HFM

Victor Borge - Śmiech od fortepianu

112-114 02 2010 01Pompatyczność jest ze światem muzyki poważnej związana nierozerwalnie. Od zawsze też znajdowali się ludzie, którzy ją wyśmiewali i próbowali zerwać ze stereotypami. Przecież to właśnie one spowodowały, że dziś klasyka kojarzy się z czymś elitarnym, trudnym i niedostępnym. Jednym z nieocenionych mistrzów zabawy muzyką był Victor Borge.

Jeśli dziś w Polsce rekordy popularności biją występy Waldemara Malickiego, który z wrodzoną lekkością, humorem i talentem pokazuje twórczość klasyków od jej uśmiechniętej strony, to warto wiedzieć, że takie pomysły rodziły się wiele dekad temu. Już wtedy ludzie chętnie śmiali się z żartów pianisty i komika, zwanego Duńskim Księciem Clownów albo po prostu: Wielkim Duńczykiem.
Victor Borge, a właściwie Borge Rosenbaum, urodził się 3 stycznia 1909 roku w Kopenhadze. Jego rodzice byli muzykami. Ojciec, Bernhard, grał na skrzypcach w Duńskiej Kapeli Królewskiej, zaś matka, Frederikke, była pianistką. To pod jej okiem trzyletni chłopiec rozpoczął naukę gry na fortepianie. Szybko się okazało, że ma ogromny talent.


W wieku ośmiu lat dał swój pierwszy publiczny recital, a w 1918 roku został przyjęty do Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze. Studiował tam pod kierunkiem Olivio Krausego. Trochę czasu spędził w Berlinie i Wiedniu, doskonaląc umiejętności u takich mistrzów, jak Frederic Lamond (uczeń Liszta), Egon Petri (uczeń Busoniego) czy Victor Schioeler. W 1926 młody muzyk wystąpił z sukcesem na recitalu w Odd Fellow Palaet. Koncertował jeszcze trochę jako typowy klasyczny pianista, ale czuł, że to nie wszystko, co może pokazać publiczności.
Od wczesnego dzieciństwa w czasie rodzinnych przyjęć czy spotkań z przyjaciółmi nie tylko grał na fortepianie, ale także zabawiał gości żartami. Gdy tylko ktoś z jego krewnych był chory, wysyłano do niego Victora i śmiech leczył niejedną dolegliwość. W 1931 roku nadarzyła się okazja, by domorosły talent pokazać szerszej publiczności. Borge otrzymał wtedy propozycję napisania muzyki do amatorskiego przedstawienia. I oczywiście na tym się nie skończyło. Wkrótce po znakomitym występie rozpoczęła się kariera pianisty-komika w rodzinnej Danii oraz całej Europie.
W trudnych czasach poprzedzających wybuch II wojny światowej Borge z ochotą wyśmiewał nazistów, co mogło się dla niego bardzo źle skończyć. Artysta wspominał potem, że któregoś wieczoru został napadnięty na ulicy i tylko swoim silnym rękom oraz przytomności umysłu zawdzięczał skuteczną obronę. Po wrzuceniu jednego z napastników do pobliskiego kanału dał radę uciec. Potem nigdy już nie wychodził sam nocą na miasto.
Miał też dar przewidywania. Po wojnie żartował, że tylko on i Churchill wiedzieli, co się święci w Europie. Churchill ją uratował, zaś Borge uratował siebie. Tak się bowiem złożyło, że niedługo przed wejściem Hitlera na teren Danii wyjechał do Sztokholmu, by wziąć tam udział w rewii. Musiał potem ukradkiem wrócić na krótko do kraju po otrzymaniu informacji, że jego matka jest w szpitalu i zostały jej najwyżej trzy tygodnie życia. Przez resztę wojny nie bywał już w rodzinnej Kopenhadze. Przez Szwecję dostał się do Finlandii, skąd w sierpniu 1940 roku, ostatnim neutralnym statkiem do Ameryki, USS American Legion, przepłynął Atlantyk. Była to decyzja tym bardziej dramatyczna, że artysta nie znał ani słowa po angielsku, w kieszeni miał 20 dolarów, a przy nodze tylko ukochanego psa, teriera szkockiego. Ale miał też swój talent, także ten do języków. Wystarczyło kilka miesięcy, by nauczył się porozumiewać, a metodą okazały się częste wizyty w kinie. W tym czasie zmienił także nazwisko. Tłumaczył potem, że dla ludzi spoza Europy brzmiało ono z niemiecka, a przecież chciał zacząć noweżycie. Z duńskiego imienia zrobił więc nazwisko, a Victora wybrał, bo bardzo cenił swego nauczyciela fortepianu.
Pierwszy raz pojawił się w amerykańskiej rozgłośni na zaproszenie Rudy’ego Valee. Niedługo potem stał się regularnym gościem audycji „Krat Music Hall”, prowadzonej przez Binga Crosby’ego. W 1943 roku, u boku Franka Sinatry, zagrał w filmie „Higher and Higher”, a potem w „Meet The People”. Gdy w 1948 otrzymał amerykańskie obywatelstwo, miał już własny program w telewizji NBC oraz tytuł „najlepszego radiowego debiutanta”.
Próbując sił w kompletnie innej roli, Borge na początku lat 50. zajął się popularyzacją... kurcząt odmiany rock cornish. Wystąpił wtedy także jako uczestnik teleturnieju „What’s My Line”, a zawodem, który tam podał, był hodowca drobiu. Niedługo później zrezygnował jednak z kariery farmera. Wtedy przyszedł czas na własny show na Broadwayu.

112-114 02 2010 02     112-114 02 2010 03

„Comedy in Music” nie schodziła z afisza John Golden Theater od 2 października 1953 do 21 stycznia 1956. W tym okresie Borge wystąpił przed nowojorską publicznością 849 razy, co dało mu wpis do księgi rekordów Guinnessa. W ciągu zaledwie kilkunastu lat od chwili przybycia do USA został nie tylko gwiazdą, ale ukochanym komikiem milionów Amerykanów. Wszędzie, gdzie się pojawiał, ludzie odzyskiwali dobry humor, patrząc na jego ekwilibrystyczne popisy przy fortepianie, śmiejąc się z inteligentnych dowcipów oraz słuchając jego znakomitej gry. Był też częstym gościem w telewizji. Dzieci mogą go znać z epizodów w „Muppetach” i „Ulicy Sezamkowej”.
W artykule trudno przekazać atmosferę występów Victora Borge. Cytowanie tłumaczonych na polski dowcipów, z których większość była nie tylko słowna, ale także sytuacyjna, może być niezbyt udane. Inspirowały go zwyczajne sytuacje z życia, które umiał zapamiętać i później wykorzystać w odpowiedniej chwili. Zobaczywszy kiedyś pianistę, który w czasie recitalu spadł ze stołka, z ochotą włączył ten numer do swojego programu. Podobnie mogło być także z grą z odwróconej partytury albo brakiem możliwości rozpoczęcia występu z powodu kaszlącej publiczności. Wszystko to było dla Borge powodem do żartów. Opowiadał także dowcipy o współczesnym świecie. Gdy Dania podpisała z Niemcami pakt o nieagresji, stwierdził, że wreszcie 70 milionów Niemców będzie mogło spać spokojnie.
Był wulkanem energii. Często bawił się słowami. Wynalazł nawet coś, co nazwał językiem inflacyjnym (inflationary language). Polegało to na tym, że w każdym angielskim słowie, w którym dało się odnaleźć liczebnik, zwiększał jego wartość. Zamiast „tennis” był więc „elevennis”, wonderful zastępował „twonderful”, a rozpoczynający baśnie zwrot: „once upon a time” przemianował na „twice upon a time”.
Drugim jego wynalazkiem, którym chętnie się bawił w czasie występów, była „fonetyczna interpunkcja”. Chodziło o dźwiękowe przedstawianie wszystkich znaków interpunkcyjnych stosowanych w toku wypowiedzi. Każdy z nich otrzymał stosowne brzmienie, a efekty można zobaczyć np. w serwisie YouTube, gdzie zamieszczono fragment show Borge w duecie z Deanem Martinem. Amerykański serwis internetowy może być ponadto znakomitym źródłem zabawy z Borge, bo znajduje się tam sporo innych jego występów. Jeśli one kogoś zachęcą, na Amazonie bez trudu zakupi kolekcję płyt DVD z tym wspaniałym komikiem.

112-114 02 2010 04     112-114 02 2010 05

Victor Borge nigdy nie przestał być Duńczykiem, choć większość życia spędził z dala od ojczyzny. Po wojnie, przy wsparciu przyjaciela, znanego prawnika z Nowego Jorku, stworzył specjalny fundusz o nazwie „Thanks to Scandinavia”, który umożliwił młodym ludziom z Danii, Norwegii, Szwecji i Finlandii podjęcie studiów w USA. Był to wyraz wdzięczności dla Skandynawów za ichodwagę i męstwo w czasie II wojny światowej i za to, jak pomagali w tym czasie Żydom. Wielu z nich przeżyło tylko dzięki pomocy dobrych ludzi.
Wkład Victora Borge w rozwój narodowej kultury i jego patriotyzm doceniono kilkakrotnie. Został kawalerem najważniejszych odznaczeń w większości krajów skandynawskich. W 1999 roku z rąk Billa Clintona otrzymał nagrodę Kennedy Center za wkład w kulturę. Przez lata wspierał działalność chóru dziecięcego, działającego przy akademii muzycznej w Kopenhadze. Wspólnie z Robertem Shermanem napisał też dwie książki – „My Favourite Intermissions” (1971) i „My Favourite Comedies in Music” (1981).
Koncertował do ostatniej chwili swego długiego życia. W 1998 roku, mając 89 lat, udzielił wywiadu jednej ze skandynawskich gazet. Mówił wtedy: „To nie tak, że kocham muzykę. Ale to ona pokochała mnie, a ja żyję dla niej. Bez muzyki bym nie istniał. Rodzice byli związani z muzyką i byłoby dla nich katastrofą, gdybym nie poszedł tą drogą. (...) Kariera, którą wybrałem, przez wszystkie te lata rozwijała się pod górkę. Ludzie, którzy przychodzili na moje występy, w większości nie byli muzycznie wykształceni. Musiałem więc tak budować program, aby sprawić im przyjemność i żeby grać to, co chcieli usłyszeć. W większości były to bardzo popularne melodie. (...) Na szczęście, cokolwiek bym nie robił, zawsze udawało mi się wyluzować. Denerwowałem się tylko wtedy, gdy miałem dać poważny klasyczny recital”.
We wrześniu 2000 zmarła ukochana żona Victora Borge – Sanna Sarabel. To był poważny cios dla artysty. Mimo to jeździł jeszcze po świecie, wciąż dając 60 koncertów rocznie. Ciągle powtarzał: „Gdy zostaję wieczorem w domu, żeby po prostu iść spać, jest to bardzo drogi sen”. Smutek okazywał tylko w samotności lub w gronie najbliższych.
22 grudnia 2000 wrócił do domu w Greenwich w stanie Connecticut, prosto z podróży do Danii. Tej nocy zmarł we śnie. Zgodnie z jego ostatnią wolą połowa prochów pozostała na cmentarzu Putnam w Greenwich, a drugą zawieziono do miejsca spoczynku na cmentarzu żydowskim w Kopenhadze.
Taki był koniec błyskotliwej, trwającej 70 lat kariery. Dla każdego, kto widział choć jeden występ Victora Borge, jego szczery uśmiech, dobrotliwe spojrzenie, wspaniała technika pianistyczna i niezwykłe poczucie humoru pozostaną żywe na zawsze. To był nie tylko clown. To był wielki artysta.

Autor: Maciej Łukasz Gołębiowski
Źródło: HFiM 02/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF