HFM

Beau Brummel czy lejtnant Columbo?

Może wynika to z tak zwanego obracania się w środowisku, ale odnoszę ostatnio wrażenie, że tandeta trochę się przejadła. My tutaj oczywiście wszyscy jesteśmy przeciwnikami tandety i nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że zajmujemy się sprawdzaniem i smakowaniem drogo i solidnie wykonanych urządzeń hi-fi. Ja przynajmniej przystępuję zwykle do pracy z takim nastawieniem i jeśli trafia mi się coś odstającego od standardów, uśmiecham się z ubolewaniem.

Zainteresowanie rzeczami wysokiej jakości mamy w naszym „Magazynie” niejako we krwi, więc poza czytaniem o sprzęcie, słuchaniem i oglądaniem go, zapuszczamy się również w inne rejony, gdzie jakość ma znaczenie. Sam jestem fajczarzem, zatem wiele moich przykładów pochodzi ze świata fajki. Tu obserwuję, jak zwolennicy starannego, stylowego i luksusowego palenia zbierają się w gromady i klany, podnosząc głowy spod panoszenia się papelito, ubogiego krewnego cygaretki, który zdobył wiele lat temu popularność wśród klasy robotniczej, w wojsku, wśród harcerzy i w podobnych środowiskach masowych. Dochodzą mnie głosy o wracającej popularności fajki w USA,

gdzie zresztą nadal produkowane są najlepsze fajkowe tytonie, niestety słabo osiągalne po naszej stronie oceanu. Oglądając ilustracje w magazynach z lat 50. i 60., nie można się uwolnić od obrazu fajki, trzymanej w zębach przez dżentelmena w piżamie, szlafroku, bonżurce, zwykłym roboczym garniturze, żakiecie czy nawet fraku. Z fajką konwersowano, z fajką jadano posiłki, z fajką grzebano pod maską samochodu (fatalny nawyk, mogący doprowadzić do dużego „bum”). Po czym minęło jeszcze kilka lat, wszędzie zapanował papieros (wraz z herbatą ekspresową i kawą „neską”), a potem z reklam i żurnali wymiotło tytoń w ogóle. Co nie znaczy, że zniknął z naszego życia. Przeszedł jednak do podziemia, co świadczy między innymi o tym, jak bardzo obraz prasowy może się mijać z rzeczywistą sytuacją. Nawiasem mówiąc, nieobecność tytoniu w środkach masowego przekazu jest przykładem ilustrującym perswazyjną, nie zaś informacyjną rolę tychże mediów.
Nie lubię, gdy buty rozlatują mi się przed upływem dziesięciu lat. Moje najlepsze półbuty właśnie dochodzą do tego wieku i wiele wskazuje, że posłużą jeszcze drugie tyle. Nie są to buty ze sklepu „Plastikowe Łapcie z Dalekiego Wschodu”, w związku z tym kosztują więcej, ale za to nie wyrzucę ich po roku ani po dwóch, dzięki czemu kalkuluję sobie, że per saldo wciąż jestem na plusie. Znam grupę dżentelmenów z całego kraju, którzy wymieniają się adresami najlepszych szewców i krawców oraz adresami sklepów, gdzie można nabyć przyzwoitą garderobę. Takich miejsc jest zaskakująco wiele, jeśli brać pod uwagę powszechną mizerię stylistyczną widoczną na ulicach. Dla wspomnianych osób źródłem najlepszych sartorialnych dowcipów (sartorialny: krawiecki, związany z krawiectwem) są czasopisma i strony internetowe poświęcone tzw. eleganckiemu ubieraniu się. Sam widziałem niedawno (w czasopiśmie mającym ambicje modowe i trendsetterskie) propozycję wkładania sandałów do garnituru. Nawiasem mówiąc, to horrendum nie jest niczym nowym. Sandał lub tzw. obuwie tekstylne do garnituru noszono już w latach 50. oraz 60.; ten styl cechował partyjnych działaczy młodzieżowych. Działacze odeszli w przeszłość razem z nieboszczką ZMP, a łapeć do garnituru został i, jak widać, wciąż straszy.
Jednak trepy swoje, a ludzie swoje. Wygląda na to, że partyzantka rozwija się, może na razie skromnie, ale konsekwentnie. A to w prasie ukaże się wywiad z człowiekiem, który chodzi po ulicy w garniturze jak przed wojną, a to ktoś w kapeluszu się pokaże, a to bal zorganizują, na który przyjdą osoby ubrane stosownie do okazji (podczas gdy ogół zapomniał już nawet, co to znaczy „stosownie do okazji”). Jacek Dehnel (utalentowany pisarz) widywany jest w cylindrze, a do opery podobno zaczynają chadzać ludzie w smokingach, czyli tak zwani faceci w czerni („Man in Black Tie”). Fraków zapewne nie dożyjemy, ale kierunek wydaje się wytyczony. Skoro już środki masowego przekazu zauważyły zjawisko, to tendencja może narastać i któregoś dnia obudzimy się wszyscy przyzwoicie odziani i z dobrej jakości sprzętem grającym w salonie. Skąd ten sprzęt? Cóż, jak już rozpuszczać wyobraźnię, to na całego. Zresztą, naprawdę dobry garnitur kosztuje tyle co porządny wzmacniacz.
Na marginesie, problem elegancji, a zwłaszcza jej braku, dotyczy najczęściej mężczyzn (czyli większości naszych czytelników). Kobiety, czyli nasze żony, córki i kochanki mają jakby lepszy instynkt podpowiadający, w czym można się pokazać publicznie, a w czym w żadnym wypadku. Każdy z nas zapewne widział na ulicy parę złożoną z dziewczyny w eleganckiej sukience i ładnych butach, oraz mężczyzny w wiszącej bluzie, spodniach do kolan i tak zwanych kroksach. Do tego kobieta zawsze ma choćby skromny makijaż, a pan najczęściej tylko zarost na szyi.
Jak widać, wiele jest do zrobienia w tej materii, a jak wiele, przekonujemy się co roku w czasie naszego święta, Audio Show. Hotelowe korytarze na parę dni stają się siedliskiem zombies, zaniedbanych i niekiedy (przepraszam, że o tym wspominam) niedomytych osobników w powyciąganych łachach, zbijających się w gromady lub polujących pojedynczo. Wiem o ciągłych skargach na źle wietrzone pokoje, które zombies napełniają swymi specyficznymi feromonami. Wiem też, że nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie czy stanie zadbania, ale z drugiej strony Audio Show to autentyczne święto i sądzę, że raz do roku można o siebie zadbać bardziej niż zwykle. Oczywiście, dobra wentylacja jest niezbędna tam, gdzie przewijają się tysiące ludzi, ale jakiś styl warto utrzymywać.
Dlatego mam propozycję: uwierzmy najnowszym trendom i idźmy w elegancję. Czuję w powietrzu, że zmienia się moda. Niech polscy audiofile na wystawie w pięciogwiazdkowym hotelu wyglądają choćby równie dobrze, jak brytyjscy farmerzy na wystawie rolniczej gdzieś w Surrey. Proponuję tylko mniej tweedów, bo wnętrza hotelowe są ciepłe i należy unikać przegrzania. Jeśli ktoś będzie miał wątpliwości co do ubraniowych szczegółów, najlepiej niech zapyta żonę. A jeszcze lepiej: niech zabierze ją ze sobą.

Autor: Alek Rachwald
Źródło: MHF 03/2013

Pobierz ten artykuł jako PDF