Totem Element Fire

Totem-Element-Fire-Dusk 1-1Totem nie należy do firm, które zasypują rynek nowościami. Trzon oferty stanowią sprawdzone przez lata konstrukcje o zachowawczym wyglądzie i legendarnym brzmieniu. Bo czy jest ktoś, kto nie słyszał o monitorach Model 1? Skoro już pojawiła się nowa seria, to można mieć pewność, że nie chodzi tylko o kosmetyczne zmiany.



Fire jest jednym z pięciu „żywiołów”, oferowanych w ramach linii Elements. Oprócz niego jest jeszcze drugi, nieco mniejszy monitor, dwie kolumny wolnostojące i głośnik centralny.
Pierwsza cecha, jaka rzuca się w oczy, to nowoczesny wygląd, który stanowi zdecydowane odejście od konserwatywnych proporcji obudów i oklein w kolorze drewna, jakie do tej pory dominowały w katalogu. Elements to biel i czerń, doprawione błyszczącym aluminium. Powinny idealnie pasować do urządzonych w minimalistycznym stylu apartamentów bądź wnętrz modernistycznych willi.


Dość frapująca jest bryła Fire’ów – monitory wyglądają z boku jak kopnięty trapez. Z informacji na stronie producenta wynika, że przy projektowaniu obudów starano się unikać stosowania płaszczyzn prostopadłych, co miało na celu zmniejszenie ryzyka powstawania fal stojących i pasożytniczych rezonansów. Do tej pory zabiegowi takiemu poddano jedynie szczytowe, wolnostojące Windy. Jak widać, sprawdzone rozwiązania schodzą coraz niżej, z czego nabywca może się tylko cieszyć.
Sercem zestawów są opracowane przez Totema przetworniki o enigmatycznej nazwie Torrent. Nisko-średniotonowy ma średnicę 18 cm i membranę ze sztywnego polipropylenu. Twórcy z dumą podkreślają fakt, że sygnał jest doprowadzany z pominięciem aktywnych elementów zwrotnicy, a górna częstotliwość, z jaką nisko-średniotonowiec może pracować bez zniekształceń, sięga aż 5 kHz. Na mnie jednak większe wrażenie zrobiło zawieszenie, choć należałoby raczej powiedzieć – pancerne rusztowanie, na jakim go umocowano. Membrana opiera się na grubej aluminiowej ramie, przykręconej do obudowy solidnymi śrubami. To niby tradycyjne rozwiązanie, ale i tak dałem się nabrać myśląc, że ów kawał metalu to ozdobny kołnierz głośnika, pod którym kryje się właściwy resor.
Patrząc na przetwornik od tyłu, odnajdziemy potężny magnes w ekranującej puszce, natomiast kosz głośnika… Kosza jako takiego nie ma. Jest za to kolejna płaska rama z aluminium, którą połączono z przednią wielkimi śrubami, umieszczonymi w tulejach dystansujących. Całość wygląda tak solidnie, jakby pierwotnym przeznaczeniem głośnika był montaż w czołgu.

mhfm3 2014 009


Wysokotonowiec to też nie przelewki. Za twardą siatką maskującą z metalu znajduje się tytanowa kopułka chłodzona powietrzem. O tym, że jest co chłodzić, świadczą spore żebra wystające z tyłu puszki ekranującej.
Na tylnej ściance widać sporej wielkości aluminiową płytkę, do której przykręcono podwójne terminale (przy takiej konfiguracji przetworników grzechem byłoby nie skorzystać co najmniej z bi-wiringu), tabliczkę znamionową z numerem seryjnym oraz błyszczący, aluminiowy wylot bas-refleksu. Nawet laik zauważy, że materiały użyte do produkcji Fire’ów są wybitnej jakości, spasowanie elementów idealne, a zarówno obudowa, jak i przetworniki – solidne i ciężkie. Jeśli skrzywimy się przy płaceniu, to miejmy chociaż świadomość, że dostajemy naprawdę dopieszczony produkt, wykonany przez znających się na rzeczy rzemieślników. Do tego naprawdę ładny – a o to coraz trudniej w hi-endowym świecie.


Bartosz Luboń
mhifi 1 opinia1


Kanadyjczycy zapewniają, że zastosowane przez nich przetworniki gwarantują szeroką kierunkowość dźwięku. Fire są rzeczywiście mało czułe na kąt dogięcia i nie wymagają zegarmistrzowskiej precyzji przy ustawianiu. „Sweet spot” jest na tyle szeroki, że nie ma konieczności przykuwania się do jednego, wymierzonego z linijką w ręku miejsca na kanapie.


Te głośniki wprost uwielbiają prąd! Choć 88 decybeli skuteczności przy ośmiu omach może sugerować, że będą łatwe do wysterowania, to jednak aby monitory przemówiły pełnym głosem, potrzebują wydajnego pieca. Nie jest to zresztą niespodzianka. Do dziś pamiętam, jak bajecznie zagrały Totemy Model 1 z dwustuwatową końcówką Sim Audio. Choć wartość elektroniki wielokrotnie przekraczała cenę głośników, to brzmienie w pełni usprawiedliwiało taki mezalians.
Pod tym względem „Żywioły” kontynuują szkołę Totema. Zagrają zapewne i z pięciowatową lampą, ale chcąc usłyszeć ich pełny potencjał, zapewnijmy im godną amplifikację.

mhfm3 2014 004


Od początku do końca testu towarzyszyło mi wrażenie, że Fire grają jak dobre monitory studyjne. Ich brzmienie jest niesłychanie neutralne, bez wyraźnych podbarwień, a zakresy pozostają wyrównane. Brak tu charakterystycznych cech, które często „robią” firmowy dźwięk innych kolumn. A jednak od typowych monitorów studyjnych kanadyjskie zestawy odróżnia jedno – nie są beznamiętne. Ten dźwięk wciąga, zwłaszcza jeśli włączymy coś z przytupem. W repertuarze rockowo-bluesowym szybko dało się odczuć doskonały drive, który sprawiał, że nawet stare nagrania z lat 50. i 60. przeżywały drugą młodość. Słychać było, że totemowe przetworniki błyskawicznie przekazują i wygaszają impulsy. Bas, choć nie był specjalnie nisko rozciągnięty (40 metrów to jednak za dużo jak na minimonitory), hulał aż miło. Był punktualny, zwarty i kapitalnie podkreślał pracę sekcji rytmicznej w nagraniach Erica Claptona czy Johna Lee Hookera. Uwagi o bardzo dobrej dynamice i podkreślaniu rytmicznego aspektu nagrań pojawiały się w moich notatkach w zasadzie przy każdej przesłuchiwanej płycie.
Choć średnica Totemów nie została uwypuklona ani dogrzana, głosów ludzkich słucha się z wielką przyjemnością. Ten newralgiczny zakres jest wypełniony, mięsisty i żywy, z wyraźnie zaznaczonymi konturami. Jeśli zwolennicy brzmienia nieco bardziej efemerycznego stwierdzą, że Totemy grają twardo, pewnie będą mieli sporo racji. Faktycznie, jest to dźwięk bezkompromisowy i bezpośredni, podany bez dosładzania, ale choć nie epatuje lampowym ciepłem, ma w sobie kocią sprężystość, która niejednego uwiedzie. Dodajmy do tego rzetelne oddanie klimatu nagrań, pogłosu instrumentów w skali makro i mikro, i będziemy mieli… kolumny idealne?

mhfm3 2014 005



Jest tylko jedno „ale” – góra.
Chyląc czoło przed detalicznością i rozdzielczością tytanowej kopułki, nie mogę się opędzić od myśli, że gdybym miał określić w ślepym teście, jakiego materiału użyto w tweeterze, bez wahania odpowiedziałbym, że metalu. O ile w nagraniach muzyki z prądem jakoś to ujdzie – talerze i przeszkadzajki mają prawo czasem zakłuć w ucho – o tyle mało akceptowalna była dla mnie barwa smyczków. Przeszkadzał mi właśnie metaliczny akcent, który na żywo po prostu nie występuje. Owszem, smyczki potrafią zabrzmieć ostro i przenikliwie, ale owa chłodna detaliczność jest zawsze kontrapunktowana bogactwem alikwotów, które ocieplają brzmienie. Tutaj zabrakło tej drugiej cechy, w związku z czym, słuchając muzyki barokowej czy XIX-wiecznych kwartetów, nigdy nie potrafiłem zapomnieć, że grają kolumny, a nie zespół instrumentalny. Oczywiście nie wykluczam, że eksperymentując z doborem sprzętu towarzyszącego, można tę cechę zniwelować, odbędzie się to jednak kosztem idealnej równowagi tonalnej.

mhfm3 2014 008


Tym, co naprawdę mi zaimponowało, była wielka symfonika. Słuchając symfonii Beethovena pod moim ukochanym Günterem Wandem, odniosłem wrażenie, że gęsta faktura i skoki dynamiki uwypuklają wszystkie zalety kanadyjskich monitorów, przenosząc poziom prezentacji co najmniej o piętro wyżej. Symfonii słuchałem głośno albo bardzo głośno, ale nawet w najbardziej zrywnych fragmentach nie było mowy o kompresji dźwięku. Wydawało się wręcz, że atakowane woltami i amperami kolumny proszą o więcej, chcąc pokazać, co potrafią zrobić z orkiestrowym tutti, jeśli dostarczymy im odpowiednią ilość prądu. Przepiękna, pastelowa barwa orkiestry symfonicznej nigdy nie przechodziła w krzykliwość. Szeroko rozciągnięta za kolumnami przestrzeń pozostawała stabilna i nienaruszona. Owszem, przy naprawdę głośnym graniu słychać było, że w pewnym momencie kończy się rozdzielczość konstrukcji dwudrożnych, a chcąc usłyszeć jeszcze więcej, musielibyśmy już zainwestować w bardziej rozbudowane podłogówki. Ale przecież na monitorach Fire świat Totema się nie kończy.
I jeszcze słówko o przestrzeni. Jak na monitory wysokiej klasy przystało, Fire całkowicie znikają z pomieszczenia. Zdecydowanie preferują plan daleki, co powinno być zachętą dla audiofilów, którzy posiadają w swej kolekcji sporo nagrań koncertów lub orkiestr. Przestrzeń jest obszerna i precyzyjna, choć raczej nie poprzestawia nam ścian w pomieszczeniu. Małe Totemy nie starają się udawać olbrzymich głośników estradowych i chwała im za to. Próba przeskoczenia praw fizyki kończy się na ogół spektakularną porażką. Chcąc jednak uzyskać optymalny efekt, zapewnijmy kolumnom sporo miejsca. Przysunięte do ściany, zagrają płasko i nieciekawie, a bas wcale nie zabrzmi przez to głębiej. Receptą na sukces wydaje się w tym przypadku jak największa odległość od tylnej ściany.

mhfm3 2014 007


Totem Element Fire to przykład, jak wiele dróg prowadzi do Rzymu. Gdyby zestawić je z moimi ulubionymi monitorami wysokiej klasy, Dynaudio Special 25, okazałoby się, że mamy do czynienia ze skrajnie różnymi szkołami dźwięku. A przecież zarówno jedna, jak i druga konstrukcja to hi-end i najwyższej klasy rzemiosło. Kanadyjczycy uznali, że w brzmieniu najważniejsze są rytm, komunikatywność i energia. Kto się zgadza, niech sięga po kartę kredytową. Kto nie – niech zajrzy do Duńczyków albo szuka dalej.

Bartosz Luboń

 

mhifi 1 opinia2


Z Totemami jest trochę jak z syropem klonowym – wszyscy słyszeli, niewielu próbowało.
Nie stanowiłam w tej kwestii wyjątku (głośników, nie syropu), więc z nieskrywaną ciekawością wypożyczyłam parę do recenzji.
Monitory Fire imponują jakością wykonania i naprawdę mogą się podobać. Cieszą nie tylko oko, ale przede wszystkim ucho, grając w sposób, który trudno będzie pomylić z czymkolwiek innym. Jest to estetyka daleka od tej, którą prezentują użyte do porównań Dynaudio Special 25, co nie znaczy, że gorsza. Po prostu inna szkoła dźwięku. Jeśli miałabym opisać krótko to brzmienie, użyłabym określenia „studyjno-koncertowe”.
Fire są szybkie jak diabli i bardzo, bardzo muzykalne. Nie znajdziemy tu wyciągniętej na pierwszy plan i ocieplonej średnicy. Wychwycimy natomiast nieprawdopodobną rozdzielczość, głębię, czystość i prawdziwość przekazu.
Pierwsze, co zwraca uwagę, to dźwięczność. Szczególnie dobrze było to słychać na przykładzie fortepianu z płyty „Zmierzch” Bogdana Hołowni. Znam ten album na pamięć i gdzieś w głowie mam wyryte brzmienie praktycznie każdego uderzenia młoteczków o struny. Z Totemów zabrzmiał emocjonalnie, wręcz melancholijnie, a zarazem tak prawdziwie, jakby grało na żywo.
Ta dźwięczność, jeśli kontrolowana, może dać słuchaczowi ogromną satysfakcję. Łatwo jednak przekroczyć cienką granicę, za którą pojawia się to nieznośne świdrowanie w uszach. Góra pasma jest bardzo wyraźna, wręcz dosadna, trzeba więc dobrać okablowanie tak, aby wysokie tony nie były za ostre. Dobrze sprawdzą się miękko brzmiące przewody, które złagodzą górne rejestry. Lepiej natomiast unikać kabli grających surowo i w sposób przejaskrawiony. Spełnienie tych zaleceń będzie prostą drogą prowadziło do wielkiej przyjemności ze słuchania.

mhfm3 2014 002



Kolejne łatwo zauważalne cechy kanadyjskich monitorów to szybkość i rozdzielczość. Płyta Schillera „Leben” została pokazana szczegółowo, z odpowiednim tempem i gradacją planów. Jest dość szybka i zróżnicowana, pełna zaskakujących dźwięków. Fire poradziły sobie bez problemu i niczego nie zgubiły. Pokazały krótki, punktualny bas i bogactwo detali. Pulsujący, zmienny rytm przeplatał się z elektronicznym brzmieniem klawiszy i licznymi dźwiękami perkusjonaliów w tle, a słodkogłosa Maya Saban śpiewała: „I miss you – where are you now?”.
Wspominałam o innej szkole brzmienia, więc warto uściślić to sformułowanie. Totemy są pozbawione własnej, charakterystycznej barwy. Niczego nie koloryzują, nie dodają nic od siebie. Grają trochę na modłę studyjną. Nie ma mowy o wychodzeniu dźwięku do przodu czy uwypuklaniu średnicy. Te zestawy nie czarują i pokazują płytę taką, jaka jest. Z jednej strony do świetna cecha; z drugiej – nie każdemu przypadną do gustu te studyjne inklinacje.
Płyta Henryka Miśkiewicza „More Love” potwierdziła powyższe obserwacje. Saksofon w instrumentalnej wersji utworu „Jej portret” brzmiał łagodnie, nostalgiczno-melancholijnie, ale prawdziwie. Kontrabas był konturowy, bez ocieplenia ani przedłużonych wybrzmień. Słychać było dokładnie szarpnięcia strun, oddech saksofonisty i uderzanie młoteczków o struny fortepianu. Srebrzyste blachy wybrzmiewały do końca, a miotełki przesuwały się łagodnie po membranie bębna. Szczegółowość stała na bardzo wysokim poziomie.
Scena była oddalona i z wyraźnie zarysowaną głębią, co jednak nie prowadziło do zamazywania detali. I mimo że nie jest to mój styl grania, to z ręką na sercu przyznaję: brzmiało kapitalnie!
W „Amused to Death” Watersa scena rozciągała się szeroko, ciut za obudowy kolumn, a wokale były od niej wyraźnie oddalone. Odnosiło się wrażenie uczestnictwa w koncercie. Czułam odległość dzielącą mnie od wokalisty, jakbym stała w tłumie pod sceną. Jednocześnie słyszałam wyraźnie każde słowo, podobnie jak charakterystyczny głos dochodzący z głośników na stadionie. Nie każde kolumny to potrafią.
Stereofonia nie ustępuje rozdzielczości – przejeżdżający motocykl tylko śmignął przez pokój, powodując zaciekawienie moich kotów.

mhfm3 2014 003


Z Totemami jest chyba trochę jak z Avantgardami – takie brzmienie albo się kocha, albo nienawidzi. Są tak charakterystyczne, że nie ma miejsca na kompromisy. Dodatkowo należą do zestawów wymagających – są prądolubne, przez co niełatwe do wysterowania, więc potrzebują mocnej elektroniki. Nie znajdziemy w nich soczystego basu, powodującego drżenie trzewi, rozdmuchanej sceny ani ocieplonej średnicy. Fire oferują za to precyzyjne granie o zwartym, punktualnym basie, dźwięcznej górze i naturalnej barwie wokali. Detaliczne, szalenie muzykalne i szybkie.

Sami posłuchajcie, a potem przygotujcie się na wydatek 30000 zł. Czymże jednak jest krótkotrwały finansowy ból wobec upragnionego audiofilskiego szczęścia?

Aleksandra Chilińska

mhifi 1 t

 

 


Źródło: Magazyn HiFi 01/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF