HFM

artykulylista3

 

ABBA, synu!

090 095 Hifi 12 2017 001
Znany konferansjer, performer i poeta Paweł „Konjo” Konnak w wywiadzie, którego mi kiedyś udzielił, z nostalgią wspominał koniec lat 70. XX wieku i ówczesne sny o kolorowym zachodnim świecie. Rozmarzonym tonem opowiadał, jak to przyjeżdżający do Trójmiasta Szwedzi czarowali wygłodniałych Polaków „samochodami marki Volvo i muzyką Abby”. I choć od tamtej pory minęło czterdzieści lat, nasz kraj nie jest już szary, a skandynawska motoryzacja wypełniła ulice, Abba wciąż porywa.


Jak hartowała się stal
Przez całe lata sześćdziesiąte członkowie przyszłej supergrupy rozwijali się osobno. Zanim wpadli na pomysł, by zrobić razem coś poważnego, w Dalälven musiało upłynąć sporo wody.
Benny Andersson (ten większy, z brodą) miał swój popularny w Szwecji zespół Hep Stars. Pod koniec lat 60. związał się z pochodzącą z Norwegii piosenkarką Anni-Frid Lyngstad (ta ciemniejsza). Anni-Frid, zwana również „Fridą”, w dzieciństwie przeniosła się z matką do Szwecji. Jej ojcem był niemiecki oficer, co w powojennych czasach, delikatnie mówiąc, nie stanowiło powodu do dumy. W Szwecji jej rodzicielka była anonimowa i mogła zacząć wszystko od początku.



090 095 Hifi 12 2017 002


Bjorn Ulvaeus (ten mniejszy, z charakterystycznym uśmiechem) współtworzył grupę The Hootenanny Singers. W maju 1969 roku poznał Agnethę Faltskog (ta blondynka), która śpiewała w musicalach i nagrywała płyty solowe. Ślub wzięli dwa lata później.
Menadżer The Hootennany Singers – Stig Anderson (przez jedno „s”) – zaproponował swoim podopiecznym zjednoczenie z Hep Stars i tak drogi panów z przyszłej Abby zeszły się na długi czas. O tym jednak, by utworzyć z życiowymi partnerkami grupę muzyczną, nie było wówczas mowy.
We czworo jeździli na wakacje. Dla żartu grali na instrumentach i podśpiewywali. W pewnym momencie zaczęli razem chałturzyć. Podróżowali po kraju i występowali z jakimś lichym kabaretem, co przynosiło wprawdzie regularny dochód, ale i wielkie zmęczenie miernotą (głównie nie swojego) repertuaru.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
W pewnym momencie zaczęli nagrywać single w klimacie łagodnego popu. Projekt nosił niepozorną nazwę „Björn & Benny, Agnetha & Anni-Frid”. Dziś większość tamtych nagrań można znaleźć na Youtubie z podpisem „Abba”. To jednak uproszczenie, bowiem budowanie tak znakomitego zespołu było procesem długotrwałym i przemyślanym. Zanim więc doszło do czegoś poważniejszego, cała czwórka rozwijała warsztat – najpierw osobno, a następnie razem. Przez całe lata 60. i początek 70. hartowała się stal. Bez tego etapu nic by się nie udało.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Ekstaza złotych lat
Po pierwszej eurowizyjnej porażce (zespół startował dwukrotnie – w latach 1973 i 1974) cała czwórka, wraz z menadżerem Stigiem Andersonem, wiedziała już, że aby się przebić, potrzeba czegoś więcej niż profesjonalizm i dobry pop.
Świat był pełen profesjonalnych zespołów, czekających na swój moment. Szwedzi doszli do wniosku, że muzyka musi być nie tylko oryginalna, ale i ekstremalna w zakresie wywoływanych emocji. Tak zaczęły się rodzić elementy charakterystyczne dla twórczości Abby – od inspirowanej Philem Spectorem techniki nagrań (ściana dźwięku), poprzez specyficzne aranżacje, na pomysłowych kontrastach kończąc. Ale szołbiznes to również oprawa wizualna oraz pomysł na siebie. Część „eventową” realizowało samo życie – ludzie ekscytowali się zespołem, tworzonym przez dwie zakochane pary. Tysiące plotek i domysłów podkręcały atmosferę i wyprowadzały z równowagi członków Abby.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
A schemat był prosty: Bjorn i Agnetha byli ze sobą od końca lat 60. do końca 70. XX wieku, Benny i Frida – podobnie. Na tym zakończymy wątki „pudelkowe” w poważnej gazecie.
W roku 1974 Abba napędziła Eurowizji trochę wstydu, bo przepchnęła ten festiwal ze sfery klimatu, oględnie mówiąc, archaicznego, w kierunku areałów dotąd nieeksplorowanych, a prościej: grania z pazurem. Zaproponowany utwór „Waterloo” wpisywał się w ówczesne rockowe nurty, a dodatkowo zaprezentował się w bardzo glamowym stylu.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Muzycy wyglądali na scenie inaczej niż reszta. Poprzebierani w kolorowe stroje, zostali zapamiętani przez cały zachodni blok, choć Wielka Brytania, będąca wówczas centrum muzycznego wszechświata, nie przyznała Abbie ani jednego punktu. Przede wszystkim chodziło jednak o wartość artystyczną. Po wygranej na Eurowizji ludzie pokochali grupę. Teraz trzeba się było przyłożyć do pracy, by pociągnąć temat.
„Waterloo” było świetnym utworem, więc stworzenie równie dobrych, a nawet lepszych miało przesądzić o przyszłości grupy. Na szczęście, szybko pojawiły się kolejne porywające kompozycje („SOS”, „Mamma Mia”), które sprawiły, że świat fanów muzyki nie tylko o Abbie nie zapomniał, ale kompletnie na punkcie Szwedów oszalał.
Zespołowi nadal jednak było mało – jego muzyka miała jeszcze bardziej wzruszać i porywać. Śpiewający duet pań miał osiągać maksimum swoich umiejętności, przekraczać granice i wyznaczać nowe kierunki. Tu warto zwrócić uwagę na bardzo ciężką pracę, jaką zespół włożył w swój rozwój. Pozornie wydaje się, że kompozycje Abby są lekkie i łatwe. Prawda jest jednak taka, że aby ową lekkość uzyskać, trzeba się było mocno napocić.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Zespół ostro wziął się do roboty, w efekcie czego w drugiej połowie lat 70. zaświecił jedną z najjaśniejszych gwiazd. Powstało pięć bardzo dobrych płyt, z których „Arrival” kwalifikuje się do miana arcydzieła muzyki pop. Potem były kolejne krążki, a niemal każdy przynosił deszcz hitów, które nawet dziś znają wszyscy, m.in.: „Fernando”, „Dancing Queen”, „Money, money, money”, „Knowing me, knowing you”, „Gimme, gimme, gimme! (a man after midnight)”, „The winner takes it all” czy „Super Trouper”. Trzeba jednak nadmienić, że twórczość Abby to nie tylko dbałość o single. To również solidne i dobrze zaplanowane albumy.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Struktura niesamowitości
Zwykle się mówi, że nie ma recepty na sukces. Jednak analizując wszystko po kolei, można wskazać kilka czynników, które się na niego złożyły. Po pierwsze, chemia między członkami zespołu. Nie dość, że mieliśmy w Abbie dwie pary, to jeszcze czwórkę przyjaciół, którzy się pozytywnie nakręcali. I nawet jeśli z czasem pojawiły się plotki o konflikcie Agnethy i Fridy, to po latach panie przyznały: „czasem bywałyśmy zmęczone, ale zawsze wspierałyśmy się i popychałyśmy do przodu”.
Drugim ważnym czynnikiem, który decydował o sukcesie, jest TEN duet wokalny i TO współbrzmienie dwóch głosów, które – w czasach bez komputera, harmonizera i stroików – objawiało się jako cudowne zjawisko, od razu rozpoznawane i zapamiętywane. Warto zaznaczyć, że Agnetha i Frida, mimo posiadania różnych barw, już oddzielnie brzmiały znakomicie, a w duecie naprawdę potrafiły zauroczyć.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Trzeci czynnik to mistrzowskie kompozycje, oparte na niebanalnych, często klasycznych harmoniach i emocjonalnych kontrastach (np. sentymentalny fortepian w tanecznej „Dancing Queen”). Dziś, gdy miksuje się wszystko ze wszystkim, takie zjawiska nie dziwią, ale wtedy zaskakiwały i zapadały w pamięć. Dodatkowo wszystkie te pozornie sprzeczne elementy, zestawione razem, brzmiały lekko i naturalnie. To jednak wymagało głębokich przemyśleń i ciężkiej pracy. Zawodowi muzycy często traktują muzykę Abby z dystansem. Jednak ci, którzy próbują zagrać te utwory bez przygotowania, zwykle wymiękają.
I wreszcie czwartym, ostatnim czynnikiem są elementy mniej widoczne: bardzo dobra produkcja, ale także znakomita sekcja rytmiczna. Ta ostatnia zwykle występowała poza kadrem i nie należała do głównego składu, a jednak bas i bębny nakręcają muzykę zespołu. Na gitarze basowej, praktycznie na wszystkich płytach, słychać Rutgera Gunnarssona. Perkusję obsługiwał zwykle Ola Brunkert. Ten drugi swą artystyczną drogę związał głównie z Abbą. Pierwszy współpracował później m.in. z Celine Dion, Eltonem Johnem, Westlife, Gwen Stefani oraz Ałłą Pugaczową. Obaj już, niestety, nie żyją.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Czas tapirów
Lata 80. XX wieku to złota dekada MTV, samplingu oraz chłodnych brzmień trzech najczęściej eksploatowanych syntezatorów – Rolanda D50, Yamahy DX7 oraz Korga M1. Ale także automatów perkusyjnych i ogólnego odhumanizowania muzyki. To nie był czas naturalnego groove’u i organicznego feelingu. Mimo umiejętności wiarygodnego wpisywania się w coraz nowsze trendy, zespół nie był skazany na sukces pośród młodszych, natapirowanych muzyków. Sami członkowie szwedzkiej grupy także otwarcie przyznają, że wówczas entuzjazm zbladł i przestali się dobrze bawić.
Dlatego Abba rozpadła się w najbardziej odpowiednim momencie, pozostając legendą minionego czasu i jednym z symboli ery disco.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Przejdźmy jednak do lat osiemdziesiątych. Członkowie zespołu rozjechali się po świecie. Agnetha nagrała trzy solowe płyty, a potem ukryła się w miękkim puchu swojej prywatności. Bulwarowa prasa doszukiwała się skojarzeń z Gretą Garbo, snując domysły, które gwiazdę bardzo przygnębiały. W XXI wieku dwukrotnie wracała z kolejnymi wydawnictwami. Bardziej jednak dla przyjemności niż dla czegokolwiek innego.
Frida, prócz kilku szwedzkojęzycznych krążków wydanych lokalnie, w roku 1982 nagrała „Something’s Going On”. Pomagał jej Phil Collins. Płyta rozeszła się w półtoramilionowym nakładzie.
Bjorn zabrał się za pisanie musicali i właśnie od trzeciego z nich, zatytułowanego „Mamma Mia”, zaczęła się cała akcja ze słynnym filmem. Benny wrócił do swoich folkowych korzeni, choć wspierał Bjorna we wszystkich musicalowych przedsięwzięciach. Warto wspomnieć, że w pierwszej połowie lat 80. mieli wielki hicior „One Night in Bangkok”, pochodzący z musicalu „Chess”. W roku 2017 Andersson nagrał dla Deutsche Grammophon instrumentalny album „Piano”, gdzie m.in. znajdziemy wątki z muzyki Abby.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Queerowe przebieranki i koszmary melomana
O ile w Polsce Abba nigdy nie przestała cieszyć się szacunkiem połączonym z nostalgicznymi wspomnieniami, o tyle zachodni świat o szwedzkim kwartecie jakby zapomniał. W roku 1991, z lekkim przymrużeniem oka, przypomniał o nim kontrowersyjny brytyjski duet Erasure. Vince Clark (założyciel Depeche Mode i Yazoo) oraz Andy Bell poprzebierali się w glam-ciuszki i wzięli na warsztat największe hity kultowego bandu. Nagle się okazało, że stare piosenki, odziane w nowe aranżacje w stylu euro-gay-disco, podchodzą każdemu. Ze wstydem przyznaję, że jako wczesny nastolatek sam to lubiłem, ale już wtedy za najlepsze uznawałem fragmenty najbardziej zbliżone do oryginału. Niektóre zabiegi (choćby rapowa wstawka w „Take a chance on me”) niemal niszczyły utwory. To jednak nieważne, ponieważ popularność Abby przeżyła wtedy wielki renesans.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
W roku 1992 ukazała się składanka „Gold: Greatest Hits”, która sprzedała się w ponad 20 mln egzemplarzy. Abba stała się tak sławna, że świat marzył o reaktywacji lub chociaż o powstaniu czegoś, co mogłoby ją przypominać. Krąg niewydarzonych dziennikarzy muzycznych doszukiwał się podobieństw m.in. w quasi-muzycznym koszmarze z lat 90. o nazwie Ace of Base. Tylko dlatego, że sprawcy pochodzili ze Szwecji i było ich czworo (dwóch facetów, dwie kobitki, w tym jedna blondyna). Ale na tym koniec podobieństw. Nie wiadomo zresztą, czy nie były one podsuwane przez samych zainteresowanych. I nawet jeśli to nieprawda, to nazywanie głupawego tworu „Abbą lat dziewięćdziesiątych” fatalnie świadczy o tamtych czasach.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Stworzono również niby „tribute-band”, a tak naprawdę sztuczny twór A*Teens (początkowo Abba Teens). Plastikowe i pozbawione muzykalności covery miały tyle wspólnego z oryginałem, co zabawkowe ferrari z prawdziwym włoskim supersamochodem.
Dekadę później na ekrany kin wszedł film „Mamma Mia”, który powstał na fali sukcesu brodwayowskiego musicalu pod tym samym tytułem. Ale o tym później.
Warto się pochylić nad Abbą w naszym audiofilskim i melomańskim kontekście. „Dancing Queen”, słuchana w pełnej krasie, na dobrych głośnikach albo słuchawkach, przynosi wrażenie czegoś świeżego i dynamicznego. Fenomen przestaje być fenomenem, a staje się uzasadnionym muzykologicznie zjawiskiem artystycznym.
Usłyszcie Abbę naprawdę! Dostrzeżcie oryginalne harmonie. Zwróćcie uwagę na niesamowitą sekcję rytmiczną, nawiązania do muzyki klasycznej i barokowej, niezwykłe kontrasty i niebanalne pomysły. Te utwory są cudowne. Jednak pod pięknymi melodiami czai się mnóstwo dodatkowych plusów, które usłyszeć można tylko, jeśli poświęcimy im więcej uwagi niż zwykle.



090 095 Hifi 12 2017 002

 
Eurowizja 1974
Dla wielu ten festiwal jest głównie zjawiskiem społecznym, które zresztą nie najlepiej świadczy o współczesnych fanach muzyki. Jednak prawda jest taka, że pośród chłamu, wypełniającego większość eurowizyjnej przestrzeni, można odnaleźć prawdziwe perły. Czasem poprzez festiwal ktoś chciał się reanimować medialnie. Innym razem wśród wykonawców odnotowywaliśmy obecność wielkich gwiazd (m.in. Katrina and The Waves, Brian Kennedy, Ofra Haza), które po prostu sobie wystąpiły. W gronie zwycięzców również można odnotować kilku artystów, dla których kariery Eurowizja stanowiła punkt zwrotny. Byli wśród nich Celine Dion, Lulu, Secret Garden i właśnie Abba. W roku 1973 Szwedzi, jeszcze jako „Bjorn & Benny, Agnetha & Anni-Frid” podjęli próbę przebicia się przez gęste sito komercji i… nie udało się. To jeszcze nie był ich czas. Zwyciężyli rok później piosenką „Waterloo”. Przybrali już tę właściwą nazwę, przebrali się w glamrockowe ciuchy i… rozbili bank.
Tekst zwycięskiej piosenki porównuje relację międzypłciową do wielkiej bitwy: „Tak jak Napoleon złożył broń pod Waterloo, tak ja się poddaję temu uczuciu” – śpiewa żeński podmiot liryczny. Europa to łyknęła. A Benny Anderson w zakładach bukmacherskich wygrał 12000 szwedzkich koron. Bo przed festiwalem postawił tysiaka na zwycięstwo Abby. To się nazywa podwójny tryumf!

090 095 Hifi 12 2017 002

 
Abba a sprawa polska
Gierkowska dekada przyniosła Polakom nie tylko coca-colę w sklepach, ale także całkiem nową telewizję. Towarzysz Edward wiedział, że jeśli ze srebrnego ekranu bić będą radość i sensacja, to w końcu wszyscy w propagandę sukcesu uwierzą i cały kraj nabierze mocy.
Na prezesa telewizji mianował Macieja Szczepańskiego – człowieka ponoć bezwzględnego, ale z pewnością wykazującego kreatywne podejście i brak syndromu zbetonienia mózgu, co ówcześnie nie było takie oczywiste. „Krwawy Maciej”, bo takiego pseudonimu się doczekał, pełnił funkcję przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji od roku 1972 do 1980. Trzeba przyznać, że pod względem technicznym pchnął polskie media audiowizualne do przodu, a w roku 1976 pozwolił sprowadzić do Warszawy Abbę.
No i stało się. Szwedzki zespół, będący wówczas u szczytu sławy, przyjechał do Polski i wystąpił w legendarnym programie telewizyjnym „Studio 2”. Wprawdzie z playbacku, ale to nie było istotne. Wszyscy i tak doznali zbiorowej hipnozy.

090 095 Hifi 12 2017 002

 
„Mamma Mia” (2008)
Ten film mógł być lepszy. W istocie jest przeciętny, ale dzięki niemu, w roku 2008, ludzie znów przypomnieli sobie o Abbie. To obrazek dla znudzonych pań, które chciałyby widzieć życie jako zwariowany teledysk. Ocenę moralną głównej bohaterki pozostawię każdemu indywidualnie. Spanie z aż trzema facetami jednego lata kłóci się jednak z perspektywą względnie konserwatywnego podmiotu lirycznego, ukrytego w tekstach Abby.
Nawet jeśli kobieta jest monogamistką seryjną, to uznaje w związku właściwą kolejność, „ekscytującą zapowiedź tego, co może się wydarzyć, szczęście w spełnieniu i czasem refleksyjne pożegnanie”. W lirykach Abby na wszystko jest czas. Żałoba po związku trwa na tyle długo, by wiedzieć, kto jest ojcem ewentualnego dziecka. Tymczasem w filmie swoboda obyczajów staje się wręcz niesmaczna. Sama muzyka, mimo patronatu artystycznego Bjorna i Benny’ego (którzy przez ułamki sekund migają w filmie), została poddana dość swobodnej interpretacji, a utwory – wciśnięte w kontekst mocno na siłę. Jedyną frapującą rzeczą jest perfekcyjnie dobrana do okazji garderoba Sama Carmichaela – bohatera granego przez Pierce’a Brosnana. Zastanawia tylko, jakim cudem pomieścił te wszystkie ciuchy w jednej torbie weekendowej i jak mu się one w niej nie pogniotły.
No i miejsce akcji – grecka wyspa – istny „Disneyland”. Śródziemnomorski, lazurowy raj – w dokładnie takiej formie, w jakiej wszystkie kury domowe go sobie wyobrażają.

090 095 Hifi 12 2017 002

 

Pięć płyt Abby, które trzeba mieć na półce:
1.    „Gold: Greatest Hits” (1992, 2002)
Składanek nie lubimy, zdarzają się jednak wyjątki. Tak też jest w tym wypadku. „Gold: Greatest Hits” to esencja Abby. Dobra na początek. Znakomita, by sobie uświadomić, co to był za zespół i ile hitów wyprodukował. Często jest tak, że nie wiemy, że to Abba i tamto też Abba. Czas uporządkować wiedzę.
2.    „Arrival” (1976)
Kiedy wkręcimy się w największe hity, warto poznać najlepszy studyjny album zespołu. „Arrival” jest złotym dowodem na to, jakie wyżyny można osiągnąć w popie i to bez komputera, autotune’a, protoolsów i setek gadżetów, które mają pomagać, a tak naprawdę przeszkadzają. Z tej płyty pochodzi proporcjonalnie najwięcej hitów Abby. Ale znajdziemy na niej także mniej znane, a nadal godne uwagi piosenki. Wśród nich tytułowy utwór instrumentalny, na którego cover połasił się sam Mike Oldfield.
3.    „The Visitors”(1981)
Ostatnia studyjna płyta Abby. Niby schyłkowa, niby bez znanych przebojów, ale znakomita. Spójna, równa i stylowa. Zespół zdecydowanie odszedł od trendów disco i powędrował w kierunku nieco mrocznego popu. Świetnie się jej słucha w jesienne wieczory.
4.    „The Album” (1977)
Ta płyta jest uznawana za najbardziej amerykańską ze wszystkich nagranych przez Abbę. Podobno Bjorn i Benny dość dużo czasu spędzili w USA, by poczuć tamtejszy klimat i stworzyć coś, co spodoba się na tamtym rynku. To nieprawda, że w Stanach im się nie udało. Kariera nie była tak spektakularna jak wszędzie indziej, ale też mieli swoich fanów i grali duże koncerty. Z „The Album” pochodzi jeden z najlepszych utworów Abby „Take a chance on me”.
5.    „Super Trouper” (1980)
Ten album powstał w ciężkich czasach, bo niedługo po rozwodzie Agnethy i Bjorna. „The winner takes it all” – utwór znakomity i bez wątpienia klejnot na tym wydawnictwie, idealnie opisuje ciężką sytuację rozpadu związku. Ten tytułowy również do najweselszych nie należy. Opowiada o samotności artysty w czasie trasy koncertowej. O tęsknocie za domem i ogromnych kontrastach, z jakimi musi się zderzać człowiek. Taka zresztą była cała twórczość Abby – wcale nie prosta i radosna, ale niejednoznaczna i bardzo dojrzała.

Michał Dziadosz
Źródło: HFM 12/2017


Pobierz ten artykuł jako PDF