HFM

Bowers & Wilkins CM9

56-59 01 2011 01Serią CM Bowers nawiązuje do klasycznych linii i robi ukłon w kierunku osób o tradycyjnych upodobaniach estetycznych.

Poprzednie linie miały zaokrąglenia i nowoczesne akcenty wzornicze. Podkreślano w nich „kosmiczne” rozwiązania, jak choćby nautilusowe głośniki z tubką. Futurystyczne kształty doskonale wyglądały na łamach kolorowych magazynów i w mieszkaniach zamożniejszych klientów – oferta B&W, zwłaszcza ze średnich i wyższych serii nigdy do tanich nie należała. Co skłoniło projektantów, by wrócić do źródeł? Trudno powiedzieć, ale CM-y od ponad trzech lat cieszą się wzięciem i zbierają dobre opinie.


Tradycyjne kanciaste skrzynie trudno przy tym zaliczyć do nudnych dla oka. Dzieje się tak głównie za sprawą błyszczących metalowych obręczy, okalających głośniki nisko- i średniotonowe. Także kopułka wygląda jak okrągłe lusterko. Dla tych, którzy uznają aluminiowe akcenty za nadmiar szczęścia, mam dobrą wiadomość – przednie ścianki można zakryć czarnymi maskownicami. Sam jednak bym tego nie zrobił, bo CM9 mi się podobają. Poza tym każda przeszkoda, jaką stawiamy falom dźwiękowym, nie pozostaje bez wpływu na ich propagację.

Budowa
CM9 to największe i najdroższe kolumny z serii. Obudowy mają ponad metr wzrostu. Na przednich ściankach zamontowano po cztery głośniki. Najciekawszy jest średniotonowy. B&W stosuje membrany z plecionki kewlarowej; jest pionierem w tej dziedzinie. Inni producenci także okraszają swoje kolumny żółtymi membranami, ale powiedzmy sobie szczerze: to naśladownictwo. Jeżeli warto kopiować takie rozwiązanie, to oznacza, że jest ono dobre, a przynajmniej przyjęło się na rynku.
Producent podkreśla zdolność plecionki do rozpraszania fal stojących w samej membranie. Są przekazywane wzdłuż włókien, od centrum do obrzeża. Zalet samego kewlaru przedstawiać nie trzeba. Włókna są lekkie, diabelsko wytrzymałe, a impregnacja poprawia jeszcze sztywność. W centrum stożka znalazł się nieruchomy korektor fazy w kształcie pocisku. Najciekawsze jest zawieszenie. Pod nazwą FST kryje się rozwiązanie, będące kolejnym wynalazkiem B&W. Nie znajdziemy tu resoru, a przynajmniej nie w tradycyjnej postaci. Można nawet powiedzieć, że w ogóle go nie ma. W przypadku, kiedy membrana ma przetwarzać wyłącznie średnicę i nie obciąża się jej dodatkowo wyższym basem, wychylenia są minimalne. Poza tym powierzchnia jest duża; na pierwszy rzut oka wydaje się nawet większa niż w wooferach. Biorąc pod uwagę samą część drgającą, bez resoru, tak to nawet wychodzi, bo 14,5 cm w danych technicznych obejmuje średnicę stożka wraz z zawieszeniem.
Średniotonowy przetwornik pracuje w osobnej, zamkniętej komorze. Podobnie 2,5-cm tweeter z aluminium. Ten ma oczywiście przymocowaną z tyłu plastikową tubkę, która wygasza fale, emitowane przez tylną część kopułki. Rolę napędu pełni neodymowy magnes.
Dwa głośniki niskotonowe wyposażono w celulozowe membrany, spore magnesy i nakładki przeciwpyłowe. Do strojenia wykorzystano bas-refleks, wyprowadzony do tyłu, tuż nad podwójnymi, złoconymi gniazdami w plastikowej wytłoczce. Wylot tunelu to kolejny patent B&W: flow port, z powierzchnią przypominającą piłeczkę golfową. Ma ponoć minimalizować turbulencje powietrza. Ja ich wprawdzie nigdy nie słyszałem, ale wierzę na słowo.
Zwrotnica jest prosta i składa się z kondensatorów oraz cewek nawiniętych drutem z miedzi beztlenowej.
O urodzie kolumn decydują głównie skrzynie. Wykonano je z grubych płyt MDF. Do stolarki, podobnie jak w przypadku innych modeli BW z podobnej półki, nie można mieć zastrzeżeń. Wszystkie połączenia i kanty wyglądają perfekcyjnie. Oczywiście, można powiedzieć, że za te pieniądze nikt łaski nie robi, ale z drugiej strony konkurencja, zwłaszcza francuska, jest w stanie okleić skrzynki za 10000 zł winylową folią. Tu znajdziemy eleganckie forniry, w może niezbyt szerokiej gamie (wenge, palisander i klon), ale za to najchętniej kupowane. Mody się zmieniają, ale naturalne słoje drewna opierają się chwilowym trendom.
W pudełkach znajdziecie także drewniane podstawy. Należy je przykręcić i uzbroić w metalowe kolce, także przewidziane w wyposażeniu. Wprawdzie mogą pokaleczyć podłogę, ale można tego uniknąć na dwa sposoby. Pierwszy to zamówienie granitowych płyt u kamieniarza i podklejenie ich filcowymi podkładkami meblowymi (komplet w Ikei to wydatek góra 20 zł, a przy okazji wystarczy do wszystkich krzeseł w domu; same płyty to już ponad 300 zł, ale opłaca się zainwestować). Drugi to podłożenie monet albo specjalnych podkładek. Kolce powodują, że dźwięk się oczyszcza i nie jest to wymysł audiofilskich ekstremistów. Różnicę usłyszy przeciętny zjadacz chleba z pasztetową.
Dobór elektroniki nie jest trudny. Parametry są stosunkowo przyjazne (skuteczność 89 dB), przebieg impedancji wyrównany (nominalna 4 omy, minimalna 3 omy). Można śmiało zastosować dowolny wzmacniacz tranzystorowy. Do energicznego ruszenia czterema membranami watów bym jednak nie skąpił.

56-59 01 2011 02     56-59 01 2011 03     56-59 01 2011 05

Wrażenia odsłuchowe
Kolumny od razu zwracają na siebie uwagę. W przypadku starszych BW najwięcej uwag miałem do przejrzystości dźwięku. Tymczasem jest to bodaj największa zaleta CM9. Przy takich gabarytach można się spodziewać, że bas będzie zdradzał tendencję do przykrywania innych częstotliwości i przez to dźwięk się przyciemni. Tutaj mamy do czynienia z bardzo dobrą integracją trzech dużych membran. Nie wchodzą sobie w paradę, dzięki czemu dźwięk pozostaje czysty. Niskie tony zachowują sprężystość, a przy tym głębię i energię. Można wyczuć delikatne zaznaczenie miękkości, ale nie ma to związku ze spowolnieniem tempa. Kontrola ataku i wybrzmienia nie budzi cienia zastrzeżeń.
W wyższej części pasma słyszymy konsekwencję w realizacji tego podejścia do muzyki. Także w brzmieniu instrumentów akustycznych i wokali najważniejsza jest krystaliczna czystość i wyrazistość konturów. Momentami można odnieść wrażenie, że oglądamy fakturę współbrzmień przez lupę.
Wysokie tony są dozowane stosunkowo oszczędnie. Konstruktorom chyba zależało, aby dźwięk nie męczył i nie kłuł w uszy sybilantami ani cyknięciami elektronicznej perkusji. Mimo to góra jest dosłowna, a lekkie utemperowanie tylko wyszło jej na dobre. W niektórych nagraniach wyczuwamy ekspozycję średnicy. Jeżeli chcecie zrozumieć tekst podawany przez wokalistę, będziecie mieli ułatwione zadanie. Duży głośnik z kewlarowej plecionki dodaje wokalom masy.
CM9 potrafią zaimponować dynamiką. Radzą sobie z wysokimi natężeniami dźwięku i dobrze różnicują kontrasty pomiędzy piano i forte. Co ważniejsze – nawet gdy sąsiedzi będą ćwiczyć solówki perkusyjne na kaloryferach, dźwięk nie powinien męczyć.
Jeżeli chodzi o przestrzeń, dosyć łatwo zauważycie tendencję do zaznaczania pierwszego planu; wysuwania go przed linię głośników. W dziedzinie głębi możliwości dziewiątek okazują się ograniczone. B&W zachowują się raczej jak studyjne monitory bliskiego pola niż znikające z pokoju elektrostaty. Dalsze obszary sceny są przybliżone, a szerokość i głębia zdecydowanie nie wyrastają ponad przeciętną w tym segmencie cenowym.

Reklama

Konkluzja
B&W grają energicznym i czytelnym dźwiękiem. Pozwalają rozebrać muzykę na czynniki pierwsze, nie eksponując przy tym góry. Jeżeli jakiś zakres jest w nich uprzywilejowany, to średnica pasma. Dodatkową atrakcją jest mocny, kontrolowany bas.
A przestrzeń i muzykalność? Nie wszystko naraz.

56-59 01 2011 T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 01/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF