HFM

artykulylista3

 

Joan Sutherland - Ostatni gong

108-110 12 2010 017 listopada skończyłaby 84 lata. Była jedną z największych śpiewaczek ubiegłego wieku – oklaskiwaną na stojąco od Sydney po Nowy Jork. Nigdy jednak nie czuła się gwiazdą i nie zachowywała jak gwiazda. Dla wielu była po prostu „Mamuśką”. Taką ją zapamiętamy.

 

Dla mnie była pierwszą Violettą w „Traviacie”. Jako nieopierzony miłośnik opery w latach 90. kupiłem wybór arii i chórów z tego dzieła na pirackiej kasecie magnetofonowej. Zachwyciłem się od pierwszego przesłuchania. Skopiowałem skądś wyciąg fortepianowy i, studiując strona po stronie, słuchałem głosu Joan Sutherland oraz partnerującego jej Pavarottiego. Nagranie pochodziło z roku 1983. Ona miała wtedy 57 lat, on – 48. Ponoć krytycy pisali, że akurat ta partia nie leżała jej zbyt dobrze, ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Kilka lat zajęło mi zdobycie tej opery już na płytach CD, jako że Decca wycofała ją z polskiego katalogu. Do dziś jest dla mnie punktem odniesienia dla wszystkich nowszych produkcji. Teraz, gdy oboje już nie żyją, stanowi także dokument i pamiątkę po wielkich głosach XX wieku.


Joan Sutherland urodziła się 7 listopada 1926 roku w Sydney. Jej ojciec, William McDonald Sutherland, był krawcem i członkiem zjednoczonego kościoła prezbiterialnego, gdzie śpiewał w chórze na każdym nabożeństwie. Niestety, jego słuch muzyczny był dość ułomny, ponieważ nie rozróżniał wysokości dźwięków. Znacznie lepszą śpiewaczką była matka Joan, Muriel, której mezzosopran brzmiał ponoć jak głos Ebe Stignani. Choć nigdy nie zdecydowała się na profesjonalną karierę, brała lekcje śpiewu i często ćwiczyła w domu, a mała Joan przysłuchiwała się temu z wielkim zaciekawieniem.
Rodzinne szczęście nie trwało długo. W dniu szóstych urodzin przyszłej gwiazdy jej ojciec zasłabł, wracając z porannego pływania, i wkrótce potem zmarł. Pozbawione żywiciela rodziny Muriel i Joan musiały się przeprowadzić do rodziców pani Sutherland do miejscowości Woollahra. Tam dziewczynka rozpoczęła pierwsze ćwiczenia wokalne i już w wieku 7 lat zadebiutowała w radiowym przedstawieniu, śpiewając znaną szkocką piosenkę „Loch Lamond”. Zaczęła też uczęszczać do St. Catherine’s School i przez kilka lat uczyła się grać na fortepianie. Z powodu trudnej sytuacji materialnej rodziny musiała jednak na jakiś czas zapomnieć o karierze muzycznej. Zapisała się za to do szkoły dla sekretarek oraz na wieczorowe kursy krawiectwa.
Pierwszą pracę dostała w Radiophysics Laboratory, a potem w firmie zaopatrującej rolników. Nigdy jednak nie porzuciła marzeń o śpiewaniu. Wzięła udział w konkursie dla młodych artystów, którego główną nagrodą było dwuletnie stypendium u Aidy Dickens. Wygrała go bez problemu, wykonując arię z „Samsona i Dalili” Saint-Saensa. Ucząc się, brała jednocześnie udział w kolejnych audycjach radiowych i śpiewała partie oratoryjne. Zyskiwała renomę, która w niedługim czasie zaprowadziła ją na deski słynnej opery w Sydney. Swoje pierwsze przedstawienie zaśpiewała w 1947 roku, w wieku 21 lat. Była to rola w „Dydonie i Eneaszu” Purcella. Ciepłe przyjęcie zapewniło młodej śpiewaczce angaż i debiutancką trasę koncertową. W roku 1950 Joan Sutherland bezapelacyjnie zwyciężyła w prestiżowym konkursie Mobil Quest. W czerwcu kolejnego roku wzięła udział w prapremierowym przedstawieniu „Judyty” Eugena Goossensa, a miesiąc później, wraz z matką, wsiadła na pokład liniowca „SS Maloja” w rejsie do upragnionego wielkiego świata. Celem był Londyn.
Tam rozpoczęła studia u Clive’a Careya w Royal College of Music. W lipcu 1952, po trzech przesłuchaniach, dostała angażw Covent Garden, gdzie zadebiutowała 28.10.1952 rolą Pierwszej Damy w Mozartowskim „Czarodziejskim flecie”. Następnie wcieliła się w hrabinę Almavivę w „Weselu Figara” i po raz pierwszy została doceniona przez krytyka magazynu „The Times”. Był to początek wielkiej kariery i setek pozytywnych recenzji, jakie zbierały jej występy w kolejnych dekadach.
Pierwsze lata w Londynie miały znaczenie nie tylko dla kariery śpiewaczki, ale także dla jej życia osobistego. Tam odnowiła kontakt z poznanym jeszcze w Australii młodym pianistą i dobrze zapowiadającym się dyrygentem – Richardem Bonynge’em. Romans okazał się na tyle poważny, że 16 października 1954 roku, tydzień po oświadczynach, para pobrała się bez wielkiej pompy w małym kościółku w Kensington. Po wszystkim Joan wysłała telegram do matki przebywającej w Kolombo, informując o tym, co już się nie odstanie. Tak formalnie rozpoczął się jeden z najbardziej owocnych związków muzycznych ubiegłego stulecia.

108-110 12 2010 02     108-110 12 2010 05

Małżonkowie wzajemnie się wspierali i inspirowali. Sutherland śpiewała coraz to nowe role, od Mozarta, przez Verdiego i Offenbacha, aż po Poulenca i Tippeta. Wystąpiła też w kilku wcieleniach wagnerowskich, choć nadal marzyła o większych partiach.
Od początku jej głos był uznawany za fenomen z powodu wyjątkowego ciepła, ekspresji, ruchliwości i niemal trzyoktawowej skali. Duże znaczenie dla rozwoju talentu śpiewaczki miał jej mąż. To on przekonał artystkę, by spróbowała swych sił jako sopran koloraturowy, porzucając role mezzosopranowe na rzecz bel canta. Zabrał ją nawet na przedstawienie Marii Callas, by na żywo posłuchała wielkiej mistrzyni i przekonała się, że i ona może z sukcesem śpiewać podobne role. Po latach tak wspominał tamte chwile: „Zawsze chciałem, by zrobiła karierę jeszcze większą niż wtedy, a widziałem, że się takimi sprawami w ogóle nie przejmuje. Martwiłem się, bo najlepiej wiedziałem, jak była wspaniała, jak cenna i jak wiele mogła osiągnąć. Nigdy natomiast nie byłem zazdrosny o sukcesy, im lepiej jej szło, tym byłem szczęśliwszy”.
Bonynge debiutował jako dyrygent w styczniu 1962 roku, a wkrótce zaczął też prowadzić większość przedstawień, w których śpiewała Joan. Stało się to wręcz niepisaną zasadą, że chcąc mieć Sutherland w obsadzie, trzeba było zaprosić do dyrygowania Bonynge’a.
Dla Joan Sutherland najważniejszy był rok 1959, a konkretnie data 17 lutego. Wtedy wystąpiła w „Łucji z Lammermooru”, śpiewając tytułową partię. Przedstawienie poprowadził wielki Tullio Serafin, a wyreżyserował nie mniej genialny Franco Zeffirelli. Wszyscy oni byli jednak tego wieczoru na drugim planie. Dla publiczności liczyła się tylko ona – wspaniała, niedościgniona, fenomenalna. Po opadnięciu kurtyny salę ogarnęło szaleństwo niemal równe temu, które wcześniej dotknęło główną bohaterkę dzieła. Na szczęście nikt nikogo nie zamierzał mordować. Przeciwnie, chciano ją nosić na rękach! Tego wieczoru Sutherland stała się prawdziwą gwiazdą. Sama nie czuła tryumfu, była nim raczej onieśmielona. Opowiadała potem: „Trudno było znaleźć choć chwilę prywatności, sam na sam z Richardem i mamą. Oboje mi gratulowali, choć dobrze wiedziałam, że mogło być jeszcze lepiej. A potem po prostu wróciliśmy do domu na kolację i to by było na tyle”.
Jednak świat nie zapomniał o wielkiej roli i wspaniałym głosie. Posypały się propozycje z najsłynniejszych teatrów. Każdy chciał mieć Sutherland choć na chwilę u siebie. Ona podchodziła do siebie z dystansem: „W mojej rodzinie nie sposób być primadonną. Jeżeli pokaże się zbyt dużo temperamentu, może się zdarzyć, że pójdzie się spać bez kolacji".
Joan Sutherland rozpoczęła karierę we właściwym momencie. Podjęła wyzwanie przywracania światu repertuaru, który przez lata kurzył się w archiwach. Dopiero Maria Callas zaczęła śpiewać te dzieła i po niej przejęła to zadanie Australijka. Obie panie darzyły się sympatią. Odnosiły się do siebie z czułością, choć Callas wyraźnie czuła na karku oddech konkurentki. Po próbie generalnej poprzedzającej słynne przedstawienie „Łucji” powiedziała szeptem do Waltera Legge’a: „Sutherland może osiągnąć wielki sukces i kto wie, może nawet zrobi dużą karierę, ale tylko my wiemy, o ile jestem lepsza od niej”.
W lutym 1960 roku Sutherland wystąpiła w słynnym Teatro La Fenice w Wenecji. Zachwycona publiczność i krytycy nazwali ją wtedy „La Stupenda”, czyli: „olśniewająca”. I tak już zostało. 21 lutego 1961 miał miejsce debiut artystki w Nowym Jorku. Dzień wcześniej, w Londynie, zmarła jej matka, ale mimo to Joan postanowiła zaśpiewać zaplanowane przedstawienie „Beatrice di Tenda”. Był to jeden z wieczorów, które podsumowano jako ekstatyczny i niezapomniany. W międzyczasie były przedstawienia w Paryżu, Mediolanie, Wiedniu i San Francisco. Nikomu nie odmawiała, choć już wtedy miała problemy ze zdrowiem. Cierpiała na chroniczne zapalenia zatok oraz na częste bóle kręgosłupa i nóg. Męczyły ją do końca życia.
W 1965 roku Sutherland odbyła udane tournee po Australii. Wszystkie 120 przedstawień wyprzedano do ostatniego miejsca. Towarzyszył jej wtedy młody, dobrze się zapowiadający tenor. Bardzo się polubili i przez kolejne lata często razem śpiewali. Był nim Luciano Pavarotti.

108-110 12 2010 03     108-110 12 2010 06     108-110 12 2010 07

W latach 70., poza dodawaniem do repertuaru kolejnych ról, artystka ciężko pracowała nad poprawą dykcji. Mówiło się, że straciła ją po operacji zatok, która miała ją uchronić przed kolejnymi infekcjami i umożliwić sprawniejsze śpiewanie rejestrów głowowych. W nagraniach słychać, że praca przyniosła efekt. To wtedy w repertuarze gwiazdy pojawiła się rola, z której do końca życia była najbardziej dumna - Esclarmonde z opery Masseneta pod tym samym tytułem. Tę straszliwie trudną partię do dziś śpiewa niewiele sopranów.
W końcu lat 70. głos Sutherland zaczął stopniowo tracić blask, a vibrato stało się luźniejsze i mniej wyraziste. Dzięki dobrej technice była jednak w stanie śpiewać trudne role i robić to znakomicie. Jeszcze w latach 80. dodała do repertuaru Annę Bolenę, Amalię w „I Masnadieri” oraz Adrianę Lecouvreur, a także powtórzyła Esclarmonde w londyńskiej Royal Opera House. Ostatnie pełne przedstawienie zaśpiewała w 1990 roku w Sydney, występując jako Marguerite de Valois w „Hugenotach”. Na bis zaśpiewała wtedy „Home Sweet Home”.
Po przejściu na emeryturę śpiewaczka poświęciła się domowi. Zamieszkała z mężem w szwajcarskiej miejscowości Les Avants, gdzie zajmowała się ogrodem i cieszyła spokojem. Jedynym wyjątkiem, jaki robiła, było regularne uczestnictwo w jury konkursu dla młodych śpiewaków – BBC Cardiff Singer of the World. Zagrała jeszcze tylko raz, ale już nie śpiewając. W 1997 roku wystąpiła u boku Leo McKerna i Geoffreya Rusha w filmie „Dad and Dave: On Our Selection”. Grała tam Mamę Rudd, a jej ciepły charakter i życzliwość sprawiły, że cała ekipa zaczęła do niej mówić „mamusiu”.
W swojej karierze Joan Sutherland zaśpiewała niemal wszystkie najważniejsze role koloraturowe, od baroku po współczesność. Wzięła udział w setkach przedstawień na całym świecie. W samą tylko Łucję wcieliła się 233 razy. Nagrała 40 płyt z 33 operami. Kiedyś w wywiadzie powiedziała: „Lubię te obłąkane stare baby z dawnych oper. Może i są wariatkami, ale muzyka jest piękna!”.

 

La Stupenda zmarła 10 października w swoim domu w Szwajcarii.

 

Źródło: HFiM 12/2010

 

Pobierz ten artykuł jako PDF