MBL 1531A

36-43 06 2012 01MBL to high-endowa manufaktura, specjalizująca się w produkcji kompletnych systemów do odtwarzania muzyki. Wszechstronność projektantów z Berlina jest imponująca – w katalogu znajdziemy zarówno źródła cyfrowe czy wzmacniacze, jak i kolumny, w tym unikalne na skalę światową promienniki dookólne, pieszczotliwie zwane cebulkami.

MBL to synonim starannego wykonania, luksusu i bardzo wysokich cen. Dość powiedzieć, że za parę legendarnych już dziś kolumn 101 zapłacimy 242 tysiące złotych. Na wzmacniacz, który będzie w stanie je poruszyć, trzeba przygotować niewiele mniej, a przecież to jeszcze nie koniec cennika.

Topowa linia Extreme idzie w setki tysięcy euro. Dla przytłaczającej większości audiofilów kontakt z nią będzie się ograniczać do nielicznych prezentacji na wystawach. Firma nie narzeka jednak na brak zainteresowania, więc należy przypuszczać, że nawet ekstremalnie droga propozycja nie trafi w kosmiczną pustkę.
Ukłonem w kierunku mniej zamożnych, ale umówmy się, nadal dobrze sytuowanych melomanów, jest pokazana premierowo na wystawie High End 2010 w Monachium Corona. Oczko wyżej stoi znana i lubiana seria Noble, która przy okazji wprowadzenia Corony wyraźnie poszła w górę. Kiedy odtwarzacz Corona C31 miał wejść do sprzedaży w Polsce, jego cenę skalkulowano na około 27000 zł. Noble 1531 nadal kosztował u nas 30300 zł. Różnica była tak mała, że mogła dezorientować klientów. Dla zachowania rzetelności, należy zaznaczyć, że cena Noble’a była kalkulowana przy „przedkryzysowym” kursie euro i była niższa od oficjalnie zalecanej przez MBL-a. Ale nawet kiedy się porównało cenniki w euro, Corona nadal znajdowała się relatywnie blisko Noble’a (pozostając przy przykładzie C31 i 1531 – ceny wynosiły, odpowiednio, 6200 i 8500 euro). W styczniu 2012 MBL ogłosił podwyżkę, obejmującą wszystkie produkty poza Coroną. C31 nadal kosztuje 6200, ale 1531A – 9700 euro. Różnica pomiędzy liniami została tym samym podkreślona.
Corona otwiera katalog i poniżej jej poziomu luksusowa berlińska manufaktura schodzić nie zamierza. Noble plasuje się wyraźnie wyżej, a znajdująca się ponad nim Reference to już stratosfera. Podobnie jak Burmester, MBL nigdy nie zdradzał skłonności do pospolitowania się z budżetówką. Za swoje produkty wystawia słone rachunki, ale trzeba przyznać, że ma mocne podstawy. Recenzowany dziś odtwarzacz 1531A jest tego świetnym przykładem. Z obudową o wymiarach 15,5/45/42,5 cm (w/s/g) i masą 18 kg bez pudła jest to jedno z najpotężniej wyglądających współcześnie produkowanych źródeł cyfrowych. Przy nim nawet dCS Puccini wygląda jak swojski burek przy dogu medaliście. MBL to kawał maszyny, a najlepsze, że jakość montażu i zastosowanych komponentów potwierdza wrażenie wyjątkowej solidności.

36-43 06 2012 02     36-43 06 2012 07

Dwie wersje
Produkcja 1531A ruszyła w Dzień Dziecka 2010. Zastąpił w katalogu dotychczasowy model 1531, od którego z zewnątrz praktycznie niczym się nie różni.
Jeżeli będziecie chcieli zidentyfikować interesujący Was egzemplarz na rynku wtórnym, nie patrzcie na przednią ściankę. Producent pozostawił oznaczenie z poprzedniego modelu, w związku z czym zarówno w starym, jak i nowym wcieleniu w lewym dolnym rogu widnieją cyfry 1531. „A” w symbolu pojawia się dopiero na ściance tylnej oraz w oryginalnej instrukcji obsługi i liście potwierdzającej wieloetapową kontrolę jakości. Sam odtwarzacz jest po napisach na froncie ani po układzie przycisków nie do odróżnienia. Wątpliwości rozwiewa dopiero jeden detal budowy górnej pokrywy. Wersja bez „A” miała okrągłe wgłębienie na palec. W nowej zamontowano łukowaty metalowy element ułatwiający przesuwanie. Więcej różnic nie ma, więc kupując 1531A patrzcie na górną pokrywę i tylną ściankę, a następnie sprawdźcie, czy numer seryjny naklejony na checkliście zgadza się z numerem odtwarzacza. Data na dowodzie zakupu będzie użyteczna o tyle, że jeżeli egzemplarz został sprzedany przed czerwcem 2010, to jest to na pewno 1531. Ale jeżeli po – informacja nie ma znaczenia. Ostatni egzemplarz bez „A” znalazł w Polsce nabywcę w grudniu 2011, a niewykluczone, że dilerzy w mniejszych krajach europejskich nadal mają na stanie jakieś sztuki ze starych zapasów.
Jeżeli nie będziecie pewni, zamiast rezygnować z zakupu, potraktujcie to jako argument do negocjacji ceny. 1531 to udane źródło. Pomiędzy generacjami nie nastąpiła rewolucja techniczna; raczej udoskonalenie udanego projektu.

Reklama

Różnice
Pokrywa napędu w 1531A ma nie tylko nowy uchwyt, ale też jednolitą ramę zamiast trzyelementowej. Dzięki temu przesuwa się płynniej i daje lepszą kontrolę ruchu. Ponadto wymieniono transformatory zasilające i płytę główną, choć architektura pozostała zbliżona. Przetwornik to nadal Crystal Semiconductors (MBL zawsze wybiera tego producenta), ale zamiast CS4396 zdecydowano się na CS4398. Filtr analogowy zoptymalizowano pod kątem opóźnień grupowych, co w połączeniu z niższym poziomem szumów całego układu ma dawać dźwięk jeszcze płynniejszy, a jednocześnie lepiej kontrolowany. Ciekawostkę stanowi fakt, że pomimo przywiązania do DAC-ów Crystala MBL zwraca uwagę nie tyle na parametry tego czy innego modelu, ale na jego implementację w konkretnym układzie elektronicznym.
Ten sam chip traktowany w różny sposób będzie dawał inne charakterystyki brzmieniowe. Dlatego zamiast błędnie przypisywać określone walory brzmieniowe i osiągi pomiarowe przetwornikowi o danym oznaczeniu, należy raczej patrzeć całościowo na towarzyszącą mu technologię. Ten sam układ może brzmieć na 100 sposobów i dawać różne wyniki pomiarów, zależnie od aplikacji. Najważniejsze to dobrać mu takie otoczenie, w którym najlepiej spełni oczekiwania konstruktora.

36-43 06 2012 02     36-43 06 2012 07

Budowa
MBL 1531A to ładowany od góry odtwarzacz CD i tylko CD. Nie czyta SACD; nie został też wyposażony w gniazdo USB dla komputera. Napęd to Philips CD Pro 2, który w aplikacji MBL-a działa idealnie. Używałem tego samego egzemplarza od grudnia 2011 do końcówki maja 2012, kiedy to kończyłem test i nigdy się nie zdarzyło, żeby napęd przeskoczył, nie przeczytał płyty albo odmówił współpracy.
O mechanizmach Philipsa mówiło się wiele, ale nie zawsze dobrze. MBL opanował temat lepiej niż holenderski koncern, a niewykluczone, że najlepiej ze wszystkich. Całe szczęście, bo chociaż w CD Pro 2 zdarzały się problemy ze stabilnością, to
cieszył się uznaniem ze względu na brzmienie. Z jednej strony, ograniczał funkcjonalność do formatu CD; z drugiej, wyciskał srebrne krążki do ostatniego bitu. Ponadto konstruktorzy lubili go za dużą liczbę metalowych elementów, zapowiadających długowieczność. W porównaniu z nim komputerowe czytniki musiały budzić politowanie. MBL-owi udało się opanować jego jedyną bolączkę. Niemcy napisali własne oprogramowanie sterujące i stuningowali Philipsa. Gdyby Windows od początku działał tak stabilnie, dziś marka Apple kojarzyłaby się z sadownictwem.
W centrum przedniej ścianki zamontowano matrycę wyświetlacza. Chroniąca ją szybka nie jest zamocowana na stałe, ale trzyma się jak maskownice w kolumnach – na czterech kołkach. I tak jak maskownicę, można ją zdjąć i z powrotem założyć, niczego nie uszkadzając. Nie wiem tylko, po co.
Display można wyłączyć jednym z przycisków rozmieszczonych symetrycznie po obu jego stronach. Uruchamiają najważniejsze funkcje; pozostałe obsłużymy pilotem. Ten jest solidną sztabą aluminium, dostarczaną w gustownym puzderku. Włącznik sieciowy znajduje się z przodu, ale nie należy go używać zbyt często. Odtwarzacz lubi być cały czas pod prądem i wyraźnie lepiej gra rozgrzany.
Tylna ścianka wygląda identycznie jak w 1531 (poza wspomnianym wcześniej nowym symbolem „A”). Do dyspozycji są wyjście analogowe XLR i RCA oraz trzy cyfrowe: AES/EBU, koaksjalne i toslink. Złącza opisane jako „remote” to zwykłe wyzwalacze, służące do przekazywania komendy włącz/wyłącz pomiędzy komponentami. Gniazdo zasilania to typowe IEC.
Architektura wnętrza pozostała zbliżona do 1531. Podzespoły rozlokowano luźno, tak by ograniczyć niekorzystne interferencje. Transformatory to wysokiej klasy komponenty przeznaczone specjalnie do zastosowań audio. Oba są toroidalne i zamknięte w ekranujących kapsułach. Zasilają osobno analogową część przetwornika c/a oraz pozostałe obwody – cyfrowe, kontrolne i napęd. Izolację w torze analogowym poprawia także zasilanie sekcji z czterech odrębnych odczepów, z których napięcie jest dodatkowo stabilizowane i filtrowane. Wszystkich stabilizatorów jest osiem – każdy na dużym radiatorze z aluminium – przez co sporo energii jest zamienianej w ciepło. Duża metalowa obudowa nie tylko więc chroni przed wibracjami, ale też pełni funkcję radiatora.
Sygnał cyfrowy z napędu trafia do odbiornika Crystal CS8414, a następnie do przetwornika CS4398. Przed konwersją dane poddaje się upsamplingowi do 24 bitów/705,6 kHz. Odbywa się to w tym samym układzie (DAC jest wyposażony w funkcję upsamplera). Prąd z wyjścia przetwornika zamieniają na napięcie dwa wzmacniacze operacyjne Analog Devices NE5534. Część analogowa jest symetryczna, zmontowana schludnie i z wysokiej klasy elementów dyskretnych – metalizowanych oporników i foliowych kondensatorów Wimy. Jeśli już zdecydowano się sięgnąć po wzmacniacze operacyjne na wyjściu, to wybrano jedne z najlepszych – monofoniczne Analog Devices AD797. Charakteryzują się bardzo niskim poziomem szumów i wysokim prądem wyjściowym, przez co idealnie nadają się do high-endowego sprzętu. Nie jest to gorąca nowość, ale cieszy się bardzo dobrą opinią ze względu na nieprzeciętne walory brzmieniowe. Poza tym producent poleca je do... detektorów sejsmicznych.
Tor analogowy wygląda podobnie do montowanego w 1531, z tą różnicą, że wzmacniacze operacyjne w wersji do montażu przewlekanego zastąpiono miniaturowymi SMD.
Napęd Philipsa osadzono w ciężkim mosiężnym elemencie, izolowanym od podłoża trzema amortyzatorami. Obudowa jest masywna i skręcana zarówno w poziomie, jak i w pionie (cztery długie i grube śruby wchodzą w tuleje rozmieszczone na rogach odtwarzacza i są maskowane ozdobnymi kapslami). Dzięki wysokiej masie i sztywności obwody wewnętrzne mają dobrą ochronę przed wibracjami. Nóżki podbito gumowymi podkładkami, a więc kompakt nie ulegnie przypadkowemu przesunięciu. Ale nawet bez nich byłoby to trudne, bo 1531A waży więcej od niejednego wzmacniacza.

Konfiguracja systemu
W odtwarzaczu zamontowano wyjścia o stałym napięciu nominalnym, więc nie ma możliwości bezpośredniego sterowania końcówką mocy. Nie wyposażono go w wyjście słuchawkowe, ale to znajdziemy w dedykowanym wzmacniaczu zintegrowanym 7008, również z serii Noble (nagroda roku „HFiM 2012”). A skoro mamy już odtwarzacz i wzmacniacz MBL-a, nie od rzeczy będzie dokupić firmowe kolumny. W małych pomieszczeniach sprawdzą się podstawkowe 120, w większych – podłogowe 116F albo hybrydowe 111F. Wszystko to rekomendacje MBL-a, czyli gotowce, gwarantujące dobry efekt. Niemiecka wytwórnia promuje koncepcję systemową, a jej prezentacje potwierdzają słuszność tej filozofii. Urządzenia można jednak umieszczać w obcych konfiguracjach i nadal cieszyć się dobrym brzmieniem. Większość opisów źródeł MBL-a powstała właśnie po wstawieniu ich w inną konfigurację. Nie ma zresztą powodu, by było inaczej, skoro są poprawnie zaprojektowane, w dodatku tranzystorowe. Impedancja wyjściowa 1531A wynosi 100 omów, więc źródło będzie poprawnie współpracować z każdym przedwzmacniaczem i wzmacniaczem zintegrowanym.
Konfiguracja testowa zawierała lampową integrę Octave V 70 SE, preampy ARC Ref 5 SE oraz BAT VK 3iX SE i końcówkę mocy ModWright KWA 150 Signature. Nie udało się stwierdzić jakichkolwiek oznak niekompatybilności. Wydaje się, że znacznie większą rolę niż dobór sprzętu o jakichś szczególnych właściwościach odgrywa cierpliwe wygrzewanie oraz zapewnienie dobrego towarzystwa. Jeżeli się postaramy, MBL zagra bardzo dobrze, ale jeśli wzmacniacz i kolumny będą takie sobie, to taki sobie będzie też dźwięk.
Do przygotowania recenzji posłużyły kolumny Avalon Transcendent oraz okablowanie: Tara Labs ISM Onboard The 0,8 XLR, Acrolink S-3000 i Tara Labs The Omega Edge. Prąd filtrował Gigawatt PC-3 Evo SE, a dostarczały sieciówki Tara Labs Cobalt, Acrolink 6N-6100 i Gigawatt LS-1. Elektronika stała na stolikach Sroka i Stand Art STO MkII; kolumny – na kolcach i płytach z marmuru. Sprzęt grał w 16,5-m pokoju delikatnie zaadaptowanym akustycznie.

36-43 06 2012 05     36-43 06 2012 06

Wrażenia odsłuchowe
Długo nie miałem pomysłu na odtwarzacz MBL-a. Długo też nie miałem do niego pełnego przekonania. Wszystko się zmieniło po kilku tygodniach użytkowania. Wcześniej brzmienie można było opisać przewrotnym: „dobre, ale nie beznadziejne”. Najbardziej prawdopodobne, choć chyba zbyt banalne wytłumaczenie metamorfozy to konsekwentne wygrzewanie. Tak naprawdę, nie jestem jednak pewien, czy do końca o to chodzi. Akumulację ucha wykluczam, ponieważ dla kontrastu słuchałem w tym czasie także dwóch innych źródeł. Magiczna moc kabli również nie wyjaśnia wszystkiego.
To się po prostu stało. Nagle, praktycznie z dnia na dzień. I jak się stało, tak już zostało.
Fabrycznie nowy MBL to nie moja bajka. Bez owijania w bawełnę: muli. Owszem, jest to mulenie, by tak rzec, na wysokim poziomie, ale brakuje otwartości góry. Jeżeli się lubi estetykę dCS-a Puccini, to zimnego MBL-a się nie kupi.
Kolejne dni słuchania przynoszą stopniową poprawę, ale tutaj potrzeba zmiany jakościowej. Przez cały czas odczuwa się bowiem niedosyt wysokich tonów. Trójkąty i blachy grają niby jak cię mogę, ale bez polotu. Przez jakiś czas dźwięk był przyduszony; zbyt gęsty, w negatywnym sensie „analogowy”. W średnicy deklasował dobrą tańszą konkurencję, jednak niedosyt wysokich tonów pozostawał i im lepsza stawała się średnica – a stawała się bardzo, bardzo dobra – tym niedosyt góry narastał. I wreszcie, któregoś dnia: co za zmiana! Odtwarzacz odetchnął głęboko i niczym wstrząśnięty szampan wystrzelił w górę feerią drobnych bąbelków. O to chodziło! Nareszcie sążnisty bas i głęboka, kremowa średnica zyskały kontrast i polot. Brzmienie zaskrzyło się odcieniami i nabrało wigoru. Teraz naprawdę chciało się słuchać!
Co ciekawe, na pierwotnym wycofaniu góry ani na chwilę nie ucierpiała przestrzeń. Tutaj od samego początku działo się dużo i dobrze. Świetnie zarysowana głębia, swoboda i namacalność instrumentów to niewątpliwe atuty niemieckiego odtwarzacza, niezależnie od stopnia wygrzania. Źródło pomaga kolumnom zniknąć bez śladu, wypełniając przestrzeń pomiędzy nimi naturalną akustyką. Z wychodzeniem sceny poza boczne ścianki głośników również nie ma problemu, pod warunkiem, że realizator zadbał o takie efekty. Trent Reznor szepczący wprost do ucha to może niekoniecznie romantyczny obrazek, ale realizm efektu zasługiwał na brawa. Podobnie jak inne niuanse z „Downward Spiral” Nine Inch Nails. Płyta już nie najnowsza, ale nadal mocna i zaskakująco świeża. Paradoks polega na tym, że dopiero high-endowa konfiguracja pozwala docenić jej złożoność. MBL z Octave i Avalonami stworzył prawdziwy spektakl, w którym można się było zasłuchać. Specyficzna to była przyjemność, bo jednak muzyka niełatwa i zdecydowanie nie z krainy łagodności, ale doznania słuchowe i wzrokowe intensywne, fizyczne i wysokiej próby. Słuchając zamykającego album „Hurt”, pomyślałem, że niejeden użytkownik aplikacji za 300 kzł nie wyrzuciłby tego dźwięku z domu. Grało tak muzykalnie, a jednocześnie masywnie i energetycznie, że można by spokojnie zostać z takim graniem na dłużej.
Znakomite wrażenie pozostawiły „Wariacje Goldbergowskie” w interpretacji Glena Goulda. Udało się wychwycić subtelne różnice pomiędzy fragmentami, w których pianista zdecydowanie skraca dźwięk grając, jak sam to określił, „przeciwko fortepianowi”, jak i te bardziej refleksyjne, w których pozwala na nieco dłuższe wybrzmienia. Nigdy zamaszyste, ciągle odmierzane z zegarmistrzowską precyzją, ale grane inaczej, z uczuciem. Tutaj również fortepian został wyraźnie umiejscowiony i otoczony krótkim pogłosem.
Kameralnie, ale w porównaniu z „Wariacjami” ze spektakularną dynamiką zostały oddane kompozycje George’a Winstona z albumu „Summer”, wydanego przez Windham Hill. To już wyczynowa audiofilska realizacja, w której niuanse artykulacji są równie ważne jak praca mechanizmu instrumentu. Wpadające w ucho, sprawnie zagrane melodie uzupełnia cała masa skrzypnięć, szumów powietrza i odgłosów towarzyszących uderzeniom młoteczków w struny i pracy pedałów. Na szczęście, równowaga pomiędzy niuansami realizacji a syntetycznym oglądem wykonania została zachowana i odgłosy tła wzbogacały przekaz, zamiast drażnić. Słychać było nieprzefiltrowany przez powietrze fortepian, stojący na wyciągnięcie ręki i zarejestrowany z całym dobrodziejstwem inwentarza. MBL przekazał urządzeniom towarzyszącym bardzo dużo informacji i, co równie ważne, powstrzymał się od ich interpretacji. Dźwięk był nasycony, ale detaliczny i czysty. Bez choćby nikłych oznak zbytecznego ocieplenia. To było bardzo dobre, neutralne granie. Dopiero teraz można było mówić o analogowości w jednoznacznie pozytywnym i pożądanym sensie. Dźwięk był płynny i gładki. Pasma spójne, a utwory żywe dzięki bardzo dobrej dynamice. Po zaobserwowanym początkowo zamuleniu nie pozostał ślad. Ustąpiło miejsca przejrzystości i pięknie zaznaczonej górze.
Bas od początku był wyraźny, ale z czasem poprawiła się jego różnorodność i klarowność. Kontrola nie budziła zastrzeżeń, a głębia, co potwierdził pierwszy utwór z albumu „Bluzeum”, nawet u malkontenta wywołałaby uśmiech na twarzy. Mimo obfitości niskie tony w żadnym repertuarze nie dominowały. Ich charakter był na pewno bardziej miękki niż twardy i raczej ciepły niż schłodzony, ale właśnie dzięki temu świetnie harmonizowały z pozostałymi aspektami prezentacji. Niedobory basu się nie zdarzały; było go akurat tyle, że nie chciało się więcej, bo wtedy byłoby go już za dużo.
MBL 1531A to odtwarzacz wyrównany tonalnie, ujmująco analogowy. Nie dostrzeżemy tu poszarpanej materii na brzegach dźwięków. Usłyszymy za to bogatą, głęboką średnicę, analogową płynność i znakomitą przestrzeń. Jest też w tym graniu coś MBL-owego, ale owo „coś” jest na tyle subtelne, że trudno określić, czy znajduje się bardziej w górze, czy w średnicy pasma. Ledwie dostrzegalny akcent, ulotna cecha, która wzmaga i tak już dużą przyjemność słuchania.

Konkluzja
Zaskakujący finał po niezbyt obiecującym początku. MBL 1531A to źródło naturalne i uniwersalne. Nie rzuca się w uszy, nie stara się zwrócić na siebie uwagi, ale gra pięknie. Bardzo dobre pod każdym względem imponuje głęboką średnicą, otwartością i jakością efektów przestrzennych. Duża klasa i wiele radości ze słuchania.

36-43 06 2012 T

Autor: Jacek Kłos
Zdjęcia: Mirosław Janus
Źródło: HFiM 6/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF