HFM

PurePower+ 1500

power003
PurePower to kanadyjska manufaktura po przejściach. Wąska specjalizacja, komercyjny sukces, kłopoty biznesowe, historia kryminalna, powstanie z popiołów – to wszystko w ciągu mniej niż jednej dekady działalności.

Mamy tu materiał nie tylko dla audiofila, ale także dla reportera. A wszystko przez jedną licytację na pewniaka, kiedy zamaskowany przeciwnik niespodziewanie sprawdził. Okazało się, że kartę miał mocniejszą, choć z talii znaczonej… Ale po kolei. W 2004 roku w kanadyjskim Cambridge (prowincja Ontario) została zarejestrowana firma PurePower. Jej założyciele, wśród których znajdował się także aktualny prezes, Damian Janzen, planowali produkcję kondycjonerów regenerujących prąd. Ten rodzaj akcesoriów zasilających nie jest zbyt rozpowszechniony w branży hi-fi. Oprócz PS Audio, najbardziej rozpoznawalnego gracza w tym segmencie, trudno wskazać innego producenta poważnie dążącego do zdominowania niszy. Kanadyjczycy mocarstwowych ambicji wprawdzie nie mieli, ale wyglądało na to, że ich autorski pomysł na technologię wypalił.

 

 
Duża popularność pierwszych modeli oznaczała dużą ilość zamówień – dystrybucję w 30 krajach, na 6 kontynentach. Skromna firma nie mogła sobie z nią poradzić. Wtedy właśnie właściciele postawili na, zdawałoby się, pewną kartę: w 2008 roku przenieśli produkcję do Chin. Celem było nie tyle obniżenie kosztów, ile zwiększenie tempa dostaw. Ryzyko tego kroku wydawało się rzeczywiście znikome; wszak w podobnym kierunku podąża wielu wytwórców elektroniki. Jednak w biznesie bywa różnie. Zamiast dyskontować sukces, PurePower wpadł w kłopoty.
Zaczęło się od opóźnień w realizacji zamówień. Z czasem doszły coraz poważniejsze problemy z kontrolą jakości. Wiele urządzeń otrzymanych z Chin Kanadyjczycy musieli naprawiać jeszcze przed sprzedażą, co stawiało pod znakiem zapytania rentowność całego przedsięwzięcia. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

power005

Wyraźny podział na część akumulatorową i dwupiętrowy układ elektroniczny


W grudniu 2011 roku okazało się, że urządzenia PurePower, pochodzące z zupełnie innej fabryki – na Tajwanie – i ze zmienionym logo, są rozprowadzane przez inny „podmiot gospodarczy”. Jego rzekomy szef ukrywa się pod kilkoma nazwiskami. Firma jest zarejestrowana gdzieś w polu w stanie Delaware, a jej biuro mieści się w domu mieszkalnym w Hollywood. Rozpoczęła się mozolna walka z oszustem, której kolejne kroki, w postaci orzeczeń sądu, prawdziwa firma PurePower udostępnia na swojej stronie internetowej. Można tam także znaleźć instrukcję, jak odróżnić oryginalne urządzenie od sklonowanego. Tymczasem „konkurent” w swoich materiałach (jego domena różni się tylko jedną literą), pisze, że to właśnie „firma z Kanady” nie obsługuje już oryginalnej produkcji PurePowera. Jeśli rzeczywiście jakiś obrót oszuści jeszcze generują (ostatni wpis w zakładce „aktualności” pochodzi sprzed dwóch lat, a wskazany polski dystrybutor już dawno się zmienił), oznacza to ciągłą kradzież własności intelektualnej.


Założenia
Kanadyjczycy postanowili zacząć jeszcze raz, niemal od zera. Zbudowali w Ontario większą fabrykę (w Ayr), rozwiązali wszystkie umowy ze stroną chińską i, aby odciąć się od oszustów, opracowali nową linię urządzeń, które nazwali PurePower+. W jej skład wchodzą obecnie trzy modele: 1500, 2000 i 3000. Oryginalne pozostało tylko podstawowe założenie technologiczne.
Kondycjonery PurePower+, podobnie jak urządzenia wcześniejszej generacji, są regeneratorami prądu. Zamieniają prąd zmienny z gniazdka w prąd stały, a następnie generują z niego ponownie prąd zmienny o teoretycznie idealnych parametrach i wysyłają go do podłączonych urządzeń.
Ta podwójna konwersja opiera się jednak na innym rozwiązaniu niż w urządzeniach PS Audio. PurePower+, zamiast wewnętrznego wzmacniacza z własnym transformatorem separującym, wykorzystuje do niej baterię zbudowaną z trzech połączonych szeregowo akumulatorów. W praktyce różnica jest bardzo ważna – nie wielkość trafa, lecz pojemność baterii ogranicza tutaj moc wyjściową. Ze specyfikacji wynika, że w trybie ciągłym recenzowany dziś PurePower+ 1500 może dostarczyć na wyjściu 1350 watów. Ponadto konwersja akumulatorowa jest najbardziej radykalnym rozwiązaniem. Eliminuje zakłócenia RFI i EMI, skutki uboczne przepięć, spadków i zaników napięcia, nierównomierności woltażu i częstotliwości. Teoretycznie więc powinna dostarczyć prąd idealny.
Do regeneratora PurePower+ 1500 można podłączyć siedem urządzeń. Z tyłu znajduje się wyłącznik główny i… nic więcej. Trzema przyciskami z przodu można wybrać tryb pracy: regenerację prądu z zasilaniem z sieci, regenerację prądu z samej baterii i zasilanie z pominięciem regeneracji, a wyświetlacz informuje o aktualnym trybie, poziomie naładowania baterii oraz zapasie mocy.

 

power006


Solidna wentylacja na trzy wiatraki.
Z prawej strony widać najnowszy wynalazek elektroniczny: dwa bloczki
plasteliny na płytce drukowanej.


Budowa
Obudowa, za wyjątkiem aluminiowego frontu, jest wykonana ze stali. Otwory wentylacyjne znajdują się zarówno w przedniej części urządzenia (u dołu i u góry), jak i na panelu tylnym. Po zdjęciu pokrywy widać wyraźnie rozdzielenie układu elektronicznego od części akumulatorowej. Producent zdecydował się na zainstalowanie aż trzech wentylatorów Nexus, zachwalających się dumnie jako najcichsze wiatraczki na świecie. Nie będę polemizował z tą deklaracją, choć zaznaczam, że pewien odgłos ich pracy jednak jest słyszalny.
Wielu producentów akcesoriów zasilających zabezpiecza swoje urządzenia przed rozkręceniem. PurePower – nie. Nie należy jednak sądzić, że Kanadyjczycy nie mają tajemnic. Część układu jest dostępna dopiero po demontażu górnej płytki drukowanej, a na samej górze dwa elementy przed oczami wścibskich konkurentów zostały zamaskowane... plasteliną. 


Na koniec warto dodać, że pewnym utrudnieniem użytkowym jest konieczność okresowej wymiany baterii. Ich żywotność producent szacuje na 5 do 7 lat.
Ciekawą funkcją jest wspomniana możliwość pominięcia układu regenerującego. Urządzenia zasilane są wtedy tak jak przez listwę – prąd przechodzi jedynie przez filtr i układ przeciwprzepięciowy. To rozwiązanie jest szczególnie użyteczne, gdy chcemy się szybko przekonać, jak dużą różnicę wnosi regeneracja. Zamiast żmudnego przełączania całej elektroniki do listwy i z powrotem, możemy po prostu przytrzymać przez chwilę dwa przyciski w czasie normalnej pracy. Z opcji tej w trakcie testu korzystałem wielokrotnie.


System
Odsłuch został przeprowadzony w systemie złożonym z odtwarzacza Naim 5X (z zasilaczem Flatcap 2X), przedwzmacniacza tranzystorowego Threshold FET ten/e, stereofonicznej końcówki mocy Conrad-Johnson MF2250 oraz monitorów Dynaudio Contour 1.3 mkII.


Wrażenia odsłuchowe
W systemie odniesienia PurePower+ 1500 zastąpił listwę PAL Powerport. Do kondycjonera wprawdzie podłączałem oddzielnie wszystkie urządzenia, ale wrażenia odsłuchowe dotyczą jego wpływu na cały system. Teoretyczne wątpliwości może budzić użycie regeneratora z końcówką mocy. Początkowo nie planowałem odsłuchu takiej konfiguracji, ale praktyka pokazała, że zawsze warto próbować. Wskazanie obciążenia regeneratora z podłączonym wzmacniaczem Conrada-Johnsona nie przekraczało 25 %, poza jednorazowym impulsem towarzyszącym uruchamianiu.

power001


Najmniejszy z najnowszych:
PurePower+ 1500.


Efekt brzmieniowy regeneracji prądu w wykonaniu PurePowera+ jest ewidentny i natychmiastowy.


Nie trzeba się wsłuchiwać, przerzucać dziesiątek płyt czy adaptować słuchu do nowego elementu w torze. Kanadyjski kondycjoner od razu wykłada wszystkie karty na stół. I jest to rozdanie mocne. Są dwa asy, jeden król, kilka dobrych figur i tylko jedna blotka.
Największe wrażenie na początku robi efekt oczyszczenia brzmienia z naleciałości i zakłóceń, z których przed podłączeniem regeneratora nie zdawałem sobie sprawy. Choć może trochę przesadzam; w końcu każdy audiofil uznaje swój system za niedoskonały, a dźwięk zawsze za nie dość finezyjny. Jednak nie przypuszczałem, że podłączenie PurePowera+ aż tak radykalnie poprawi czystość. Z nim wszystko staje się wyraźniejsze i bardziej klarowne. Muzyka zyskuje oddech, dźwięki w pomieszczeniu odsłuchowym rozchodzą się swobodniej i mają wokół siebie więcej miejsca. Krystaliczna przejrzystość sprzyja precyzji brzmienia, kapitalnemu rysunkowi szczegółów i oddaniu klasy sopranów. Wszystko jednak odbywa się zgodnie z duchem muzyki – nie ma świdrujących uszy popisów w górze pasma. Szczególne wrażenie robi wokal. Artykulacja głosu Melody Gardot czy Tori Amos dodaje nagraniom zmysłowości, a głoski syczące są ukazane z godnym uznania wyczuciem.


Większej czystości brzmienia towarzyszą kolejne zalety, które są jej pochodną. System chętniej odtwarza niuanse, delikatniejsze dźwięki, do tej pory przytłaczane motywem wiodącym. Jest i dyskretny odgłos pocierania strun palcami, oddech wokalisty czy nawet skrzypka. Dawno też nie słyszałem tak ujmującego szelestu perkusyjnych miotełek.Drugim asem PurePowera+ jest kontrola basu. Nagrania zyskują zdyscyplinowaną, sprężystą podstawę harmoniczną, pozwalającą cieszyć się ożywionym, dociążonym dźwiękiem, bez niepotrzebnego błądzenia w bagiennych rozlewiskach. Taka prezentacja – z uważną kontrolą niskich tonów, ale bez ich osuszenia – daje najwięcej przyjemności z odsłuchu.

 

power004


Można podłączyć do 7 urządzeń.


PurePower+ zaskakuje także w dziedzinie dynamiki. Powszechnie wiadomo, że kondycjonery z układem separacji galwanicznej lub jego odpowiednikiem, jak w tym przypadku, często ograniczają dynamikę prądożernych wzmacniaczy. Być może zastosowana w teście tranzystorowa końcówka Conrada-Johnsona, pomimo 125 watów na kanał, nie jest aż takim potworem, dlatego żadnego ograniczenia dynamiki przy zdroworozsądkowych poziomach wysterowania w warunkach domowych nie odnotowałem. Mało tego, dynamika w skali mikro na pewno zyskała, zaś w skali makro pozostała nienaruszona. I ten element, jako pewną niespodziankę, należy traktować również jako bardzo mocną stronę PurePowera+.


W pozostałych elementach audiofilskiej sztuki regenerator także nie zawodzi. Scena stereofoniczna jest szeroka, a pierwszy plan – bliski. Dźwięk jest muzykalny i neutralny, z minimalnym pierwiastkiem ocieplenia.
Czyżby urządzenie idealne? Nie. Już z uwagi na względnie przystępną cenę trudno się spodziewać brzmieniowej nirwany. Ale moje zastrzeżenia, zostawione na koniec, nie wynikają, bynajmniej, z recenzenckiej uszczypliwości. PurePower+ 1500 rzeczywiście ma jedną słabą kartę i ją też należy uwzględnić. Ta słabość to... wiatrak.

power002


Mało przycisków, wiele funkcji. Lektura instrukcji obsługi obowiązkowa.


Jego praca, aczkolwiek dyskretna, nie jest bezgłośna. Delikatny szum słychać w przerwach między nagraniami. Gdy płynie muzyka, szum znika, przykryty ciężarem instrumentów czy wokalu. Są jednak nagrania, zwłaszcza w jazzie i klasyce, gdzie pauzy stanowią integralny element dramaturgii. I w te pauzy odgłos wiatraka ingeruje. Usłyszałem go na przykład, gdy Keith Jarrett przestaje się interesować klawiszami fortepianu i zaczyna oklepywać jego obudowę („Concerts”, Bregenz). Z drugiej strony, dramatyzować nie należy, bo szum z założenia towarzyszy wielu nagraniom akustycznym. Stanowi także luksusową ozdobę brzmienia winylu. Ale w takim razie, jaka miałaby być konkluzja z tych zastrzeżeń? Ano taka, że PurePower+ nie tworzy tak zwanego czarnego tła. Nie ma efektu absolutnej ciszy, z której wykwitają dźwięki. Czarne tło to jednak atrybut głównie high-endowych urządzeń. Jego brak w kondycjonerze w cenie poniżej 10 tysięcy złotych nie powinien stanowić aż tak istotnego problemu, gdyby nie fakt, że PurePower nawet nie udaje, że podejmuje jakąkolwiek walkę w tym rozdaniu.


Konkluzja
Świetne akcesorium zasilające we względnie przystępnej cenie to na pewno niespodzianka. Jeśli komuś nie przeszkadza dyskretna praca wiatraczków lub gdy może ustawić sobie urządzenie tak, by ich w ogóle nie słyszeć, to zdecydowanie polecam osobiście zapoznać się z ofertą Kanadyjczyków. Bo gdy przeciwnik zostanie zneutralizowany, a plamę na honorze pochłonie historia, o takiej okazyjnej cenie będzie można tylko pomarzyć.

 




 o1



Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 10/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF