HFM

Electrocompaniet Prelude PSF-1

29-49 05 2010 electrocompaniet 01Na rynku hi-fi funkcjonują firmy-legendy. Mają pozycję równie mocną co BMW czy Rolls-Royce w świadomości miłośników dobrych aut.

Często ich renoma jest dla rozsądnego człowieka większa niż odpowiedników z branży motoryzacyjnej. Co chwilę słyszę, że ktoś pozbywa się marki z tradycjami równie beznamiętnie, jak torby zepsutych śliwek. Saaba nikt nie chciał, a moje ex-ulubione Volvo najpierw wyszło za mąż za Forda, a teraz kupili je Chińczycy. Niech mi ktokolwiek tłumaczy, ile wlezie, że technologia będzie rozwijana i powstaną lepsze auta. Dla mnie ta marka się skończyła.


Co pozostaje? Mercedes i BMW. Jak by się nie stoczyły, przynajmniej nadal są niemieckie. Nie wiadomo, jak długo jeszcze, ale może ten status quo powinien czegoś nauczyć innych właścicieli rozpoznawalnych na całym świecie logotypów?
Tymczasem producenci hi-fi pozostają sobą, a przynajmniej sprawiają takie wrażenie. Niektórzy przenoszą produkcję do Państwa Środka, ale jeszcze jakoś utrzymują tożsamość. Inni nadal są dumą krajów, w których ulokowali siedziby. Tym bardziej, że naprawdę nie muszą oszczędzać, chyba że z pazerności. Sprzęt jest horrendalnie drogi, co nie obniża jego atrakcyjności w oczach klientów. Czasem nawet przeciwnie. Rozumiem narzekania na kalkulacje cen, ale stare przysłowie mówi, że jak się nie ma miedzi, to się na d... siedzi. I słusznie firmy z tradycją systematycznie podnoszą ceny, a klientów nie brakuje. Niektórzy, jak Harbeth, nie wyrabiają się z produkcją i trzeba czekać kilka miesięcy na zamówioną zabawkę.
Electrocompaniet to specjalista od wzmacniaczy. Podobno jego źródła są także dobre. Jestem w stanie uwierzyć, bo to ciągle elektronika, a mechanikę można kupić u innego specjalisty. Ale kolumny? Kwiatek do kożucha, przeznaczony dla największych fanów, którzy muszą mieć wszystko jednej firmy?

Budowa
Tak by się mogło wydawać, ale patrząc na PSF-1, mam zupełnie inne odczucia. Owszem, lakier fortepianowy na bokach skrzyń budzi skojarzenia z akrylowymi płytami frontowymi wzmacniaczy, ale czy fornir albo płyta MDF stanowi o jakości kolumn? Poza tym wykończenie jest imponujące. Tak, wiem, że to już 7200 zł, ale i w tym segmencie niektóre firmy pozwalają sobie na pokrycie skrzynek winylową folią. Tymczasem Prelude wyglądają nie gorzej od B&W czy Monitor Audio.

29-49 05 2010 electrocompaniet 04

Ścianki przednia, górna i tylna to szlifowane aluminium, z wyczuwalną pod palcami strukturą metalu. Barwione na czarno, połyskują w promieniach słońca. Podstawę, w którą wkręcamy dołączone kolce, także pokryto lakierem fortepianowym. Jakość gniazd nie odbiega od montowanych we wzmacniaczach z wysokiej półki. Wystarczy rzut oka, żeby stwierdzić, że kolumny są produktem luksusowym i gdyby kosztowały dwa razy więcej, wcale bym się nie zdziwił. Ot, weźmy choćby taki drobiazg, jak mocowanie maskownic. Nie będę się rozpisywał. Zainteresowani sami sprawdzą.
Dwuipółdrożny układ bazuje na trzech głośnikach. Nisko-średniotonowe mają plastikowe kosze i celulozowe, powlekane membrany oraz solidne magnesy. Kopułkę zrobiono z jedwabiu i wyposażono w duży układ napędowy. Kto produkuje przetworniki dla Electrocompanieta, nie wiem. Ale to raczej firma europejska. Skrzynki też wglądają jak wynik pracy manufaktury, w dobrym znaczeniu. Tunel bas-refleksu dmucha do tyłu, a zwrotnica dzieli pasmo przy 2,3 kHz. Dolny głośnik wspomaga bliźniaka poniżej 500 Hz.

29-49 05 2010 electrocompaniet 02     29-49 05 2010 electrocompaniet 03     29-49 05 2010 electrocompaniet 05

Wrażenia odsłuchowe
Prelude podobno idealnie pasują do wzmacniaczy Electrocompanieta. W czasie testu akurat nie dysponowałem piecem norweskiej firmy, więc napiszę to, co usłyszałem na Maku MA7000.
Kolumny grają dużym, efektownym i dosyć specyficznym dźwiękiem. Czujemy ekspozycję wysokich tonów. Instrumenty perkusyjne wychodzą naprzód; słychać każde uderzenie pałeczek w talerz lub werbel. Podobnie ludzkie głosy – można zauważyć tendencję do akcentowania sybilantów. W porównaniu do wielu kolumn z tego testu trudno to jednak uznać za wadę. Niektóre eksponowały górę dobitniej, a nie wywołało to u mnie wewnętrznego sprzeciwu. Jeżeli wysokie tony są wystarczającej jakości, można to odebrać jako przejaw charakteru brzmienia. A do dźwięku reprodukowanego przez jedwabne kopułki trudno się przyczepić. Nie jest może tak czysty, jak u liderów, ale szczegóły się nie zamazują i dobrze zrealizowane płyty brzmią swobodnie i bez większych podbarwień.
Przestrzeń oceniam na czwórkę. Kolumny raczej nie znikną z pokoju, ale przekonująco rysują akustykę i rozmiar studia. Średnica jest precyzyjna. Nie ma może oszałamiającej miękkości, za to trąbka i saksofon podają każdy dźwięk osobno. Twardawy charakter sprzyja przejrzystości. Partia fortepianu jest przekazywana wyraźnie, nawet gdy towarzyszy mu orkiestra symfoniczna lub rozbudowany skład jazzowy. W muzyce akustycznej bas pozostaje precyzyjny. Jak na tak duże kolumny nie imponuje głębią, ale jest mocny i kontrolowany. Może daleko mu do tempa charakterystycznego dla obudów zamkniętych, ale i tak słychać lepszą reakcję na szybkie impulsy, niż w wypadku wielu innych bas-refleksów.
W muzyce rozrywkowej z dużą zawartością dynamiki jeszcze dobitniej odczujemy, że najważniejsze są precyzja i przejrzystość. Ekspozycji góry raczej już nie stwierdzimy, za to możemy docenić wyrównanie rejestrów. Dzięki niemu dźwięk jest dynamiczny i energiczny, a jednocześnie nie męczy.

Reklama

Konkluzja
Kolumny Electrocompanieta wyglądają i brzmią efektownie. Mają też to coś, co pozwala je zaliczyć do sprzętu wysokiej klasy – niewymuszoną czytelność, połączoną z umiarem w dozowaniu atrakcji.

29-49 05 2010 electrocompaniet T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 05/2010

Pobierz ten artykuł jako PDF