HFM

Graham LS 5/9

graham042015 08
Przysłowie mówi, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. A jak wiadomo, przysłowia są mądrością narodu.


W dzisiejszym świecie coraz mniejsze znaczenie mają „prawdy” wygłaszane przez ekonomistów, analityków i innych „-tyków”. Kolejne „nowoczesne” idee padają jedna po drugiej, a życie samo weryfikuje wartości. „Postęp” wprawdzie nadal jest wspierany przez systematycznie wpajaną nam „poprawność”, ale im mocniej wdziera się w codzienność, tym głębsza staje się tęsknota za tradycją i naturalnym porządkiem rzeczy.

Dawniej człowiek zajmował się tym, co potrafił. W każdym większym miasteczku byli stolarz, fryzjer i szewc. Także kilkanaście sklepów, z których każdy oferował „swój” asortyment. To pozwalało spokojnie funkcjonować przedsiębiorstwom, bo nawet te wielkie zajmowały się tym, do czego zostały powołane. Fabryka lokomotyw nie produkowała bawełny, a włókiennicza – parowozów. Choć nie wszystko wyglądało różowo, konkurencja wymuszała podnoszenie jakości i ograniczała windowanie cen.
Te proste zasady po drodze skomplikowano. Po co? Jak mawiają teorie spiskowe: za wszystkim kryją się pieniądze i władza. Jednak obecnie nawet zatwardziali racjonaliści zaczynają zauważać, że wymiana żarówki w nowoczesnym samochodzie wymaga wizyty w autoryzowanym serwisie, a co za tym idzie – zostawieniu połowy emerytury nauczyciela za „robociznę”. Jak tak dalej pójdzie, to wszechobecne komputery unieruchomią auto, gdy dolejemy „niefirmowego” płynu do spryskiwaczy.

Czy przypadkiem nie chodzi tu o zdobycie władzy nad klientami? Daje ona przecież możliwość nieograniczonego drenowania ich portfeli. Z kolei koncerny z naszej branży już dawno zapomniały, od czego zaczynały. Przeważnie było tak: sto lat temu ambitny Japończyk budował radia. Praca była dla niego najważniejsza, a jakość produktu stanowiła punkt honoru, równie ważny co kodeks Bushido dla samuraja. Pomijając zasady działania wielkich korporacji, warto zwrócić uwagę na ich bezideowość. Najlepszy przykład to oferta. Robią w zasadzie wszystko: od szczoteczki do zębów, przez lodówkę, do telewizora i wykrywacza obcych cywilizacji. Czy taka wszechstronność jest w stanie zapewnić jakość każdego produktu? Siłą firmy jest jej marka, a ta musi się z czymś kojarzyć.
Do klientów coraz skuteczniej dociera przesłanie, że jeżeli chce się mieć dobrą rzecz, trzeba zaufać producentowi wyspecjalizowanemu w konkretnej dziedzinie. Ten przykład widać coraz bardziej w branży hi-fi. Zawsze panowała w niej specjalizacja, a wydaje się, że obecnie jeszcze bardziej postępuje. Kilkanaście lat temu funkcjonowało mnóstwo „wszystkorobiących” firm. Miały w katalogach wzmacniacze, źródła, kolumny, a nawet kable, stoliki i telewizory. Nie wiem, czy zauważyliście, ale takich producentów jest już coraz mniej albo ograniczają ofertę. Standardem staje się, że spec od elektroniki raczej nie dotyka głośników i odwrotnie; firma „gramofonowa” nie kombinuje ze streamerami. Z przybliżeniem można założyć prawidłowość, że im wyższa klasa sprzętu, tym węższy katalog.

Weźmy Harbetha i Spendora. O ile drugi wciąż romansuje z podłogówkami (choć to seria klasyczna cieszy się największym szacunkiem), to pierwszy stanowi przykład idealny. Jest wierny monitorom BBC. Produkuje kilka modeli, z rzadka wprowadzając w nich kosmetyczne zmiany. Filozofia właściciela firmy stanowi przeciwieństwo myślenia koncernu. Harbeth mógłby zwiększyć produkcję, ale nie jest tym zainteresowany. Mogłoby to bowiem wpłynąć na jakość pojedynczych egzemplarzy.
Można także wierzyć, że nowe wersje są faktycznie ulepszane. Bo jeśli firma produkuje ciągle te same modele, to musi mieć ogromne doświadczenie w ich budowie. Wie też dokładnie, co w trawie piszczy. Jest czas, aby pochylić się nad najdrobniejszymi szczegółami. W dodatku wszystkie problemy są już dawno rozpoznane.

Skoro uznamy Harbetha za firmę bardzo wąsko wyspecjalizowaną, to co powiedzieć o Grahamie? Jego oferta to zaledwie jeden model – monitor LS 5/9, wykonywany niemal tak, jak w czasie, gdy jego protoplaści pracowali w studiach. Trzeba zaznaczyć, że „stara technologia” stanowi obecnie wyzwanie. Zdarza się nawet, że jest już nieosiągalna.
Graham nie jest bytem nowym. W materiałach prasowych znalazłem informację, że ma 20 lat historii w branży profesjonalnej, co akurat w przypadku monitorów BBC jest atutem, o ile nie przejęto z tego rynku pewnej nonszalancji, dotyczącej detali. Owszem, zawodowcy przyjmują rygorystyczne normy w zakresie parametrów czy trwałości, ale do „audiofilskich szczegółów”, jak chociażby okablowanie, gniazda, wykończenie czy nawet komponenty, podchodzą z rezerwą. Wystarczy przyjrzeć się z bliska wielu studyjnym monitorom, by zauważyć pewną niechlujność. Wszystko jednak wskazuje, że w przypadku Grahama mamy do czynienia z pieczołowitością.


graham042015 01
Smak klasyki i klasyka smaku

 



Jeżeli chodzi o wspomnianą „ideowość”, mamy do czynienia już nawet nie z pasją, lecz z miłością. Bo jak inaczej uzasadnić stworzenie firmy, inwestycje w produkcję, promocję oraz cały związany z tym ambaras dla jednego modelu? Trzeba było go naprawdę kochać. Podjąć trud przywrócenia go do życia, zdobyć licencję BBC, bez której skrzynki nie byłyby wiele warte, i wreszcie – dotrzeć do odpowiednich przetworników. Bo chodziło nie o stworzenie zestawu podobnego bądź „tak samo brzmiącego”, ale o jak najwierniejszą kopię skrzynek z lat 80.
Wysiłek nie był pozbawiony podstaw. Oryginalne LS 5/9 były poszukiwane na rynku wtórnym, a ze względu na śladową dostępność egzemplarzy w przyzwoitym stanie osiągały niekiedy absurdalne ceny.
Historia tego modelu jest typowa dla BBC. Każda konstrukcja powstawała na konkretne zapotrzebowanie, do pracy w określonych warunkach i z określonym materiałem muzycznym. Wobec tego żaden z zestawów nie był uniwersalny, ani jednoznacznie „najlepszy na świecie”. Takich zresztą nie ma, a posługiwanie się podobnymi stwierdzeniami w katalogach i materiałach promocyjnych ma jedynie na celu poprawienie humoru klientowi, który niespecjalnie rozumie problemy reprodukcji dźwięku. Obecni nabywcy są, przepraszam Państwa za to stwierdzenie, ogłupieni. Potrzebują jednoznacznie entuzjastycznej oceny albo zapewnienia, że coś jest wspaniałe w każdym calu. Jeśli się choćby wspomni o jakiejś niedoskonałości, natychmiast to wychwytują. To trochę tak, jakby nabywca samochodu sportowego chciał, żeby był jak najszybszy i trzymał się drogi na zakrętach, ale jednocześnie nie można mu wspomnieć o tym, że po zaoranym polu będzie jeździć gorzej od terenówki. Tymczasem pewne ograniczenia są często wynikiem poszukiwania ideału w innym zakresie.
W przypadku LS 5/9 sprawa jest prosta – jest to mniejsza wersja monitora LS 5/8, który był wyposażony w „pełnopasmowy” bas i zdolny reprodukować dynamikę potrzebną w muzyce symfonicznej czy rocku. Tutaj te cechy są mniej ważne, za to nacisk położono na prezentację średnicy pasma. LS 5/9 miały być wygodne do przenoszenia, ale też przeznaczone do mniejszych składów. W takich zadaniach pokazywały wybitną jakość, niekoniecznie dostępną większym konstrukcjom. Wiele osób właśnie ten model uznało za najbardziej udany spośród monitorów BBC.

O ile LS 5/8 to lata 70., mniejszy LS 5/9 powstał w roku 1983. Pierwsze jego wcielenie zrealizował Rogers – nieodżałowany producent tanich a wybitnych w swej cenie miniaturek. Do dziś pamiętam LS 2/2 jako pierwsze głośniki, które w Polsce zmieniały myślenie o sprzęcie hi-fi. Rogers, niestety, został sprzedany, a obecny, dalekowschodni właściciel raczej nie myśli o wskrzeszeniu legendy (chociaż wyprodukował jubileuszową wersję opisywanej konstrukcji).
Oprócz Rogersa najbardziej znanymi wykonawcami monitorów BBC byli: Kef, Spendor, Harbeth i Goodmans. Obecnie na rynku liczą się tylko Harbeth i Spendor, a największe piętno historyczne odcisnęła ta druga firma, głównie za sprawą jej założyciela – Spencera Hughesa. Firma powstała w 1968 roku, a jej nazwa to połączenie imion Spencera i jego żony, Dorothy. Zanim Spencer zaprojektował monitory BC1 i zaczął je produkować pod własną marką, pracował w dziale badawczo-rozwojowym BBC. I choć jego dzieło w końcu również trafiło pod młotek, miało więcej szczęścia. Obecny właściciel Spendora – Philip Swift – z powodzeniem kontynuuje tradycję. Klasyczne modele doczekały się udanych modyfikacji. Obecny SP 2/3R2 wygląda identycznie jak poprzednik, zachowuje jego podstawowe założenia konstrukcyjne, ale... brzmi lepiej od pierwowzoru. A o to przecież chodzi.


graham042015 02
Obudowa ze sklejki

 


W przypadku monitorów BBC Spendor korzysta z pomocy projektanta, który chyba najlepiej rozumie ducha tych konstrukcji: Dereka Hughesa, syna Spencera i Dorothy. Na początku kariery Derek zaprojektował SP 1/2, mniej udane od SP 2/3 i raczej oszczędne w wysokich tonach. Od tamtego czasu miał jednak okazję wiele się nauczyć, czego dowodem opisywane dziś LS 5/9. Właśnie do niego Graham zwrócił się z prośbą o odtworzenie legendy.
Zadanie nie było proste, ponieważ nie wszystkie komponenty z tamtych lat dotrwały do nowych czasów. Trzeba było wprowadzić niezbędne korekty, nie oddalając się zbytnio od oryginału…

Budowa
Projektanci BBC nie zajmowali się wyglądem kolumn; stanowił on dodatek do brzmienia. Tak zwanemu „normalnemu użytkownikowi” nie mieści się to w głowie, ale w studiu nikt na głośniki nie patrzy. Na szczęście, przy odświeżaniu projektu do ołówka nie dorwał się żaden „dizajner” i monitory pozostały takie same, jak 30 lat temu, a przez to niepowtarzalne, wręcz oddychające powietrzem z tamtej epoki.
Wszystko jest w nich archaiczne. Proporcje, mocowanie maskownic i głośników, nie zamaskowane śruby na froncie, ostre krawędzie. Nowoczesna za to jest, niestety, cena. Wydatek można jednak usprawiedliwić, kiedy się pozna proces produkcji.
Głośniki powstają w brytyjskiej fabryce Grahama, na południu hrabstwa Devon. Sklejka na obudowy oraz podzespoły pochodzą z Wysp; niektóre z innych krajów Europy. Montaż jest kontrolowany na każdym etapie. Zarówno stolarze, jak i technicy są miejscowi. Każdy głośnik jest osobno testowany. Później dobiera się je w pary i poddaje kolejnym pomiarom, zanim zostaną przypisane do zwrotnicy. Oprócz wewnętrznych norm Grahama, zestawy muszą spełniać wymogi licencji BBC.
Obudowa jest zrobiona ze sklejki o grubości 9 mm. Może się wydawać, że to niewiele, bo obecnie typowe grubości to 18-22 mm, a zdarza się i więcej. Jednak współczesne skrzynki są przeważnie klejone z MDF-u. To tańszy i mniej sztywny materiał, za to łatwiejszy w obróbce, co przy wielkoseryjnych produkcjach i stosowaniu obrabiarek CNC ma kluczowe znaczenie. Sklejka wymaga ręcznej obróbki. Kiedyś nie stanowiło to problemu, bo i tak nie każdą firmę było stać na maszyny. Teraz okazuje się, że ludzka praca jest najdroższa, zwłaszcza jeżeli chcemy skorzystać z usług prawdziwych fachowców.


graham042015 03
Oryginał Rogersa.

 



Przykładem Skandynawia – kiedyś synonim najlepszej stolarki w świecie hi-fi. Niestety, ostatnio wiele firm, także obsadzających wysoką półkę, przeniosło montownie do Chin. I to wcale nie z powodu oszczędności. Po prostu, stolarzom z Północy nie opłaca się realizować zamówień firm „sprzętowych”, bo to małe serie, a więc jednostkowy zysk nie jest rewelacyjny. Zacznie więcej zarobią, bawiąc się z kosztownymi meblami.
Sklejka stwarza podobne problemy jak lite drewno, choć przez znawców jest uważana za materiał lepszy od desek. Jest nawet bardziej wymagająca przy dopasowywaniu elementów skrzyni. Te w Grahamach są kanciaste i niby wszystko jest łatwe, ale to pozory.
Pierwszy problem sprawia wycinanie, bo materiał lubi pękać na krawędziach wzdłuż słojów. Musi się ono odbywać pod czujnym okiem człowieka. Po szlifowaniu nie trzeba się tym przejmować, bo wtedy kanty są już trwałe, a poza tym wypadają przeważnie w miejscach klejenia, które stają się dodatkowym wzmocnieniem.

Przy składaniu mamy z kolei do czynienia z ręcznym dopasowywaniem elementów i okleinowaniem niekiedy bardzo małych powierzchni. Mówiąc potocznym językiem: jest to upierdliwa robota i nie wykona jej maszyna. Za to każdą niedokładność widać jak na dłoni.
Standardowe wykończenie LS 5/9 to fornir wiśniowy. Można też wybrać drewno różane albo heban (dodatkowo 1000 zł), czerń lub klon pawie oczko (również za dopłatą).
Skrzynie wytłumiono wełną mineralną. Materiał ułożono w płaty, które przylegają do ścianek. Wewnątrz nie ma usztywnień ani belek. Opukując obudowy, usłyszymy dźwięk, który w niczym nie przypomina głuchej jak kamień martwości wygłuszonego MDF-u. Prawdopodobnie skrzynki mają współgrać z głośnikami i zachowywać się jak pudła w instrumentach – czyli rezonować, przy czym jest to efekt zamierzony i obliczony. W każdym razie wytłumienie przyklejono nie jak leci, ale w wybranych miejscach.
Głośniki przykręcono do przedniej ścianki. Podobnie zwrotnicę, umieszczoną na płytce za tweeterem. Razem widzimy aż 18 łebków śrub. Membrany zbliżono do siebie, tak by naśladowały punktowe źródło dźwięku. Bas-refleks wylądował w prawym górnym rogu, bo zostało tam trochę wolnego miejsca.

O ile kopułka jest przykręcona „normalnie”, czyli jej kosz zlicowano z przednią ścianką, to nisko-średniotonowiec schował się w wyfrezowanym otworze – czoło jego kosza przylega do wewnętrznej powierzchni deski frontowej. Resor także jest ukryty w wycięciu, przez co dźwięk napotyka po drodze ostrą krawędź frezu. W tamtych czasach nikt się specjalnie nie przejmował załamaniami fal na podobnych przeszkodach, a i ja niczego negatywnego nie zauważyłem. Być może zniekształcenia tym spowodowane są poniżej progu percepcji. A skoro tak, to chyba nie ma czym zawracać sobie głowy. No, chyba że po to, by się pochwalić w katalogu następnym „osiągnięciem na drodze do perfekcyjnej wierności dźwięku”.
Kolejne krawędzie czekają falę już za chwilę, bo front jest wpuszczony w prostokąt z wystających bocznych ścianek. Przyczyna jest prozaiczna: wewnątrz ma się zmieścić maskownica na magnesach. Może to znowu archaiczny pomysł, ale za to plastikowe bolce się nie ułamią. Wszystko wskazuje na to, że Grahamy są zrobione tak, jakby miały przetrwać kolejną zimną wojnę.

Najgorsze, że same przetworniki pochodziły z tej poprzedniej i znalezienie ich na szrocie nie gwarantowałoby ani pożądanej jakości, ani ilości wystarczającej do produkcji i ewentualnego serwisu. Trzeba więc było znaleźć nowe.
W przypadku kopułki sprawa okazała się prosta, bo w oryginale wykorzystywano przetwornik Audaksa, który Francuzi produkują do dziś; podobno z niewielkimi tylko modyfikacjami. Musiała to być naprawdę udana konstrukcja, skoro oparła się modom i upływowi czasu. Poza tym, może postęp techniczny w branży hi-fi wcale nie jest tak spektakularny, jak mogłoby się wydawać? Sporo wiekowych rozwiązań nadal cieszy się uznaniem. Może nie jestem wielkim fanem głośników szerokopasmowych, montowanych na drzwiach od szafy, ale trudno dyskutować z jakością lamp ze starych magazynów wojskowych. Tak czy siak, Son Audax HD 13D34H radzi sobie znakomicie.


graham042015 04
Kopułka Audaksa.
Na obudowie sygnatura
osoby montującej parę.

 



To oryginalny reproduktor. Ma 34-mm membranę i charakterystyczną metalową siatkę „antypaluchową”, odporną nawet na dobrze wykarmione dzieci.
Z głośnikiem nisko-średniotonowym sprawa była znacznie trudniejsza. W oryginalnej wersji wykonywał go Rogers, z materiału o nazwie „bextrene” (odmiana polipropylenu). Miał mlecznobiałą membranę i resor podobnego koloru. Opracowanie i wdrożenie zamiennika zlecono firmie Volt, według wskazówek Dereka Hughesa i BBC. Membranę o średnicy 20 cm zrobiono z polipropylenu o półprzezroczystym, lekko niebieskawym odcieniu i zawieszono na współczesnych gumowych resorach, odporniejszych na upływ czasu i zmiany wilgotności. Głośnik ma identyczny jak poprzednik odlewany kosz i solidny magnes bez ekranowania.
Zwrotnica składa się z 24 elementów: cewek powietrznych, kondensatorów polipropylenowych i oporników masowych. Stromość zbocza to 6 dB (wysokie tony) i 36 dB na oktawę. Filtr również jest dziełem Volta. Gniazda są pojedyncze, złocone i wystają bezpośrednio z obudowy.

Na płycie frontowej wzrok przyciąga specyficzny „regulator barwy”. Wyprowadzone na zewnątrz druciki umożliwiają ingerencję w wysokie tony, w zakresie +/- 1 dB. Zmiana jest ledwie zauważalna, ale pozwala dostosować charakterystykę góry pasma do pomieszczenia. To dobrze, ale skoro już dano użytkownikowi taką możliwość, to czy nie lepiej było zamontować zworki? Każdy by sobie chętnie poeksperymentował, bo skoro jest taki dzyndzel, to wiadomo, że kusi. Tymczasem nic z tego, bo drucik trzeba przelutować. Zapytałem importera, czy niefachowe obejście się z cyną i kalafonią powoduje utratę gwarancji. Okazuje się, że nie. W zakup wliczona jest cena ustawienia głośników i eksperymenty. Mimo to uważam, że to niepotrzebny ambaras i sugeruję Grahamowi poprawkę.
Do monitorów można dokupić firmowe podstawki. Kosztują 1900 zł. To lekka, ażurowa konstrukcja, powiedzmy sobie szczerze: z byle jak zespawanych kątowników. Wygląda jak kiepska kratownica pod doniczkę ze sklepu żelaznego. Nawet kolce są byle jakie i trudno precyzyjnie wypoziomować całość. Graham utrzymuje, że tak ma być, bo ustrojstwo „oddycha” jak skrzynki i zapewnia najlepsze efekty brzmieniowe. Podobne poglądy ma Harbeth i… można je między bajki włożyć. Owszem, jeżeli mamy stawiać kolumny na półce albo na podstawkach z supermarketu, to firmowe będą lepsze. Ale do solidnych, dobrze nastrojonych i ciężkich nie mają startu. Różnica jest tak poważna, że na podstawce z prawdziwego zdarzenia kolumny zachowują się jak myśliwiec, któremu włączono dopalacz. Słyszałem ten efekt w monitorach Harbetha i nie przekona mnie dowolna dawka filozofii. A Wam od razu sugeruję obstalowanie stendów na miarę w polskiej firmie WILE.

Jeżeli chodzi o poglądy Harbetha i Grahama, to odnoszę wrażenie, że jest to efekt przyzwyczajenia się do „profesjonalnych” standardów. „Zawodowcy” najchętniej postawiliby monitory na statywach, bo najłatwiej je przenosić, a i na produkcie wykonanym tanim kosztem można sporo zarobić. Nie dajcie się nabrać.

Jeżeli chodzi o ustawienie, firma zaleca lekkie dogięcie do wewnątrz, a przy bliskiej odległości od słuchacza – pozostawienie ścianek przednich na wprost. Tutaj jednak zawsze najlepsze są eksperymenty, bo nie ma dwóch identycznych pokoi.
Podsumowując, LS 5/9 to produkt wyjątkowy, nie z tej epoki. Przez to niepowtarzalny, uroczy i z duszą. Jak by na niego nie patrzeć: to wzorzec.  W dodatku odtworzony z pieczołowitością rzadko spotykaną we współczesnym świecie przez specjalistę, który oddał swoją energię, czas i pasję jednej konstrukcji. Chociaż…
Krążą plotki, że w przygotowaniu jest pierwowzór LS 5/9, czyli „pełnowymiarowy” LS 5/8. To ogromny monitor, z obudową o pojemności 100 litrów, z nisko schodzącym basem, obsługiwanym przez potężny, 30-cm woofer. Jeżeli Graham się rozpędzi, to czeka nas cała seria Heritage, czyli dalsze przygody z BBC. Pożyjemy, zobaczymy.


graham042015 07

 



Konfiguracja
LS 5/9 nie mają specjalnie wygórowanych wymagań w stosunku do wzmacniaczy. Głównie za sprawą wyrównanego przebiegu impedancji. Jest to faktyczne 8 omów, bo najniższy, zmierzony spadek następuje w okolicach 140 Hz i jest to… 7 ?! Oznacza to, że nawet słabe wzmacniacze będą miały komfort pracy.
W praktyce Grahamy pokazują jak na dłoni niedoskonałości elektroniki. Z drugiej strony, uwidaczniają też zalety, więc są to wdzięczne monitory dla osób lubiących eksperymentować. Każda zmiana zostanie skrzętnie odnotowana.
LS 5/9 mają własny charakter, ale zarówno przy ocenie nagrania, jak i towarzyszącego sprzętu zachowują się jak narzędzie laboratoryjne.
Trzeba się postarać i zapewnić im jak najlepsze towarzystwo. Czy będą to lampy, czy tranzystory; mocne czy słabe – to sprawa drugorzędna.

Wrażenia odsłuchowe
Kiedy recenzent nie wie, co napisać, używa sformułowań w rodzaju: „do tych kolumn trzeba dorosnąć” albo: „to propozycja dla ludzi, którzy wiedzą, czego chcą”. Do Grahamów te wytrychy pasują jak majonez do jajek na twardo. Z tą różnicą, że wiem, co napisać. Odczucia są ustalone i jestem równie pewien swoich obserwacji, jak tego, że nie przebiegnę stu metrów w trzy sekundy. Zresztą, te zestawy nie pozostawiają złudzeń.
Poniższy opis jest dla osób myślących. Tym, dla których zrozumienie więcej niż dziesięciu linijek tekstu stanowi problem, dedykuję podsumowanie.

Grahamy, podobnie jak każdy monitor LS 5/9, są przeznaczone do konkretnego materiału i, zależnie od zawartości płyty, zaprezentują się albo mocno średnio, albo genialnie. Zaczniemy od „wad”.
Moja ulubiona pozycja z dyskografii Dream Theater – „A Dramatic Turn of Events” – na Grahamach brzmi nieciekawie. Biorąc pod uwagę ich cenę – nawet grubo poniżej średniej. Kiedy faktura jest rzadziutka, a panowie uderzają w balladowe klimaty – jest jeszcze całkiem sympatycznie. Ale gdy wszyscy chcą grać razem i dochodzimy do kulminacji, mamy „puff” i z balonu schodzi powietrze. Duża ilość decybeli, a także skomasowanie napięcia nie służy monitorom. LS 5/9 postanawiają więc sygnał spłaszczyć i zostawić wszystko na uśrednionym poziomie. To dla nich za dużo szczęścia i wyraźnie protestują. Nie zniekształceniami, bo te się nie pojawiają, ale tym, że dźwięk odbieramy jako matowy, o ograniczonej energii i dynamice. Bas nie gubi się w skomplikowanych przebiegach, ale brakuje mu najniższej podstawy. Towarzyszy reszcie ostrożnie, unikając wszelkich ekstrawagancji.


graham042015 09

 



Wysokie tony są cofnięte. Następuje coś, co nazwalibyśmy wygładzeniem. Jest spokojnie, układnie i gra niczym z radyjka. Oczywiście, przesadzam, ale wolę tak, niżby ktoś miał mieć pretensję, że nie ostrzegałem.
Doskonałym przykładem niedopasowania materiału do głośników (i odwrotnie) jest najnowszy album Madonny. Może artystka nie zachwyca głębią swoich interpretacji, ale na premierę każdej jej płyty czeka cały świat profesjonalnych muzyków popowych. Często w różnych drobiazgach ukryte jest prawdziwe wizjonerstwo i później „patenty” małpuje stado wykonawców, chcących się dostać na najwyższe miejsca list przebojów.
Od strony producenckiej nowy album jest zrobiony genialnie. Miałem do czynienia z japońskim wydaniem, więc może lepszym od zwykłej edycji, ale te brzmienia będą w klubach poruszać ścianami. Przede wszystkim, udało się osiągnąć wręcz nieprawdopodobną masywność, gęstość i bogactwo aranżacji, które zaskakują świeżością. To są faktycznie nowe rzeczy, a audiofilom powinny szczególnie przypaść do gustu. Zwłaszcza bas. Taki, jaki można uzyskać tylko w dużych salach, nagłośnionych z dużym zapasem mocy. Potężny, ogromny i głęboki, jak z największych kościelnych organów. Z elektroniki wyciągnięto tutaj wszystko, co się da, a efekt odbieramy całym ciałem. Jest głębia i energia; są kalorie i masa, raczej niespotykane w popie. Nietrudno przewidzieć, że to ludzi ruszy. Problem jedynie w tym, żeby to wszystko dobrze nagrać. Tu robota techniczna została wykonana perfekcyjnie i widać, że koncern wyłożył walizkę pieniędzy na realizację pomysłów producenta. Ktoś na dodatek tego dopilnował, wyważył i zmiksował na poziomie wzorcowym. I cóż, mamy bombę atomową.
Aby to usłyszeć, potrzebny jest kawał pieca, przejrzysty system z basem przez wielkie „B”. Szczęśliwi posiadacze dużych Wilsonów poczują to „przesłanie”, ale inni też nie obejdą się smakiem. SCM 40 zagrały świetnie. Tempo VI – też, a nie są to przecież pompy do decybeli. I, niestety, mimo zbliżonej, a nawet niższej ceny, zjadły Grahamy na śniadanie. Tu już nawet nie chodzi o niuanse, ale generalnie o zrozumienie idei takiego brzmienia. Można wydać ćwierć tego, co na LS 5/9 i uzyskać lepszy efekt. Nie może być inaczej, bo producent zadbał o to, żeby na średniej jakości hi-fi efekt już był odczuwalny.

Zarówno na albumach Dream Theater, jak i wspomnianym Madonny można dostrzec kilka zalet – jak rozdzielczość średnicy i dokładność odwzorowania barw, ale przecież nie chodzi o to, żeby się pocieszać, że żona może niezbyt urodziwa, za to nie trzeba się dzielić z kolegami. Krótko mówiąc, taką muzykę posiadacze Grahamów muszą traktować jako sporadyczne urozmaicenie i niewiele znaczący dodatek do kolekcji płyt. Odradzam też nagłaśnianie LS 5/9 potańcówek i ogłuszanie niezorientowanych w temacie znajomych celem wzbudzenia zazdrości, jaki to mamy „supersprzęt”. Może się bowiem zdarzyć, że usłyszymy: „Moje paczki za trzy tysie grają fajniej”. I będzie wstyd przed Ryśkiem.
Graham w takiej muzyce jest zwyczajnie nieatrakcyjny i faktycznie trąci czymś w rodzaju starzyzny. W dodatku w realizacjach z lat 80. pokaże ich karykaturalne słabości: puste, hałaśliwe brzmienie, syczącą górę i kartonowy bas. Ale cóż, one po prostu tak mają.
Wbrew pozorom, te sporo starsze nagrania bywają lepsze. W szufladzie ląduje Cat Stevens, Beatlesi, Elvis, Doorsi i inne kochane rockowe starocie. Można sięgnąć po Mike’a Oldfielda czy King Crimson, najlepiej na winylu albo uczciwie przeniesione na CD i przychodzi dobra wróżka. Pacnie różdżką w głowę, aż iskry polecą i zaczyna się wytężony proces myślowy: „Zaraz, zaraz, czy to te same głośniki?”.


graham042015 10
Standardowa wersja kosztuje
17900 zł i jest oferowana w okleinie
z drewna wiśni. Można wybrać
inne warianty: heban, drzewo różane, pawie oczko, klon i czerń. Wiąże się
to z dopłatą 1000 zł. Nie wszystkie
są dostępne od ręki, trzeba zamówić
i poczekać cierpliwie nawet
dwa miesiące.

 



Na początku jest niegroźnie, bo dźwięk nie wybucha. Nie dostaje sterydów, ale natychmiast pojawia się góra. Te starocie dotąd brzmiały głucho i tępo. Tymczasem okazuje się, że rozstrzał pomiędzy realizacjami jest jak stąd do Pietropawłowska. Jedne są jak schowane w pudełku; inne czarują i wprowadzają w świat magii. Tamten świat, w którym nosiło się długie włosy i „szaty”. Nie czarno-biały, ze wspomnień, ale kolorowy, jak dzisiejszy.
Brzmienie okazuje się całkiem „współczesne” i zaskakująco bogate. Zaczęliśmy od góry, więc warto kontynuować. Jest jej dużo. Staje się lotna i przede wszystkim – niesłychanie dokładna. Nie wyobrażam sobie, aby jej komukolwiek brakowało. Jest, kiedy trzeba; ostra, innym razem aksamitna, ale zawsze szlachetna i przejrzysta jak diament bez skazy. W kwestii tej ostatniej cechy muszę przyznać, że wielkie kopułki gonią z powrotem do pudełka większość słuchawek. Kilka dźwięków gitary akustycznej, banjo, skrzypiec i staje się światło. To brzmi jak na żywo – jakbyśmy słuchali grającego obok człowieka.

Nie to jest jednak najbardziej spektakularne. Doświadczamy bogactwa barw. W połączeniu z przejrzystością okazuje się, że możemy słyszeć kilka instrumentów naraz, a każdy osobno. Da się też „rozebrać” akord gitarowy na dźwięki. Wrażenie jest tak dobitne, że można dojść do wniosku, iż nie słyszeliśmy tej muzyki jeszcze nigdy w tak dobrym wydaniu. Jak sięgam pamięcią, znalazłbym tylko kilka kolumn, które pokazały podobną klasę. Nie jestem natomiast pewny, czy będą równie precyzyjne. Praca w studiu na LS 5/9 musiała być prawdziwą przyjemnością. Przestaje mnie dziwić, że są ludzie skłonni wiele zapłacić za oryginalne monitory. To jest po prostu granie niedostępne dla dzisiejszych głośników i kto je usłyszał, wie, o co chodzi.
W średnicy zaczyna się prawdziwa magia. Jeżeli miałbym ją określić jednym słowem, przychodzi mi na myśl: wspaniała. Doskonałość w czystej formie: Afrodyta wśród kobiet i Herakles wśród siłaczy. Nie można powiedzieć, że nieziemska, bo to od razu sugeruje jakieś kłamstwo, niechby nawet słodkie. Tutaj jest prawda, a jednocześnie szlachetność i fizyczna obecność muzyków w pokoju. Jeżeli ktoś ma chrypkę, to słychać od razu. W studiach BBC nikt się nie bawił w domysły, wszystko musiało być wyraźne. Grahamy zachowują się jak najlepsze narzędzie.


grahammmm
Dla wprawionych w lutowaniu - regulatorek



Niesamowite, ile kolorów miały piosenki Cata Stevensa. Cóż, wtedy też byli znakomici producenci, tyle że zwracali uwagę na inne sprawy. A bas? W tej muzyce nie jest spektakularny, bo też nie tak został zarejestrowany. Myślę, że w ogóle słyszymy nagrania tak, jak chcieli tego artyści i okazuje się, że udało im się to utrwalić, choć do tej pory myśleliśmy inaczej.
Brytyjskie monitory nie pokazują spektakularnych przestrzeni. Nie nadają się do niedbałego słuchania z kuchni. Skarb, który mamy, docenimy dopiero, siadając na kanapie, tam gdzie zawsze słuchamy uważnie. Wtedy otwiera się lepszy świat i zaczyna odkrywanie niuansów, o których nie mieliśmy pojęcia. To znowu wyświechtane określenie, ale co zrobić – tak się dzieje naprawdę.
Głośniki być może są kierunkowe, bo studia zawsze się stroiło na fotel reżysera, a w każdym innym miejscu było już nie tak. Może to wada, ale nie widzę problemu w tym przywiązaniu tyłka do kanapy. Warto zaryzykować drętwą nogę, aby podróżować przez kosmos dźwięków z minionej epoki. Dzięki Grahamom znowu wszystko widać wyraźnie.

To wynik techniki, kompatybilnej z jej wytworami. Na pewno też tego, że faktury, choć czasem równie skomplikowane, nie niosą ze sobą wysokiego ciśnienia akustycznego. A może faktu, że instrumenty akustyczne brzmią lepiej, bo to monitor? Niekoniecznie, ponieważ lata 60. i 70. to złota epoka elektrycznej gitary, organów Hammonda i klasycznej elektroniki. A takiego Hammonda, przyznam, nie pamiętam, kiedy ostatnio słyszałem. W dodatku niemal z narysowanymi cyrklem krańcami wibracji.
To, że Grahamy nie są tylko „akustyczne”, potwierdzają próby z Pink Floyd. „Ciemna strona Księżyca” to album nasycony efektami, zaskakującymi aranżami i elektroniką. Każdy instrument jest na swoim miejscu, a między nimi – powietrze wypełnione precyzyjnie dozowanym pogłosem. No i bas – tu się okazuje zupełnie wystarczający i głęboki. Kolumny znowu nie budują hektarów przestrzeni, za to jej precyzja okazuje się lepsza niż w słuchawkach. Miłośnicy poszukiwania drobinek, szczegółów w tle, będą oczarowani. Tylko znów – potrzebne jest skupienie, spokój i najlepsze miejsce na kanapie. Posłuchajcie zegarów – poczujecie się, jakby wisiały u Was na ścianie. Jakieś zabarwienie, piasek, ostrość? Wolne żarty. Potem bębenki, ech, długo by opowiadać. Ciekawe, czy aby ta płyta nie była nagrywana z monitorami BBC w studiu.


graham042015 11
Zwrotnica za tweeterem.

 



Jeżeli chodzi o akustyczny jazz, to nie będę powtarzać zachwytów; staną się nudne i stracą wagę. Wspomnę tylko o pewnym zdarzeniu. Kiedy stały u mnie Grahamy pianista Paweł Kaczmarczyk dopieszczał swoją nową płytę (ukaże się niebawem). Pracowaliśmy nad brzmieniem; szukaliśmy proporcji. Mam nadzieję, że efekt jest tego wart, w każdym razie zapamiętałem jedno stwierdzenie: „Te kolumny są niesamowite. Słyszę, jak włącza się efekt i kontrabasista przechyla w prawo”. Słychać też inne atrakcje. Nawet te, których byśmy nie chcieli, ale cóż, jak prawda, to z dobrodziejstwem inwentarza. Kontrabas okazuje się przy okazji zaskakująco obszerny i mocny. W tym wypadku nawet bardziej niż na Tempo VI, a im anemii zarzucić nie sposób.
Muzyka wokalna (King’s Singers, Take 6, Jordi Savall) brzmi genialnie. Wzorcowo, szlachetnie i prawdziwie. Fortepian – mniejszy niż w rzeczywistości, ale w proporcjach i barwie – doskonały. Chociaż, z tymi rozmiarami… Tak samo się słyszy w dalszych rzędach filharmonii. A w końcu kto prócz reżysera wie, gdzie stały mikrofony przy nagrywaniu scherz Chopina przez Pogorelicha? Akustyka sali – jakby zamknąć oczy i przenieść się między drewniane ściany. Pełny realizm.
Symfonika? Podobnie, ale tutaj już słychać, że do tego celu służył w BBC LS 5/8, choć jego mniejszy brat zapewne świetnie się sprawdzał na wyjazdach.


graham042015 13
Gniazda umieszczono
bezpośrednio w sklejce.

 



Podsumowanie
Co bym nie napisał i tak wiele osób będzie się zastanawiać: czy te głośniki mi się podobały. Bo przecież stoi jak byk, że z Madonną i Dream Theater była kicha, więc pewnie dalej lawirowałem.
Otóż, mili Państwo, głośniki mi się podobały jak jasna cholera, a tu i ówdzie mi spodnie spadły. Nie leżały na podłodze przez cały czas, bo chodzić niewygodnie i ząb można wybić, kiedy się straci równowagę. Napisałem po prostu prawdę, choć może nie wszyscy są na nią przygotowani. Cóż, trudno tego wymagać, skoro w katalogach i notkach marketingowych pisze się o „muskularnych basach” i minizestawach, od których dom zadrży w posadach (cytat z maila o pewnej wieży, który właśnie przyszedł z agencji „pi-jar”). Zapewniam też: niczego nie ma między wierszami, chyba że się jakiś paproch zaplątał w drukarni.

Konkluzja
W świecie hi-fi bywają produkty wybitne. Bywają też ponadczasowe, które nie przypadkiem obrosły legendą. Te ostatnie można policzyć na palcach. Zostawcie sobie jeden na LS 5/9 w wirtuozerskim wykonaniu Grahama.



raham o


Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 04/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF