HFM

artykulylista3

 

Quiet Riot - Road Rage

cd122017 014

Frontiers 2017

Muzyka: k4
Realizacja: k3 

Wiele starszych zespołów ma problem z odnalezieniem się na scenie, gdy minie ich pięć minut. Przeważnie otrzymujemy przewidywalne albumy, które jednak cieszą wiernych fanów zespołu. W tym wypadku jest znacznie gorzej. „Road Rage” to zwykła próba wyciągnięcia pieniędzy z kieszeni niezorientowanych słuchaczy. W tym momencie Quiet Riot to tylko naklejka na albumie. Z klasycznego składu zespołu pozostał jedynie perkusista Frankie Banali, którego gra nigdy nie była centralnym punktem kompozycji. Nie znajdziemy tu niczego, co zagwarantowało sukces „Metal Health”. Brakuje gitarowych solówek, chwytliwych wokali czy porywających kompozycji. Najbardziej zaś załamuje samo wykonanie. Nowemu wokaliście Seannowi Nicolsowi nie wystarcza skali, a co gorsza – stara się nas przekonać, że wcale tak nie jest, co skutkuje wieloma, bolesnymi dla wszystkich, górami. Realizacja również woła o pomstę do nieba. Całość brzmi płytko, a niskie rejestry zostały wyciągnięte, pomimo braku jakiejkolwiek ciekawej treści w partiach gitary basowej. Brzmienie perkusji zaś przypomina tani automat. Mamy tu do czynienia ze średnim hard rockiem w okropnej oprawie, który próbuje zwabić słuchaczy nazwą zespołu. Omijajcie szerokim łukiem.

Karol Wunsch
Źródło: HFiM 12/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

 

He Is Legend - few

cd122017 010

Spinefarm 2017

Muzyka: k4
Realizacja: k3 

Radiowy rock stracił obecnie pazur, starając się trafić do jak najszerszego grona odbiorców. Klasycy gatunku odgrzewają stare kotlety, próbując zadowolić wiernych fanów. Wszyscy głodni ciekawego, współczesnego hard rocka stają więc przed nie lada wyzwaniem, chcąc znaleźć coś dla siebie. Na szczęście, z pomocą przybywa im zespół He Is Legend. Łączenie rocka z metalcorem nie jest niczym nowym, ale trudno znaleźć kogoś, kto robi to umiejętniej niż ci muzycy. Na „few” usłyszymy osobliwą mieszankę wszystkiego, co najlepsze w obu gatunkach. Nisko strojone gitary dodają charakteru melodyjnym riffom, a grupowe, na wpół wykrzyczane wokale świetnie równoważą chwytliwe motywy refrenów i wnoszą do całości fantastyczną energię. Kompozycje zaskakują zmianami nastrojów. Muzyka często usypia naszą czujność delikatnymi motywami, które niepostrzeżenie wciągają słuchacza prosto w wir akcji. Takie płyty nie zdarzają się często. Słychać, że twórcy realizują tu swoją oryginalną, dopracowaną w każdym szczególe wizję. „few” ma niepowtarzalny, pełen kontrastów charakter, dzięki któremu na długo zapada w pamięć.

Karol Wunsch
Źródło: HFiM 12/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

 

Natalia Moskal - Songs of Myself

cd122017 003

Fame Art 2017

Muzyka: k4
Realizacja: k3 

Pierwszy album wokalistki, autorki tekstów i tłumaczki literatury Natalii Moskal wypełniają przebojowe utwory, nasycone elektronicznymi brzmieniami z lat 80. i 90. Oprócz syntezatorów pojawiają się instrumenty dęte, perkusja, gitara, bas oraz smyczki. Mimo że piosenki nie wybiegają poza konwencję nowoczesnego melodyjnego popu, odnajdziemy w nich uniwersalne treści. Nawiązanie do elektronicznej estetyki minionych dekad sprawia, że płyty już dziś słucha się jako odpornej na zmiany trendów. Przebojowe utwory, w rodzaju dynamicznego „Better Man”, sąsiadują z industrialnym „Michelle”, opartym na niemal rockowym podkładzie „Lustrem”, funkującym „Another Life” czy ocierającym się o r’n’b „Be Free”. W tekstach Natalia Moskal porusza tematy kobiecych pragnień i marzeń, ale też niezależności i wiary we własne możliwości. Dysponuje młodzieńczym, a jednocześnie silnym głosem, który idealnie koresponduje z elektronicznym instrumentarium. Jeśli istnieje coś takiego jak ambitny electro pop, to „Songs of Myself ” z pewnością na to miano zasługuje. Świetny debiut, doskonała realizacja i perfekcyjna w swej kategorii produkcja.

Robert Ratajczak
Źródło: HFiM 12/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

 

Imagine Dragons - Evolve

cd122017 015

Kin in a Korner/Interscope Records 2017

Muzyka: k4
Realizacja: k3 

Po wydaniu albumu „Night Visions” (2013) z hitem „Radioactive”, Imagine Dragons zostali uznani przez melomanów i krytyków za jednych z najciekawszych rockowych debiutantów. „Evolve” to ich trzecia płyta studyjna, potwierdzająca mocną pozycję zespołu na amerykańskiej scenie. Dominują utwory rockowe, choć ze sporą domieszką popu. W „I Don’t Know Why” syntezatory zaś grają podobnie jak w niektórych kompozycjach The Who. Na uwagę zasługuje zróżnicowany klimat nagrań. Obok rocka pojawiają się elementy hip-hopu i elektronicznej muzyki tanecznej. Dużo jest urozmaiceń, zarówno w aranżacjach instrumentów, jak i w sposobie prowadzenia partii wokalnych. Raz słychać melodyjny śpiew, czasem przechodzący w falset („I’ll Make It Up To You”), to znów wokalista niemal wykrzykuje tekst („Rise Up”). Zresztą, wokal Dana Reynoldsa jest jedną z najmocniejszych stron „Evolve”. A jako że Imagine Dragons lubią też oczarować odbiorców melancholią, w finale nie zabrakło czegoś łagodniejszego. To ballada „Dancing in the Dark”. Nie ma ona jednak nic wspólnego z tak samo zatytułowanym hitem Springsteena.

Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 12/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

 

Black Country Communion - BCCIV

cd122017 020

Mascot Records 2017

Muzyka: k4
Realizacja: k3 

Joe Bonamassa zmienia się niczym kameleon i należy do najbardziej pracowitych artystów. Rok temu mogliśmy podziwiać, jak grał dynamicznego bluesa na dwunastej studyjnej płycie „Desperation Blues”. Co rusz ukazują się jego koncertowe albumy, a niemal każdy – w innym stylu. Ostatnio wystąpił z akustycznym akompaniamentem w Carnegie Hall. Z formacją Black Country Communion Bonamassa nagrał wcześniej trzy krążki. Niedawno na rynku pojawił się czwarty – „BCCIV”, pierwszy po wznowieniu przez zespół działalności w 2016 roku. Muzyk jak zwykle gra tu w doborowym towarzystwie, wspomagany przez wokalistę i basistę Glena Hughesa (Deep Purple i Black Sabbath), klawiszowca Dereka Sheriniana (Dream Theater) oraz Jasona Bonhama, syna nieżyjącego perkusisty Led Zeppelin. Trudno, żeby członkowie takiej supergrupy wypuścili na rynek szmirę. Wszystkie ich dotychczasowe krążki mogły się podobać. Najnowszy to jakby połączenie trzech poprzednich. Zespół podąża tu utartym szlakiem. Kompozycje są przemyślane i sprawnie wykonane, bez żadnych szaleństw. Ale czy dobry, mocny rock koniecznie potrzebuje zmian? Dominują ostra gitara i ekspresyjny wokal na granicy krzyku. Obok repertuaru heavymetalowego zdarzają się jednak utwory spokojniejsze, czego przykładem „The Last Song For My Resting Place” (z nutami celtyckimi) oraz ballada „When the Morning Comes”.

Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 12/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

 

Mari Boine - See the Woman

cd122017 017

Lean AS 2017

Muzyka: k4
Realizacja: k3 

Mari Boine to 60-letnia piosenkarka z Norwegii. Debiutowała w 1985 roku płytą „After the Silence”. Jej dorobek artystyczny najlepiej znają sympatycy niekonwencjonalnych brzmień. Mari pochodzi z ludu Saamów, zamieszkujących tereny bliskie koła podbiegunowego i właśnie z tamtych stron i tamtej kultury czerpie twórcze natchnienie. Etniczne dźwięki umiejętnie łączy z muzyką świata i jazzem. Nowy album różni się od jej dotychczasowych dokonań. Jest to pierwsza płyta z utworami niemal wyłącznie (poza jednym) w języku angielskim. Sporo zmian zaszło także w muzyce. „See the Woman” zawiera znacznie mniej etnicznych odniesień niż wcześniej. Niekonwencjonalne pomysły artystki stały się tutaj jedynie subtelnym dodatkiem. Album ma więcej brzmień typowych dla elektronicznego popu, więc miłośnicy dotychczasowego dorobku Boine mogą czuć niedosyt. Za to melomani mniej złaknieni oryginalnych klimatów znajdą na „See the Woman” miłe dla ucha, melodyjne utwory.

Grzegorz Walenda
Źródło: HFiM 12/2017

Pobierz ten artykuł jako PDF