Korzenie legendy Single Ended

root 276435 1920
Wszystko zaczęło się w 1907 roku, kiedy to pewien Amerykanin  Lee De Forest  opatentował triodę.

Pięć lat później opracowano pierwszy na świecie wzmacniacz wielostopniowy. Technicznie rzecz ujmując, był to trójstopniowy wzmacniacz napięciowy z pojedynczą lampą wyjściową, pracujący w konfiguracji Single • Ended.



W tamtym czasie wszystkie wysiłki konstruktorów ukierunkowane były na potrzeby telegrafu bezprzewodowego i linii telefonicznych (zwłaszcza transoceanicznych). Lampy z tamtych lat byty budowane według najwyższych możliwych do osiągnięcia standardów wykonania i niezawodności. Do budowy elementów żarzenia wykorzystywano egzotyczne materiały, takie jak platyna czy iryd. Bezpośrednio żarzone triody miały katody pokryte naprzemiennie nałożonymi warstwami tlenków baru i strontu. Podobnie jak idealne ostrza mieczy samurajów, grzejniki lamp były w fazie produkcji metodycznie wygrzewane w temperaturze 1000 stopni Celcjusza po nałożeniu każdej kolejnej oksydacji. Standard wytwórni Western Electric przewidywał zastosowanie 16 takich warstw.

Dzięki temu lampa miała żywotność co najmniej 20 000 godzin pracy. Wysoka jakość produkcji przynosiła znakomite efekty. Bardzo proste układy z takimi właśnie lampami dawały bardzo dobry, naturalny dźwięk. Niestety jakość ówczesnych głośników była fatalna. To powodowało konieczność prowadzenia dalszych badań, między innymi nad zniekształceniami harmonicznymi. W 1928 roku rodzą się wzmacniacze ze stopniem wyjściowym pushpull. Teraz zamiast jednej lampy przenoszącej cały sygnał wyjściowy, pracują w nich naprzemiennie dwie lampy, niczym dwóch ludzi pilnujących drewno. Kiedy jeden z nich pcha pilę  drugi pomaga mu i ciągnie. Dzięki temu nie męczą się tak, jak gdyby podobną pracę musiał wykonać każdy z osobna. Początkowo w celu uzyskania dużych mocy wzmacniacze przeciwsobne pracowały wyłącznie w klasie B, czyli bez jakiejkolwiek polaryzacji wstępnej. Bardzo szybko zorientowano się jednak, że w brzmieniu występują wyraźnie słyszalne zniekształcenia. Byty one powodowane tzw. przejściem sygnału przez zero. I w tym momencie następuje rozłam wśród konstruktorów. Kręgi zwolenników wysokiej wierności kierujących się w swych ocenach walorami brzmieniowymi, pozostały przy wzmacniaczach Single  Ended. Wzmacniacze pushpull, czyli przeciwsobne, były w dalszym ciągu doskonalone. Kamienie milowe w tej dziedzinie polożyli W.T.Cocking i D.T.N. Williamson.

Zwłaszcza osiągnięcia tego drugiego wywarły wielki wplyw na innych konstruktorów. Wkrótce też technikę audio zdominował nurt racjonalny. Jakość dźwięku oceniana byla wyłącznie na podstawie parametrów mierzalnych. Wzmacniacze Single  Ended byly ignorowane przez miłośników hifi. Sytuacja taka panowala mniej więcej do początku lat siedemdziesiątych, kiedy to badania nad nimi zaczęli prowa. dzić Japończycy. W tym miejscu nie można nie wspomnieć nazwiska Nobu Shishido  głównego prekursora nurtu zwolenników SE. Jego wkład w rozwój tej technologii do poziomu, który możemy podziwiać dzisiaj, trudno przecenić. Nie ma w tym nic dziwnego  Japończycy wielokrotnie wykazywali się przywiązaniem i podziwem dla symboli historii zachodniego audio. W każdym razie na pewno dużo większym niż na przykład sami Amerykanie czy Anglicy.


Bardzo szybko dźwięk wzmacniaczy SE został zaakceptowany. Towarzyszący temu entuzjazm przyćmił, ale zarazem podtrzymał wcześniejszą modę na brytyjskie i amerykańskie głośniki tubowe z tzw. "dobrych roczników". Według japońskich entuzjastów niezaprzeczalną zaletą kombinacji złożonej z wzmacniacza SE i głośników tubowych jest niepowtarzalna barwa dźwięku i sposób przenoszenia impulsów dynamicznych. Istnieje opowieść o tym, jak pan Ikeda „odkrył" wzmacniacz Western Electric 91A. Podobno on i jego przyjaciele niemalże wpadli w trans zachwyceni brzmieniem Single Ended. Oryginalnie był on częścią systemu do nagłaśniania mniejszych teatrów (typ 500 A). Wzmacniacz ten osiągał maksymalną moc aż 4 watów przy zastosowaniu pojedynczej triody 300 A (później 300 B). Podobnie jak większość wzmacniaczy SE wczesnych roczników, WE91 został zbudowany ekonomicznie. W stopniu wejściowym zastosowano jedynie pojedynczą pentodę typu 3 I O. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można wyrazić przypuszczenie, że ten 4 watowy wzmacniacz lampowy musiał brzmieć rewelacyjnie podłączony do tub Lowthera. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że sztuka konstrukcji wzmacniaczy tranzystorowych znajdowała się jeszcze w powijakach. Do polowy lat 80 audiofile japońscy spotykali się z szeregiem konstrukcji. Można to stwierdzić, przeglądając katalogi "kitów" z tamtych lat, szczególnie firmy SanEi, oraz magazyny dla majsterkowiczów np. MI Stereo Technic, Radio Jyutsu. Reszta świata, jeśli chodzi o technologię SE, była wtedy opóźniona o jakieś 10 lat. Natomiast w samej Japonii trend SE był wyrazem reakcji na deklaracje „technicznych" gloszących wszem i wobec, że) parametry nie kłamią (specsdon'tlie). W tym samym czasie podobne reakcje zaczęto obserwować w innych krajach, np. w USA. Powoli zjawisko zaczęło się nasilać, tworząc w audio swoistego rodzaju underground, będący alternatywą dla bardzo wymagających i zamożnych milośników dobrego dźwięku. Przesiąknięty racjonalizmem nurt komercyjny zaczęto postrzegać jako zadowoloną z siebie silę konserwatywną, Historia lubi się powtarzać. Tak było i tym razem, z tym tył Iw, że teraz role się odwróciły.

Teoria konstruowania wzmacniaczy SE zwalczana kiedyś przez Cockinga i Williamsona przetrwała jednak próbę czasu, wychodząc zwycięsko z tej rywalizacji. Można więc pokusić się o pytanie: dlaczego dźwięk wzmacniaczy Single  Ended uwodzi tak widu doświadczonych słuchaczy? Zdaniem założyciela firmy Audio Note  pana Hiroyasu Kondo  odpowiedź jest oczywista. Klasyczne wzmacniacze triodowe SE pracujące bez ujemnego sprzężenia zwrotnego mają nieprawdopodobnie małe zniekształcenia i znakomite przetwarzanie detali znane jako fenomen pierwszego wata. Konstrukcja i zasada działania transformatora wyjściowego w tych układach z natury rzeczy powoduje, że bardzo małe sygnały są dużo wierniej przenoszone niż mogą to zrobić wzmacniacze przeciwsobne, w których przejście sygnału przez zero (niezależnie od klasy pracy wzmacniacza) nigdy nie jest idealnie liniowe. Dźwięk jest zatem bardziej naturalny i pozbawiony wszelkich mechanicznych nalotów. Kiedy słuchamy muzyki dociera do nas o wiele więcej szczegółów, a nawet, jak twierdzi Hiroyasu Kondo, poruszanie się samego dźwięku, stan umysłu czy emocje wykonawców. Oczywiście wielu sceptyków może potraktować takie deklaracje jako propagandę światopoglądu magicznego albo wręcz paranoi, ale na szczęście nie wszystkie zjawiska akustyczne mogą być racjonalnie zbadane. Zwłaszcza tam, gdzie spotykają się z naszymi emocjami czy uczuciami.

Tak właśnie rodzą się legendy.


 

2875 04

2875 04

 

 
Ludwik Igielski
Źródło: Hi-Fi i muzyka 01/1999

Pobierz ten artykuł jako PDF