HFM

Alicja z krainy fortepianu - Alicia de Larrocha

124-125 11 2009 01Była osobą niewysoką o niewielkich dłoniach, co nie przeszkadzało jej grać nawet najbardziej wymagający repertuar. Nie lubiła kamer, rzadko udzielała wywiadów. Wolała, aby zamiast słów przemawiała za nią muzyka.

 

Jej interpretacje muzyki hiszpańskiej stały się wzorcem. Dziś nie ma jej już wśród nas, ale jej sztuka pozostała w pamięci i nagraniach.
Alicia de Larrocha zmarła w Barcelonie w wieku 86 lat.
Gdy w 1995 roku w jej apartamencie na Manhattanie pojawił się reporter „New York Timesa”, pierwsze, co zwróciło jego uwagę, to staranne wyciszenie pokoju ćwiczeń. Grube zasłony, dywan, ogromna sofa oraz specjalne maty, stosowane zwykle jako wyciszający podkład pod dywany, ale tutaj umieszczone także na spodzie pudła rezonansowego fortepianu. „Nie chcę przeszkadzać sąsiadom. Od razu gdy się wprowadziłam, poprosiłam przyjaciela, by zainstalował te rzeczy. Dzięki nim mogę ćwiczyć bez kłopotu dla innych” – mówiła. A przecież ludzie nie mieliby nic przeciwko temu, żeby zza ściany słuchać codziennie tej wielkiej artystki. Mogła się o tym przekonać już kiedyś we Francji.

Do apartamentu, w którym od niedawna mieszkała, kurier przyniósł pokaźny bukiet róż zaopatrzony w odręczny liścik – „Proszę grać głośniej, bardzo chcę pani słuchać!” – brzmiała dedykacja. Jedynie w Szwajcarii okazało się, że tamtejsze prawo nie sprzyja nawet tak wybitnym muzykom. Próbę przed występem przerwała policja, informując pianistkę, że w niedzielę zabronione jest jakiekolwiek zakłócanie spokoju głośnymi pracami czy muzyką.
Nie lubiła, gdy próbowano stawiać ją w jednym rzędzie z Horowitzem. Zawsze powtarzała wtedy: „Jestem sobą i nie chcę, by porównywano mnie z innymi. Wszystko w mojej osobowości zależy od nastroju. Czasami jest bardzo ponury, a innym razem pogodny i optymistyczny. Jestem po prostu zmienna”. Przyznawała jednak, że ma problem tej samej kategorii co Horowitz. On miał ogromne ręce, a ona niezwykle małe,
a oba te niestandardowe rozmiary stanowiły dla artystów wyzwanie techniczne. De Larrocha radziła sobie, wynajdując dla siebie specjalne, niestandardowe palcowanie dla trudniejszych utworów albo dokonując niemal ekwilibrystycznych wyczynów na podniesionym maksymalnie fortepianowym stołku. Bywało, że w trakcie szerokich pasaży obejmujących całą klawiaturę musiała skręcać całe ciało niemal o 90 stopni w stronę publiczności, ale osiągała zamierzony efekt. Z powodzeniem grała Rachmaninowa, Czajkowskiego, Beethovena, a palcami bez trudu obejmowała decymę. Pod koniec życia jej dłonie nie były już tak sprawne i sama przyznawała, że przestała grać niektóre utwory właśnie z tego powodu.
O swoim wzroście mówiła z uśmiechem, choć nietrudno sobie wyobrazić, że czasem także mógł stanowić problem. Siedząc przy fortepianie, ledwo sięgała do pedałów i w tej pozycji miała praktycznie tyle samo wzrostu, co kiedy wstała. W wieku 72 lat z rozbrajającą szczerością stwierdziła: „W latach młodości miałam 140 cm wzrostu. Dziś skurczyłam się do 135”. Przy tej filigranowej postaci nawet niewysocy mistrzowie, jak Mozart czy Schubert, czuliby się jak giganci.

124-125 11 2009 02     124-125 11 2009 03     124-125 11 2009 04

Karierę rozpoczęła bardzo wcześnie. Rodzice byli pianistami i z pewnością miłość do instrumentu przeszła w genach na małą Alicję. Do tego stopnia pragnęła zacząć grać, że podobno któregoś dnia uderzyła główką w fortepian tak mocno, że popłynęła krew. Trzyletnia dziewczynka rozpoczęła lekcje u jedynego w swym życiu nauczyciela – Franka Marshalla. Doświadczony profesor zadbał o właściwy rozwój przyszłej artystki. Do piętnastego roku życia zabraniał jej wykonywania repertuaru hiszpańskiego uznając, że najpierw musi opanować kanon klasyki. Zapewne z tego wynikało późniejsze stwierdzenie Larrochy, że „jeśli nie umie się dobrze zagrać Bacha, to nie należy się brać za muzykę hiszpańską. Ona jest jak mazurki Chopina – swobodna w melodii, ale uporządkowana u podstaw”. A to przecież w muzyce hiszpańskiej pianistka została potem najbardziej cenioną na świecie interpretatorką. Jej płyty z utworami Granadosa, Albeniza czy de Falli sprzedawały się w tysiącach egzemplarzy. Były też nagradzane kilkoma statuetkami Grammy. Hiszpańskie Zgromadzenie Narodowe odznaczyło ją także złotym medalem, który wręczył król Juan Carlos.
Życie artystów od wieków było związane z podróżami. Larrocha także spędzała sporą część roku w trasie pomiędzy kolejnymi salami koncertowymi. Niektóre z nich znajdowały się w niedostępnych, a nawet niebezpiecznych miejscach. Wciąż żywa jest anegdota o podróży do Afryki Zachodniej. Nie dostawszy się na rejsowy lot z Johannesburga, pianistka postanowiła wynająć niewielki, jednosilnikowy samolot, aby nie spóźnić się na koncert. Pilot okazał się miłośnikiem niskich lotów i z wysokości kilkunastu metrów pokazywał artystce lwy wygrzewające się w słońcu. W końcu spytał, czy ma numer telefonu do ludzi, którzy mają ją odebrać z lotniska. Widząc wyraźnie zdziwioną minę Larrochy dodał, że zbliża się wieczór i dzikie zwierzęta wychodzą na żer, a obok pasa startowego jest tylko budka telefoniczna. Pianistka spędziła w niej potem niekończące się 20 minut, zanim zjawił się samochód gospodarzy.
Poza działalnością koncertową Alicia de Larrocha chętnie uczyła młodych adeptów pianistyki. Po śmierci swego nauczyciela przejęła wraz z mężem, pianistą Juanem Torrą założoną przez Marshalla szkołę. Była ciepłą i łagodną osobą; lekcje z nią musiały być raczej jak spotkanie z babcią niż z twardym, wymagającym pedagogiem. Bardzo długo pozostawała aktywna zawodowo. Ostatni recital dała w wieku 80 lat. Na zasłużonej emeryturze przeżyła zaledwie kolejnych sześć. Po złamaniu biodra jej stan zdrowia zaczął się stopniowo pogarszać.
Zmarła 25 września 2009 roku w Barcelonie – mieście, w którym się urodziła, wychowała, w którym stawiała pierwsze kroki na estradzie. Jej wkład w interpretacje muzyki narodowej i pokazanie jej światu trudno przecenić. Dziś, słuchając kompozycji Granadosa czy Albeniza, warto wspomnieć, dzięki komu zagościły one w programach recitali największych i najsłynniejszych pianistów.

 

Adios y muchas gracias!

 

Autor: Maciej Łukasz Gołębiowski
Źródło: HFiM 11/2009

 

Pobierz ten artykuł jako PDF