HFM

Avantgarde Zero 1 Pro

Mag 18-23 12 2013 01Nie wiem, czy w Reichenbach zaczęto się nagle fascynować architekturą lat 30., ale najnowszy model Avantgarde’a wygląda jak podręcznikowy przykład funkcjonalizmu.
Zero 1 Pro to zwarta, prosta i pozbawiona ozdób bryła, której forma wypływa bezpośrednio z funkcji, jaką pełni. Te kolumny wyglądają wprost fenomenalnie.

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa po wyjęciu Zero 1 Pro z pudła, brzmi: gdzie są tuby? Otóż zostały wpuszczone do wnętrza obudowy, dzięki czemu uzyskano niemal idealnie płaski prostopadłościan. Jego symetrię zaburza jedynie wystająca z tylnej ścianki zabudowana cewka głośnika średniotonowego. Natomiast wielkie pudła wooferów okazały się niepotrzebne.
Zero 1 Pro to aktywne kolumny trójdrożne, w których każdy głośnik jest zasilany osobnym wzmacniaczem: 50-watowymi w klasie AB dla przetworników wysoko- i średniotonowych i 400-watowym dla 30-cm basowych. W przypadku tych ostatnich zastosowano wzmacniacze w klasie D (popularnie zwane cyfrowymi), dzięki czemu można było ograniczyć rozmiary obudowy.

Producent podkreśla, że wszystkie przetworniki to nowe konstrukcje, które optymalnie zintegrowano z zasilającymi je wzmacniaczami. Innymi słowy, wyręczono audiofilów, którzy nierzadko przez wiele lat i z różnym skutkiem usiłują dobrać odpowiednią amplifikację do kolumn.
Zero 1 Pro są zestawami nowej generacji, w których cała droga sygnału – od źródła aż do głośników – pozostaje cyfrowa. Sygnał ze źródła trafia najpierw do cyfrowej zwrotnicy wykonanej w oparciu o 66-bitowy układ FPGA (bramki programowalne), a następnie do przetworników Burr Browna i dopiero tam jest zamieniany na postać analogową i przesyłany do głośników.
Operując jak najdłużej na bezstratnym sygnale cyfrowym, można uniknąć zbędnych elementów w torze, a co za tym idzie: zakłóceń i podbarwień. Użytkownik ma natomiast możliwość dopasowania charakterystyki tonalnej kolumn do pomieszczenia za pomocą ulokowanych na tylnym panelu hebelków.

Kolejną innowacją Avantgarde’a jest podłączenie kolumn, a raczej… jego fizyczny brak. Otóż Zero 1 Pro pracują w znanym z profesjonalnych studiów układzie master/slave, co oznacza, że jedna z kolumn jest aktywnym „nadajnikiem”, a druga odbiera sygnał, przesyłany z rozdzielczością 16/44,1 kHz (na częstotliwości 2,4 GHz). Dla osób, które nie wyobrażają sobie zestawu hi-fi bez kabli, przewidziano możliwość połączenia przewodem ethernetowym. Odradzam jednak takie rozwiązanie, ponieważ wpięcie kabla nie przekłada się na różnicę w brzmieniu, natomiast długi przewód plączący się pod nogami na pewno nie dodaje eleganckiej parze urody.

Układ elektroniczny dyskretnie ukryto, starając się nie zaburzyć prostej formy zestawów. Połączenia, zwrotnica i wzmacniacz znajdują się na tylnej ściance i są zasłonięte przyczepianym na magnesy panelem w kolorze obudowy. Po jego założeniu trudno się domyślić, że tkwi tam serce systemu.

Po zdjęciu panelu naszym oczom ukazują się złącza. Wygospodarowano  miejsce na USB, dwa wejścia S/PDIF, profesjonalne AES/EBU, toslink oraz – dla zwolenników połączeń analogowych – parę XLR-ów.
Zero 1 występują w dwóch wersjach – zwykłej (39900 zł) i droższej Zero 1 Pro (47900 zł). Tę drugą wyposażono w lepszy software, który zapobiega przesunięciom fazowym sygnału. Tylko ona daje też możliwość regulacji ustawień zwrotnicy przy użyciu hebelków na tylnym panelu.

Teoretycznie, wiele rozwiązań użytych w Zero 1 Pro można było już od dłuższego czasu zaobserwować na rynku studyjnym. W praktyce jednak nie znajdziemy urządzenia, w którym jednocześnie zastosowano by wszystkie zdobycze ery cyfrowej (i nie tylko). Przypomnijmy – w jednej obudowie Zero 1 Pro mamy aktywne przetworniki, cyfrowe wzmacniacze, DAC, bezprzewodowy przesył sygnału, cyfrową zwrotnicę oraz opcjonalne złącza analogowe.
Użytkownik Avantgarde’ów nie dość, że nie musi się martwić o dobór wzmacniacza czy kabli, to jeszcze otrzymuje urządzenie typu „plug and play”, do którego wystarczy podłączyć odtwarzacz, preamp lub komputer, a same kolumny wpiąć do gniazdek. Warto pamiętać, ile zaoszczędzimy, zanim zaczniemy wybrzydzać na cenę.

Bartosz Luboń

Mag 18-23 12 2013 Opinia1

Słuchając najnowszych Avantgarde’ów, trudno się nie odnieść do niedawnego spotkania z innym produktem firmy z Reichenbach, a mianowicie Uno Fino („Magazyn HFiM 2/2013”). W tamtym przypadku mój entuzjazm hamowało kilka niepożądanych cech, które nie pozwalały mi zapomnieć, że słucham tub. Tym razem mogę z ręką na sercu napisać, że po raz pierwszy zetknąłem się z kolumnami tubowymi, których typowe wady zniwelowano, a zalety kapitalnie uwypuklono. Ale po kolei.
Okazało się, że hasło „maximum integration” to coś znacznie więcej niż tylko marketing. Spójność brzmienia, jaką uzyskano dzięki mistrzowskiemu połączeniu wzmacniaczy z przetwornikami, może stanowić wzór do naśladowania dla innych producentów. Trudno w takim przypadku analizować składowe pasma, ponieważ przy idealnie dobranej charakterystyce możemy jedynie zasiąść ze szklaneczką czegoś mocniejszego i napawać się płynącą z białych obudów muzyką. Żaden z zakresów nie jest tu faworyzowany, a w jednolitej strukturze brzmienia nie odnajdziemy najmniejszych śladów cięcia. Udało się osiągnąć organiczną spójność, gładkość oraz integralność barw.

Mag 18-23 12 2013 02    


Mając w pamięci kłopoty z uzyskaniem akceptowalnej integracji głośnika niskotonowego z wyższą częścią pasma w Uno Fino, mogę stwierdzić, że konstruktorzy dokonali olbrzymiego postępu.
Podbarwienia średnicy i wysokich tonów – czyli kolejną przypadłość konstrukcji tubowych – tym razem niemal całkowicie wyeliminowano, dzięki czemu słuchanie utworów orkiestrowych lub małych zespołów grających muzykę dawną stało się wielką przyjemnością. Barwy instrumentów nie zostały przekłamane. Owszem, w brzmieniu skrzypiec pojawiała się nieraz pewna przynależna im ostrość, ale był to tylko jeden z elementów dźwięku. Generalnie, w brzmieniu smyczków dominowała miła dla ucha, gładka jedwabistość.
Zachęcony takim wstępem, sięgnąłem po kolejne utwory orkiestrowe. W koncertach fortepianowych Mozarta instrument solowy pod palcami Gezy Andy zabrzmiał fenomenalnie! Dźwięk fortepianu był płynny, melodyjny, z wyraźnie zaznaczonym pogłosem i rezonansem pomieszczeń, w których dokonywano nagrań. Duże wrażenie robiła doskonała czytelność gęstych faktur orkiestrowych i akordów fortepianu. Słychać było, że impulsy są błyskawicznie oddawane i ucinane, dzięki czemu nie było mowy o zlewaniu się ze sobą dźwięków czy nakładaniu planów.

Mag 18-23 12 2013 03         




Jeszcze efektowniej wypadł fortepian solo. Sięgnąłem po stare nagrania chopinowskie Murraya Perahii (CBS), które zabrzmiały wręcz wzorcowo. Miękko i rozdzielczo, a jednocześnie z odrobiną przyjemnej twardości, z jakiej są znane instrumenty Steinwaya. Skoki dynamiki były oddawane tak błyskawicznie, że niejeden szybki wzmacniacz oblałby się rumieńcem wstydu.
O tym, jak ważna jest dynamika, przekonały mnie również późne symfonie Haydna, w których słychać już groźne, niemal Beethovenowskie pomruki, kapitalnie odtworzone przez wielkie basowce. Symfonie zabrzmiały z werwą, zamaszyście, z pięknie zaznaczonymi kontrastami. Do barwy instrumentów dawnych, zwłaszcza tych operujących w górze skali, nie miałem zastrzeżeń. Była skrząca, migotliwa, ale nigdy przenikliwa. Należy zaznaczyć, że znakomita czytelność nigdy nie przekraczała cienkiej granicy, za którą znajduje się już natarczywa analityczność, odbierająca przyjemność ze słuchania. Idealne zrównoważenie – to chyba naczelna zasada, jaką kierowano się przy projektowaniu najnowszych Zero 1 Pro.
Brak podbarwień i świetna rozdzielczość to, jak zwykle, broń obosieczna. W przypadku Zero 1 Pro nie możemy liczyć na to, że słabo nagrane płyty zostaną upiększone. W mazurkach Chopina w wykonaniu Ewy Pobłockiej – przepięknie zagranych, fatalnie nagranych – w brzmieniu fortepianu na pierwszy plan wysunęły się: nadmierna nosowość, metaliczność i brak wypełnienia środkowych rejestrów. Słuchając archiwaliów, także nie oszukamy ucha. Nic ich nie zmiękczy, nie rozmyje i nie wygładzi ostrych kantów. O tym, czy taka szkoła brzmienia nam odpowiada, musimy zadecydować sami.

 

Mag 18-23 12 2013 04

 

 



Podobny dylemat może rodzić przestrzeń. Rozciągnięcie sceny wszerz i pedantyczne umiejscowienie instrumentów to już niemal znak firmowy tub. Tym razem miałem jednak spore problemy z osiągnięciem satysfakcjonującej głębi i to mimo licznych eksperymentów z ustawieniem kolumn i zmianą kąta dogięcia. Dźwięki zatrzymywały się na ogół na linii bazy i nie chciały wybrzmiewać za kolumnami, natomiast chętnie przed nie wychodziły. Dobrze nagrany wokal zawsze odzywał się jakieś pół metra przed głośnikami. Taka estetyka jest mi doskonale znana ze studyjnych monitorów bliskiego i średniego pola. W domu wolę jednak perspektywę koncertową, gdzie pewne oddalenie od zdarzeń muzycznych wzmacnia autentyzm przeżycia.
Zero 1 Pro to kolumny ze wszech miar udane, a pod pewnymi względami wybitne. Tym niemniej, tak nowatorskie urządzenia trudno oceniać wyłącznie w kategorii „brzmienie”. Nie jest wykluczone, że piękne białe damy z Reichenbach zapoczątkują zupełnie nową tendencję na rynku hi-fi, która będzie polegać na maksymalnej cyfryzacji toru i minimalnym wkładzie użytkownika w dobór sprzętu towarzyszącego.
Winylowcy zaczną kręcić nosem, ale przecież dla nich przewidziano opcjonalne wejścia analogowe.

Bartosz Luboń

Mag 14-17 12 2013 Opinia2

Na te kolumny czekałam równo rok, ale podobno kobieca rzecz – wiernie czekać.
Śledziłam wszelkie informacje dotyczące tych konstrukcji. Monachijska premiera okazała się bardzo udana i nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu Zero 1 pojawią się na naszym rynku. Ich polska premiera miała miejsce całkiem niedawno – na Audio Show 2013.
Zero 1 Pro zaskoczyły mnie nową, jak na Avantgarde’a formą i nieprawdopodobną jakością wykonania. Wszystko jest w nich przemyślane, włącznie ze sposobem pakowania. Wszystko idealnie do siebie pasuje, jest zabezpieczone i łatwe w montażu. Właśnie za to uwielbiam niemiecką myśl techniczną – dobrze, dokładnie i bez zbędnych komplikacji.
Kolumny można by określić słowem „kompaktowe”. Nie dość, że są to najmniejsze zestawy Avantgarde’a, to dodatkowo zawierają w sobie praktycznie wszystko, co potrzebne do słuchania muzyki.
W zasadzie od razu słychać zasadniczą różnicę między brzmieniem modelu Zero 1 Pro a recenzowanymi ostatnio Uno Fino. I przepraszam wszystkich właścicieli Fino, ale Zero 1 Pro kładą je na łopatki pod względem spójności brzmienia.
Dźwięk jest homogeniczny, a pasma świetnie ze sobą zgrane. Nie odniosłam wrażenia oderwania basu od reszty. Niskie tony pojawiały się, kiedy powinny. Brzmiały naturalnie i pełnie.
Płytę „Henryk Wars Song Book” duetu Hołownia/Pulcyn znam na pamięć. Nieraz słyszałam też jej wykonania na żywo i muszę przyznać, że Zero pokazały ją tak naturalnie, jak to zapamiętałam z koncertów. Niejednokrotnie pisałam o fortepianie Bogdana Hołowni – to brzmienie jedyne w swoim rodzaju; taki mały romans artysty z instrumentem. Sposób, w jaki Hołownia wydobywa dźwięk, jest nie do pomylenia z niczym. W utworze „Miłość Ci wszystko wybaczy” wszystkie niuanse, jak łagodne uderzenia młoteczków o struny i sposób ich wybrzmienia, były doskonale słyszalne. Precyzja wysokich tonów wprawiała w zdumienie. Grało jakby od niechcenia, ale analitycznie, a zarazem bez wyostrzeń czasem powodujących ból głowy.
Zero 1 Pro są bardzo selektywne. Dawno nie słyszałam tak wielu drobnych dźwięków tła zawartych na tej płycie – nosowych oddechów Pulcyna, odgłosu palców przesuwanych po strunie, szelestu ubrań i pomrukiwań Hołowni.

Mag 18-23 12 2013 05




Kontrabas bywa niewdzięczny do odtworzenia. Nierzadko zdarza się słyszeć dudnienie szarpniętej struny i rezonans pudła. Tutaj nic takiego się nie działo. Brzmiało nisko i bardzo nisko tam, gdzie trzeba. Wybrzmienia słychać było do samego końca i naturalnie.
Pozostając w klimacie małych składów, nie odmówiłam sobie płyty Raz, Dwa, Trzy „Czy te oczy mogą kłamać” z piosenkami Agnieszki Osieckiej. Przysięgam, że miałam wrażenia dokładnie takie, jakbym siedziała w studiu przy Myśliwieckiej.
Bez problemu można było zlokalizować instrumenty, a separacja źródeł nie sprawiała trudności. Scena wychodziła ciut poza linię kolumn, zachowując odpowiednią głębokość. Wszystko w tym przekazie było żywe, mięsiste i nasycone. W żadnym z pasm nie zaobserwowałam zbędnych wyostrzeń, ale też dźwięk nie został zaokrąglony. Był jedwabiście gładki, zwarty, a jednocześnie naszpikowany detalami.
Zero 1 Pro pokazują wszystko i jeszcze ciut więcej, wyciągając szczególiki z każdego zakamarka nagrania. Jest tego dużo, bardzo dużo, ale nie ma się wrażenia przesytu czy tłoku. Słucha się tego niesamowicie przyjemnie, a na dodatek można to robić na wiele sposobów – jako bogatej całości albo selektywnie. Wystarczy się na moment skoncentrować na danym instrumencie, by usłyszeć wszystko, co może nas interesować.
Soczysta, wypełniona i naturalna średnica jest jakby troszeńkę ocieplona, ale tylko minimalnie. W uszy rzuca się doskonała artykulacja i ani śladu syczenia.

Reklama


Utwór „Oczy tej małej”, zaczynający się mocnym dźwiękiem kontrabasu, potwierdził świetną kontrolę niskich tonów. Sposób, w jaki Zero 1 Pro pokazują muzykę, sprowokował mnie do dalszego odsłuchu, bo a nuż znajdę w jakimś nagraniu coś, na co nie zwracałam uwagi do tej pory.
Zmieniając trochę klimat i tempo, skusiłam się na „Wymyśliłem Ciebie” w pełnym uczucia i chwytającym za serce wykonaniu Andrzeja Zauchy. To nagranie uważam za ponadczasowe. Ma w sobie nieprawdopodobny ładunek emocjonalny, ale również jest dosyć specyficzne, a przez to niełatwe do odtworzenia. To kwestia góry pasma, której jest tu bardzo dużo. Szczególnie uciążliwe na zbyt ostrych i analitycznych zestawach są perkusjonalia i sekcja dęta. Zero 1 Pro poradziły sobie z jazzrockowym brzmieniem znakomicie, oddając klimat festiwali początku lat 70. Blachy grały wysoko, ale nie sycząc jadowicie. Były dźwięczne, z wyraźnym wybrzmieniem, co jest często oddawane płasko i jazgotliwie. Trąbki i fortepian budowały napięcie, a Zaucha czysto i z przyjemnym ciepłem śpiewał „w oczy patrz najłagodniej, jak tylko ty potrafisz”.
Dla kontrastu sięgnęłam po „Station to Station” Davida Bowie. To album pełen dziwnych kompozycji o zróżnicowanym klimacie i dynamice.

 

Mag 18-23 12 2013 06

Tytułowy utwór podkreślił stereofonię Zero 1 Pro, zwłaszcza plastyczny i namacalny dźwięk jadącego pociągu. Piorunujące wrażenie zrobił na mnie ostatni utwór „Wild is the Wind”, przejmujący do granic wytrzymałości. Słuchałam go ostatnimi czasy wielokrotnie, ale tym razem został zaśpiewany wyjątkowo rozpaczliwie. Słychać było wyraźnie wibrację łamiącego się głosu, zaciskanie się krtani i dojmujące nieszczęście. Nigdy wcześniej nie odebrałam tego tak prawdziwie, jak tym razem i tak szczegółowo. Po tym, jak już zostałam emocjonalnie zmieciona, postanowiłam sprawdzić, jak Zero 1 Pro poradzą sobie z dynamiką klasyki.
„Requiem” Mozarta pokazało nie tylko szybkość, ale i rozdzielczość niemieckich kolumn. Chór wyraźnie dzielił się na głosy. Słychać było jego przestrzenne rozlokowanie, a także wyraźne umiejscowienie orkiestry. Szybka zmiana tempa, czy przejście z mezzo piano do fortissimo nie były dla Avantgarde’ów żadnym wyzwaniem. Mam jednak zastrzeżenia do wielkości sceny, w której zabrakło głębi.


Na koniec zostawiłam Pink Floyd – mistrzów zagmatwanej przestrzeni. Utwór „Echoes” zaczyna się pikaniem sonaru, podobnym do dźwięków echa serca ze szpitalnej sali, najpierw głośniej, a potem coraz ciszej i naprawdę słychać, że jest to zapadanie się w głębinę…
Właśnie to lubię u Floydów – wielowarstwowość i bogactwo planów. Zero 1 Pro oddały to, co w tej muzyce najlepsze – niespodziewane zmiany rytmu, dźwięki z różnych poziomów, nachodzące na siebie tła, wielowątkowość zdarzeń i szczegóły, które nie zawsze są czytelne, np. odgłosy złowieszczego krakania gdzieś w środku utworu – nie wszystkie kolumny to potrafią.


Detaliczność i plastyczność Zero 1 Pro są niesamowite i plasują je wysoko na mojej prywatnej liście odsłuchowej, a zaznaczam, że nie należę do zdeklarowanych fanów marki. Jednak te kolumny nie są tak zupełnie typowe dla Avantgarde’a i w moim odczuciu znacznie się różnią od pozostałych modeli. Nie tylko pod względem wzornictwa, które po raz pierwszy naprawdę mi się podoba, ale również sposobu grania.
Mam tylko jedno zastrzeżenie. Chodzi o ciężki jak piorun, srebrny, walcowaty pilot, który nieodparcie kojarzy się, za przeproszeniem, z porno gadżetem albo rodzajem broni białej. Na dodatek na trzech czwartych powierzchni pokryty jest nacięciami, które, jak rozumiem, miały zapobiegać wyślizgiwaniu się go z ręki, a tymczasem wbijają się w nią niemiłosiernie. Poza tym funkcjonalność sterownika jest co najmniej dyskusyjna. Brakuje diody albo chociaż wskaźnika sygnalizującego wybór kanału i poziom głośności. Powoduje to, że kolumny ustawia się trochę po omacku i dodatkowo można dostać zawału, gdy nie przyciszy się w porę. Niniejszym więc zgłaszam producentowi postulat o rozważenie moich uwag i dołączenie czegoś zgodnego wzorniczo z naprawdę udanymi głośnikami.
Więcej grzechów Zero 1 Pro nie pamiętam i do niczego poza pilotem nie zgłaszam uwag. Nawet cena 11500 euro za parę daje się uzasadnić, bo to przecież „wszystkomający” zestaw, a nie zwyczajne kolumny.
Zero 1 Pro to najbardziej udany i zaskakujący produkt Avantgarde’a ostatnich lat. To zestawy, które brzmieniowo nie odstają od wyższych modeli i rozpoczynają nowy rozdział w historii firmy. Są minimalistyczne, proste i eleganckie. Spokojnie nagłośnią pomieszczenia o powierzchni około 50 m², a co najlepsze – mieszczą się w przeciętnym M3.

Aleksandra Chilińska

Mag 18-23 12 2013 T


Autor: Bartosz Luboń i Aleksandra Chilińska
Źródło: MHF 04/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF