacje.
Z natury przekorny i impulsywny, wyjechał z Nowego Jorku do Saint Louis, gdzie zaczął studiować kompozycję klasyczną w Webster College.

Nie dane mu było jednak ukończyć tej szkoły. Magia jazzu, swobodnej improwizacji, możliwości żonglowania technikami, stylami, gatunkami, pochłonęła go bez reszty. Porzucił studia i wrócił do Nowego Jorku. Dla eksperymentującego jazzmana to miejsce idealne. Każdego dnia dzieją się tysiące nowych rzeczy. Oferta koncertów, warsztatów, spektakli, wystaw jest nieprawdopodobna. Jeśli ktoś chce coś tworzyć – inspiracji mu nie zabraknie.
W rodzinnym mieście Zorn oddał się eksperymentowaniu. Organizował prywatne koncerty we własnym mieszkaniu. Grywał we wszelkich możliwych miejscach, w których można było grać muzykę awangardową. Oprócz saksofonu altowego wykorzystywał m.in. całą gamę instrumentów dętych i wielośladowe magnetofony.
W tym czasie zaczął też zgłębiać teorię strukturalnej improwizacji, która pozwalała na kontrolowane wykorzystywanie improwizacji w muzyce komponowanej na rozmaite składy. Ty były tzw. „game pieces” – czyli utwory oparte na schematach kompozycyjnych zgodnie z teorią gier. Utwór rozwijał się według sygnałów podawanych poprzez system znaków ustalonych przez kompozytora. Sekwencje sygnałów nigdy nie były identyczne, a w dodatku umożliwiały jedynie ograniczoną inwencję muzyków. Ale dzięki temu utwór nigdy nie był wykonywany tak samo, a w dodatku nie dało się przewidzieć, w jakim kierunku podąży muzyczna narracja.
Pierwsze zornowskie „game pieces” nawiązywały do dyscyplin sportowych, jednak najsłynniejsza i najczęściej wykonywana kompozycja tego rodzaju to słynna „Cobra”, którą Zorn wykonał także w Polsce z udziałem licznej grupy naszych muzyków.
Na przełomie lat 70. i 80. Zorn stał się ważną częścią artystycznego środowiska nowojorskiego Downtownu. Wraz z takimi muzykami, jak: Arto Lindsay, Ikue Mori, Fred Frith, Bill Laswell czy Wayne Horvitz brał udział w rozwoju ruchu No Wave, w którym mieszały się wyrafinowana odmiana punk rocka, art funk i muzyka elektroniczna. W tamtych latach zaczął też konsekwentnie penetrować rozmaite zjawiska we współczesnej kulturze japońskiej. Zafascynował się spotworniałymi, turpistycznymi pracami Hansa Bellmera, a także schizofreniczną literaturą i rysunkami jego kochanki, Uniki Zürn. Jeśli dodamy do tego fascynacje muzyką Ennio Morricone, filmami Jean-Luca Godarda, japońskimi mangami i anime – to będziemy mieli, wciąż niepełny, ale bliższy prawdy obraz ówczesnej osobowości Johna Zorna.
Pierwszym dziełem, które przedostało się do szerszej publiczności, była płyta „The Big Gundown” z 1985 roku (tytuł został zaczerpnięty ze spaghetti westernu Sergia Sollimy z 1966). Wypełniały ją radykalnie przekształcone wersje filmowych kompozycji Morricone. Nagrany w towarzystwie śmietanki nowojorskich muzyków jazzowych, rockowych i awangardowych album emanował eklektyzmem, w którym było miejsce dla muzyki japońskiej, rozmaitych gatunków jazzu, rocka, awangardy – a także zamierzonego kiczu. Zornowskie interpretacje przypadły do gustu Morricone, mimo że nieraz bardzo daleko odbiegały od pierwowzorów. Po wydaniu tego albumu stało się jasne, że Zorn jest postacią, z którą należy się liczyć, że w jego szaleństwie jest metoda.
Kolejne płyty ugruntowały jego pozycję we współczesnej kulturze. Poświęcona jednemu z najsłynniejszych gangsterów „Spillane” z 1987 (zawierała również utwory dedykowane bluesowemu gitarzyście Albertowi Collinsowi i japońskiej gwieździe filmowej Kitaharze Mie) to kolejny przykład eklektycznych kompozycji Zorna. Przenikają się w nich w unikalny sposób sztuka masowa, jazzowa tradycja i najrozmaitsze formy awangardy.

 

73-75 09 2013 02     73-75 09 2013 03     73-75 09 2013 05

„Spy vs. Spy” (1989) to jazgotliwa, punk-rockowa reinterpretacja klasycznych tematów jednego z twórców free jazzu – Ornette’a Colemana. Krzyżujące się saksofony altowe Zorna i Tima Berne’a, wsparte łomoczącą, hardcore’ową sekcją rytmiczną z dwiema perkusjami przedziwnie nawiązują do rewolucyjnego ducha muzyki Colemana. Ta zradykalizowana, brutalna odsłona free jazzu nie kłóci się z charakterem jej twórcy. Przeciwnie – łatwo sobie wyobrazić, że jeden z altów znajduje się w rękach samego Ornette’a.
Jednym z ciekawszych projektów Zorna były dwie części „News For Lulu” (1988 i 1992), zawierające jazzowe tematy z ery bebopu w interpretacji tria złożonego z Zorna, Billa Frisella na gitarze i George’a Lewisa na puzonie. Bebop w tym wykonaniu skrzył się, nieco absurdalnym, poczuciem humoru, nie było w nim jednak miejsca na hardcore’owy jazgot, co świadczy o tym, że nasz bohater do każdego materiału podchodził nieco inaczej.
W 1988 roku powstał jeden z najsłynniejszych albumów Zorna – „Naked City”. Jego okładkę zdobiło zdjęcie zamordowanego mężczyzny, autorstwa Arthura Fellinga, znanego także jako Weegee – dziennikarza, fotografika dokumentującego ciemne strony Nowego Jorku z czasów prohibicji. Brutalność strony graficznej albumu stała się powodem sporego skandalu, tym bardziej że korespondowała również z zawartością muzyczną krążka. Według samego twórcy była to próba spenetrowania granic możliwości rockowego zespołu. Faktycznie, na tej i następnych realizacjach cyklu „Naked City” można usłyszeć ekstremalne, punkowe riffy, jazgoczący saksofon, dudniącą perkusję i przeraźliwy wrzask japońskiego wokalisty Yamatsuke Eye (na koncertach często zastępował go wokalista Faith No More – Mike Patton). Nowojorski saksofonista nie byłby jednak sobą, gdyby nie połączył rocka z tanim filmowym sentymentalizmem, colemanowskim jazzem i wieloma innymi elementami. W 1991 roku powstała formacja Painkiller z basistą Billem Laswellem i perkusistą Mikiem Harrisem (Napalm Death), której muzyka stanowi dalekie echa fascynacji sadystyczną, pełną wynaturzonych, potwornych form sztuką Bellmera. To duszna, mroczna, męcząca twórczość odarta z wszelkiego blichtru i melodycznego wabika. Przy tym intrygująca i zmuszająca do przesunięcia granic tego, czym może się wydawać jazz i sposobów, w jakie można go łączyć z innymi gatunkami.

W 1992 roku ukazała się płyta „Kristallnacht”, zawierająca niesłychanie sugestywną, przerażającą wizję dźwiękową Kryształowej nocy (wielki pogrom Żydów przeprowadzony w Niemczech i Austrii w nocy z 9 na 10 listopada 1938). Ten album zapoczątkował nurt żydowski w muzyce Zorna. Najsłynniejszą i najpopularniejszą emanacją ruchu, nazwanego później Radical Jewish Culture, był kwartet Masada, w którym obok Zorna grali: Dave Douglas na trąbce, Greg Cohen na kontrabasie i Joey Baron na perkusji. Na ten skład powstało ponad 200 kompozycji zebranych w „Masada Book”. Główną ideą Masady było stworzenie muzyki nowoczesnej, odwołującej się do technik colemanowskiej kolektywnej improwizacji, której bazą zamiast bluesa byłaby muzyka klezmerska. Masada cieszyła się ogromną popularnością. Była prezentowana w dziesiątkach krajów na kilku kontynentach; także w Polsce. W późniejszym czasie pojawiła się „zelektryfikowana” wersja projektu, w innym już składzie, pod nazwą Electric Masada.
W celu krzewienia nowej muzyki żydowskiej powstała niezwykle aktywna wytwórnia Tzadik, która co roku wydaje kilkadziesiąt płyt z interesującą twórczością, dla której punktem wyjścia jest muzyka i tradycja żydowska. Wśród licznych współpracujących z nią muzyków znajdziemy również nasz Bester Quartet (dawniej Cracow Klezmer Band).
Ważną gałęzią twórczości Zorna jest muzyka filmowa – od połowy lat 80. do czasów obecnych powstało kilkadziesiąt ścieżek dźwiękowych, wykorzystujących rozmaite techniki, gatunki i stylistyki. Większość z nich ukazała się na sukcesywnie wydawanych (najpierw przez Nonesuch, później przez Tzadika) płytach z serii „Filmworks”.
Bogata i różnorodna twórczość Zorna, oprócz muzyki radykalnej, awangardowej, wątków jazzowych czy żydowskich, obejmuje także delikatną, relaksującą muzykę nawiązującą do jego młodzieńczych fascynacji egzotyką i surf music. W tym stylu utrzymane są m.in. płyty „The Gift”, „The Dreamers”, czy „O’o”. Ukazują one bardziej subtelne, wręcz romantyczne, oblicze artysty.
Z okazji 60. urodzin autor „The Big Gundown” odwiedził niedawno Warszawę, w ramach światowej trasy „Zorn@60”. 15 lipca w Sali Kongresowej usłyszeliśmy maraton, złożony z siedmiu dość odległych od siebie stylistycznie projektów – od Song Project z wokalistami Mikiem Pattonem i Sofią Rei, przez inspirowane poezją „Illuminations”, „Holy Visions”, bazujący na twórczości Hildegardy z Bingen, kompozycję „The Alchemist” na kwartet smyczkowy, „Templars-In Sacred Blood" ponownie z Mikiem Pattonem, surfowo-egzotyczny The Dreamers, a na końcu słynną Masadę w wersji elektrycznej.
Miejmy jednak świadomość, że to tylko drobny wycinek twórczości tego płodnego muzyka, a zgłębianie jego dorobku przypomina zwiedzanie labiryntu Minotaura.

Autor: Marek Romański
Źródło: HFiM 09/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF