HFM

Bowers & Wilkins PM1

22-27 09 2011 01W 1965 roku John Bowers, miłośnik muzyki i sprzętu grającego, zaczął budować zestawy głośnikowe na zapleczu sklepu z elektroniką w miasteczku Worthing na południowym wybrzeżu Anglii. W prowadzeniu biznesu pomagał mu przyjaciel, Roy Wilkins, a jedna z pierwszych klientek była tak zachwycona nie tylko brzmieniem kolumn Bowersa, ale także jego wiedzą z zakresu muzyki klasycznej, że... zapisała mu w spadku dziesięć tysięcy funtów.

Niejaka pani Knight zaprzyjaźniła się z Johnem i postanowiła wesprzeć rozwój przedsiębiorstwa.

Ten należycie wykorzystał prezent i rok później zarejestrował firmę z innym wieloletnim przyjacielem, Peterem Haywardem. Panowie uzgodnili, że zarobione pieniądze będą reinwestować. Od tego momentu zaczyna się historia zapisana oryginalnymi pomysłami i wynalazkami, mającymi przybliżyć słuchaczy do naturalnego brzmienia muzyki.
Obecnie Bowers&Wilkins jest jednym z największych graczy na rynku kolumn. Siedziba firmy nadal mieści się w Worthing. Znajduje się tam również dział projektowy oraz kilka przestronnych hal, w których produkowane są modele z górnej połowy katalogu. Wytwórnia współpracuje też z Jaguarem, dostarczając systemy nagłośnieniowe do najwyższych wersji wyposażenia aut tej marki. Ostatnie lata to czas zdobywania nowych obszarów rynku, od głośników komputerowych i stacji dokujących, po ekskluzywne słuchawki.
Najliczniejszą grupą produktów pozostają jednak kolumny. Znajdziemy tu sporo wynalazków, jak nowoczesne panele FPM i konstrukcje z serii Mini Theatre. Miłośnicy stereo mają do wyboru serię 600, nieco droższe CM-y, a jeśli i te okażą się niewystarczające – high-endowe osiemsetki i Nautilusy. Testowane monitory PM1 stanowią na razie osobną kategorię.

Budowa
Pierwsze wrażenie jest nieco dziwne. Zestawy z Worthing rzadko wyróżniały się kontrowersyjnym wzornictwem. Od czasu do czasu pozwalano sobie na eksperymenty, jak w jubileuszowych Signature Diamond, ale większość modeli z regularnej oferty była do zaakceptowania przez każdego. Tym razem projektanci zagrali odważniej. Zaokrąglony przód z wystającą łezką nie każdemu przypadnie do gustu. Chociaż może właśnie tego należało się spodziewać, bo jeśli uważnie spojrzymy na monitory CM1 i 805 Diamond, PM1 okaże się brakującym ogniwem między nimi.
Koncepcję wzorniczą opracował Morten Warren, założyciel Native Design. W czterominutowym filmie tłumaczy, że kształt głośników nie może być dowolny i powinien wynikać z uwarunkowań akustycznych. Zaokrąglona obudowa efektywniej rozprasza fale dźwiękowe i pozwala uzyskać lepsze wrażenia przestrzenne. Najlepszym przykładem są kuliste obudowy w osiemsetkach. Nietrudno się domyślić, że dalsze etapy projektowania PM1 wynikały z korzyści, ale i problemów, jakie stwarza taki kształt skrzynek. Sferyczne powierzchnie trudno na przykład pokryć okleiną. Wykończono je więc ciemnoszarą gumą, bardzo podobną do materiału stosowanego w modelach 800.
Konstruktorom zależało na osiągnięciu równowagi między tłumieniem a odkształcalnością. Guma sprawia jednak problemy praktyczne. Widać na niej odciski palców, których, co gorsza, nie da się idealnie doczyścić. Pedantyczni użytkownicy nie powinni dotykać szarych powierzchni. Boczki są pod tym względem bezproblemowe. Wykonano je ze sklejki i wykończono lakierowanym na wysoki połysk fornirem w kolorze mokki. Kształt maskownic, podkreślony srebrną obwódką, przywodzi na myśl portal romańskiego kościoła. Aby nie zaburzyć delikatności przednich ścianek, ramki są mocowane na magnesy.
Obudowy w znacznej części wykonuje się z MDF-u. Wewnątrz zastosowano wzmacniające ożebrowanie Matrix. Kratownica musi być zrobiona precyzyjnie, by prawidłowo przenosić obciążenia. Dlatego żebra wycina się na komputerowo sterowanych obrabiarkach, a następnie klei i dociska na specjalnie przygotowanych stanowiskach. Morten Warren twierdzi, że wykorzystanie w jednej obudowie MDF-u, sklejki i gumy poprawia jej własności. Niewykluczone jednak, że chodzi po prostu o wytłumaczenie rozwiązania, które pozwoliło uniknąć problemów z okleiną lub kosztownym lakierowaniem zakrzywionej powierzchni. Warstwa gumy jest bardzo cienka. Czarne powierzchnie są twarde, a puknięte palcem wydają z siebie niemal taki sam odgłos, jak ścianki boczne.
PM1 to klasyczny dwudrożny monitor w obudowie typu bas-refleks. Tunel rezonansowy umieszczono z przodu. Konstrukcja jest mieszanką rozwiązań od dawna stosowanych przez BW oraz kilku nowinek, które można potraktować jako ulepszenia firmowych wynalazków. Wysokotonową kopułkę zamontowano w obudowie o kształcie wyciągniętej kropli wody. Wewnątrz czarnej łezki znajduje się zwężana tubka pochłaniająca energię promieniowaną przez tylną stronę membrany. Nautilusowe rurki nie są niczym nowym, a przez lata zdążyły się zadomowić nawet w budżetowych modelach Bowersa. Membranę tweetera wykonano z aluminium. Diamentowe kopułki pozostają zarezerwowane dla flagowych osiemsetek. Najważniejszy jest jednak mały detal na obrębie membrany. Brytyjczycy po raz pierwszy zastosowali tu węglowe pierścienie, których zadaniem jest wzmocnienie membran. Ich najsłabszym obszarem jest właśnie sam brzeg, a jego wytrzymałość to jeden z krytycznych parametrów przetwornika. Próby wzmacniania obrzeża membrany BW prowadziło od dawna, ale dopiero teraz udało się znaleźć firmę zdolną dostarczyć odpowiednio wytrzymałe węglowe pierścienie i połączyć je z kopułką tak, aby rzeczywiście ją wzmacniały, a nie tylko zwiększały masę.

22-27 09 2011 02     22-27 09 2011 03

Niskimi i średnimi tonami zajmuje się 13-cm przetwornik z kewlaru. Bowers po raz pierwszy zastosował ten materiał w 1974 roku. Podobnie, jak w przypadku tubki, rozwiązanie z czasem zagościło w tańszych modelach, ale do dziś jest stosowane we flagowej serii 800. Brytyjczycy postanowili usprawnić wynalazek, umieszczając w środku żółtej membrany tłumiący grzybek. Z zewnątrz wygląda jak nakładka przeciwpyłowa, ale w odróżnieniu od niej szczelnie wypełnia membranę od wewnątrz, poprawiając jej właściwości rezonansowe. Konstruktorzy twierdzą, że tłumik ma też inną funkcję – zapobiega szumom powietrza poruszającego się wewnątrz stożka. Producent oczywiście nie ujawnia dokładnej struktury grzybka, ale wiadomo, że wykonano go z polimeru EVA (Ethylene Vinyl Acetate), którym pokryto też oficjalną piłkę Mistrzostw Świata FIFA 2010 – Adidas Jabulani.
Kolejnym firmowym rozwiązaniem jest Flowport, czyli wylot tunelu rezonansowego z wgłębieniami redukującymi turbulencje wypychanego z obudowy powietrza. Wprawdzie świst bas-refleksów słyszałem tylko kilka razy przy katowaniu systemu płytami testowymi, ale B&W stosuje swoje tunele od lat i konsekwentnie twierdzi, że korzystnie wpływają na brzmienie.
Filtr maksymalnie uproszczono. Podział obowiązków między głośnikami następuje przy 4 kHz. W zwrotnicach zobaczymy audiofilskie rodzynki przeszczepione z serii 800 – kondensatory olejowe Mundorf M-Cap Supreme wykonane specjalnie dla B&W.

22-27 09 2011 04     22-27 09 2011 05

Parametry PM1 sugerują, że do ich prawidłowego wysterowania będziemy potrzebowali wydajnego wzmacniacza. Skuteczność na poziomie 84 dB i impedancja z minimum przy 5,1 Ω sugerują, by wybierając sprzęt, zacząć od mocnych tranzystorów.
Z tyłu przykręcono metalową tabliczkę z gniazdami. Podwójne, zatopione w przezroczystym plastiku terminale mają rozsądny rozstaw i przyjmują wszystkie rodzaje końcówek. Zadbano też o zworki. Zamiast metalowych blaszek mamy krótkie kawałki kabli, zakończone z jednej strony widełkami, a z drugiej wtykami bananowymi. Na tabliczce znajdziemy natomiast informację: „Made in China”. Z jednej strony B&W ma tam własne fabryki, nad którymi kontrolę sprawują angielscy delegaci. Z drugiej, PM1 znajdują się w katalogu tylko oczko poniżej topowych osiemsetek i kosztują 9998 zł. Czy to za mało, żeby produkować je w Anglii? Nawet jeśli klient nie zobaczy różnicy, pozostaje kwestia prestiżu.
Prócz zworek i dokumentów w opakowaniu znajdziemy zatyczki bas-refleksu wykonane z szarej gąbki. Szkoda, że nie pomyślano o zapakowaniu ich w woreczki, gdyż po wyjęciu z kartonu były oblepione małymi fragmentami styropianu.
Monitorów tej klasy nie wypada postawić na byle czym. Wraz z PM1 B&W wprowadziło dopasowane do nich podstawki. Dzięki nagwintowanym tulejom w podstawach skrzynek całość można szybko skręcić, co zapobiegnie przypadkowemu strąceniu głośników. Para podstawek FS-PM1 kosztuje 1998 zł. Sporo, ale gdybyśmy chcieli wybrać coś odpowiedniego z oferty Targeta, Atacamy albo Sound Artu, dostalibyśmy podobny rachunek, a nie udałoby się osiągnąć takiego efektu estetycznego.

22-27 09 2011 06     22-27 09 2011 07

Konfiguracja
PM1 pracowały ze wzmacniaczem McIntosh MA6600 i gramofonem ProJect Debut Esprit z wkładką Sumiko Pearl. Drugim źródłem był komputer z kartą dźwiękową ESI Juli@. Elektronika stanęła na stoliku Base, a monitory na wypełnionych piaskiem podstawkach Xavian ST 612 Metallico. Prąd z osobnej linii, poprowadzonej kablem podtynkowym i gniazdkiem Ansae, rozdzielała listwa Fadel Art Hotline IEC, a do urządzeń doprowadzały sieciówki Audioquest NRG-2. Pomiędzy integrą a monitorami zastosowałem taśmy Nordost Red Dawn w bi-wiringu.
System grał w 18-metrowym pomieszczeniu zaadaptowanym akustycznie w stopniu nie utrudniającym normalnego funkcjonowania. Dystrybutor zaznaczył, że dostarcza do testu zestawy świeże, toteż przed odsłuchami PM1 poddałem je przez kilka dni intensywnemu wygrzewaniu. Zmiany w charakterze brzmienia okazały się wyraźne. Prawdopodobnie po kilku kolejnych tygodniach dźwięk wyklarowałby się jeszcze bardziej, ale na tak długie odsłuchy nie mogłem sobie pozwolić.

Reklama

Brzmienie
Przed formalnymi odsłuchami PM1 były ustawione trochę niedbale. Skręciłem je tak, aby tubki patrzyły na mnie mniej więcej pod tym samym kątem i włączyłem jedną z płyt, których używam do wygrzewania: Aphex Twin – „Drukqs”. Rozpoczynający ją utwór wypełnił pokój tak trójwymiarową przestrzenią i tak przekonującym pogłosem, że można było odnieść wrażenie nie tyle słuchania muzyki, co swobodnego pływania w niej. Monitory były rozstawione niedokładnie, ale zbudowana w pokoju scena i tak nie miała z nimi związku. Znajdowała się za bazą i rozciągała szerokim łukiem tak, że wykraczała daleko poza boczne ścianki obudów. Jakby tego było mało, miała wyraźnie zaznaczoną wysokość. Nie rozrastała się w pionie tak efektownie, jak w pozostałych wymiarach, ale była czymś więcej niż poziomym paskiem z pogrubieniem w centralnej części.
Po wieloletnich doświadczeniach z kolumnami Audio Physica uważałem, że zestawy z tej klasy cenowej rzadko potrafią mnie zaskoczyć stereofonią. Jednymi z nielicznych, którym się to udało, były Xaviany XN 250 Evoluzione. Teraz do tej grupy dołączyły PM1. Pokazują przestrzeń równie interesującą, ale inaczej ukształtowaną. Audio Physiki stawiają na precyzję. Czeskie monitory czarują trójwymiarowością i umiejętnością umieszczania każdego instrumentu we własnym pogłosie. BW serwują natomiast przestrzeń w stylu „amerykańskim”. Już w trakcie pierwszego formalnego odsłuchu napompowały ją tak mocno, że można się było w niej zgubić. Są nieprzeciętnie ekstrawertyczne. Dźwięk nie wydobywa się z nich tylko na wprost w kierunku słuchacza. Rozchodzi się na boki, szybuje w górę i w głąb pomieszczenia, a od czasu do czasu niespodziewanie pojawia się gdzieś za nami.
Ogromne rozmiary muzycznej panoramy są okupione nieco mniejszą precyzją lokalizacji. Po dokładnym ustawieniu kontury instrumentów nadal nie były tak ostre, jak w AP Tempo VI. Instrumenty znajdowały się „gdzieś tam”. Coś za coś.
Brytyjscy projektanci twierdzą, że poznali sposób na wydobycie niskiego, zdrowego basu z niewielkich obudów. Istotnie, w trakcie pierwszych odsłuchów nie dało się nie zauważyć, jak nisko PM1 potrafią się zapuścić. Sięgnąłem po kilka płyt z muzyką elektroniczną. BW radziły sobie bardzo dobrze. Nigdy nie doszło do sytuacji, w której bas całkowicie znika, a my musimy się domyślać, co autor miał na myśli. Kiedy wróciłem do normalnego słuchania, po kilku płytach odkryłem coś nowego. Bas PM1 jest niejako rozdwojony. Z jednej strony mamy głębokie pomruki; z drugiej – nieco podkreślony jego wyższy podzakres. Między nimi przydałoby się jednak wypełnienie. Na niektórych płytach opisane wyżej warstwy niemal ze sobą nie współpracują. Słuchając Massive Attack, Bjork albo Trentemøllera będziecie oczarowani, ale sięgnijcie też po nagrania akustyczne, w których niskie tony powinny być równe i „normalne”, a zauważycie, że B&W trochę kombinują. Nie mam zastrzeżeń do głębi niskich tonów, ich barwy ani szybkości, ale spójność mogłaby być lepsza. Może poprawi się wraz z dalszym wygrzewaniem.
Omówiliśmy przestrzeń i bas. A reszta? Jak to u Bowersa – czysto, przejrzyście i dynamicznie. Większość naszych czytelników na pewno zna charakterystyczne cechy firmowej szkoły brzmienia i czytając po raz kolejny o klarownej średnicy będzie miała déjà vu. W zakresie średnicy i góry pasma wszystko jest po staremu. Niektórzy obawiają się klinicznego charakteru, ale PM1 słucha się komfortowo, ponieważ nie musimy się na niczym skupiać ani nic wyławiać. Dźwięki są podawane na tacy. Może lekko wstrząśnięte, ale nie zmieszane.
Zastanawiałem się, jak PM1 zabrzmiałyby po trzech miesiącach użytkowania, a jak po kolejnym roku. Do ostatniego dnia odsłuchów ich brzmienie zmieniało się na lepsze. Przypomniały mi Sennheisery HD-600. Wyjęte z pudełka grały ostro i twardo. Po dwóch latach zaczęły brzmieć płynniej, a wysokie tony się wygładziły. Sądziłem, że to już szczyt ich możliwości, aż pewnego dnia zobaczyłem HD-600 wyglądające jak czterdziestoletnia wersalka po ośmiu przeprowadzkach. Okazało się, że w porównaniu z egzemplarzem dwuletnim grały inaczej – bez jakichkolwiek oznak napięcia i agresji, ale z tą samą krystaliczną czystością. Jeżeli PM1 będą się starzeć w ten sam sposób, mogę tylko pozazdrościć tym, którzy kupią je teraz i będą systematycznie ćwiczyć membrany.

Konkluzja
Zestawom z Worthing zwykle trudno wytknąć wady. W tym przypadku za niedostatek można uznać trochę niespójny bas, ale jest to wykroczenie tak niewielkie, że po wizycie w salonie i przesłuchaniu na PM1 dziesięciu płyt nadal nie będziecie wiedzieć, co autor miał na myśli.
Pozostaje kwestia ceny. PM1 kosztują tyle, ile poprzednia generacja 805 z metalowym tweeterem. Wprowadzając diamentowe kopułki jako standard w najwyższej serii, Brytyjczycy postanowili pójść za ciosem i zarządzili podwyżki. PM1 należy potraktować jako następcę 705. Postęp techniczny jest; cenowy, niestety, także. Ale, jak mówi stare chińskie powiedzenie, nie chodzi o to, żeby mało wydawać, tylko żeby więcej zarabiać.

22-27 09 2011 T

Autor: Tomasz Karasiński
Źródło: HFiM 09/2011

Pobierz artykuł jako PDF