HFM

artykulylista3

 

Inżynier jazzu Rudy Van Gelder

8183 HIFI 10 2017 001
W ubiegłym roku zmarł amerykański inżynier dźwięku Rudy Van Gelder. Wraz z jego śmiercią skończyła się pewna epoka. To on stał za sukcesami najsłynniejszych jazzowych wytwórni: Blue Note, Prestige, Impulse czy CTI. Jak sam stwierdził, był zaangażowany w powstanie większej ilości płyt, niż ktokolwiek inny w historii przemysłu nagraniowego.

 


Urodził się 2 listopada 1924 roku w Jersey City, w stanie New Jersey. Jego rodzice prowadzili sklep z ubraniami w pobliskim Passaic. Od dzieciństwa interesował się dwiema rzeczami – jazzem i elektroniką. Zaczął od skonstruowania amatorskiego radia, ale bardziej pociągały go możliwości rejestracji i odtwarzania dźwięku.
We wczesnych latach 40. XX wieku stwierdził, że brzmienie płyt z wielkich firm fonograficznych jest lepsze niż ówczesny domowy sprzęt do ich odtwarzania. Jego innowacyjne konstrukcje gramofonów, wzmacniaczy czy głośników pozwalały pełniej wykorzystać potencjał płyt 78-obrotowych. Wkrótce doszedł do granic możliwości istniejących nagrań i postanowił zająć się także ich rejestracją.


Wuj, także o imieniu Rudy (po nim zresztą otrzymał imię), był perkusistą jazzowym. Grał m.in. w zespole wokalisty i klarnecisty Teda Lewisa i miał przemożny wpływ na przyszłego realizatora. Chłopak uczył się gry na trąbce, miał nawet za sobą amatorskie występy, ale dość szybko zrozumiał, że to nie jest jego przyszłość. W wolnych chwilach oddawał się elektronice. Nie wierzył jednak, że nagrywanie dźwięku może mu przynieść dochód wystarczający na utrzymanie. Ze względów praktycznych rozpoczął więc studia optometryczne w Filadelfii.
Studia te ukończył i ponad dziesięć lat pracował jako optometrysta, czyli specjalista od korekcji optycznej wzroku. Był w tym podobno dobry, choć traktował tę pracę jedynie jako sposób na zarobienie pieniędzy. Każdy odłożony grosz przeznaczał na zakup sprzętu nagraniowego i urządzanie studia w domu swoich rodziców. Wkrótce jednak okazało się, że prawdziwe pieniądze zaczął zarabiać właśnie dzięki hobby. W niedługim czasie jego dochody stały się tak wysokie, że stać go było na urządzenie nowego studia w Englewood Cliffs.
Zaczynał od płyt 78-obrotowych. Zgłaszali się do niego głównie lokalni muzycy, którym zależało na profesjonalnym nagraniu. Przyjmował też zlecenia od amatorów, chcących zrobić bliskim prezent w postaci ich ulubionej piosenki. Wszyscy podkreślali, że do każdego zlecenia podchodził z równym zaangażowaniem. Dzięki temu szybko zdobył renomę przekraczającą granice New Jersey. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Przełomowy okazał się rok 1952.


Blue Note
Do Van Geldera odezwał się wówczas Alfred Lion. A właściwie Alfred Löw, niemiecki Żyd, szef wytwórni Blue Note, która w krótkim czasie stała się jedną z najważniejszych oficyn wydających nagrania jazzowe. Początkowo po prostu chciał sprawdzić, czy sława, którą cieszył się Van Gelder, jest zasłużona. Po kilku nagraniach zatrudniał go już regularnie.
To była przepustka do świata jazzowego showbiznesu i najwybitniejszych muzyków. W krótkim czasie z usług Rudy’ego zaczęły korzystać także inne firmy. Dzwonił do niego Bob Weinstock, właściciel Prestige Records; nagrywał także dla Savoy, a dla Vox Records rejestrował muzykę klasyczną. Jednak to właśnie Blue Note pozostała firmą, z którą najbardziej się utożsamiał.
Na czym polegała tajemnica nagrań Van Geldera? Nie wszystko wiemy, ponieważ informacje na temat swoich metod, ustawienia mikrofonów czy autorskich modyfikacji sprzętu zachowywał dla siebie. Wiadomo, że był jednym z pierwszych, którzy używali (wówczas bardzo nowoczesnych) mikrofonów pojemnościowych Neumann/Telefunken U-47. Modyfikował je jednak dość radykalnie, tak aby można je było ustawiać bardzo blisko instrumentów. Dźwięk nagrywał na magnetofonach Ampex. Starał się też monitorować całość procesu rejestracji – od przygotowania studia, ustawienia instrumentów i mikrofonów, przez kontrolowanie stołu mikserskiego, po nacinanie acetatów.


Nagrania Rudy’ego Van Geldera, dokonywane dla Blue Note i innych firm w latach 50. i 60. XX wieku, do dziś fascynują niesamowitą dynamiką. Właściwie dopiero teraz, po wielu latach, jesteśmy w stanie docenić ich precyzję i jakość. W tamtych czasach domowe systemy odtwarzające były zbyt prymitywne, by oddać pełną skalę dynamiki tych realizacji. Trzeba też od razu powiedzieć, że wypracowany przez Van Geldera „Blue Note Sound” zmieniał się z upływem lat i rozwojem sprzętu. Na początku była to dość głośna i agresywna prezentacja zespołu grającego w zamkniętym pomieszczeniu. Później, na wielu klasycznych nagraniach, słyszymy dźwięk wypełniający pokój, ale o bardziej wyrównanym i kulturalnym brzmieniu. Wreszcie, dość późno w porównaniu z innymi realizatorami, Van Gelder zaczął nagrywać w systemie stereo. Najpierw prymitywnym, budzącym dziś raczej mieszane uczucia. Później, stopniowo, coraz bardziej wyrafinowanym i naturalnym. Dość długo nie mógł się przekonać do nagrań stereofonicznych. Twierdził – nie bez racji – że początkowo była to technika niedopracowana, brzmiąca sztucznie i odwracająca uwagę od płynności gry muzyków.


Złota era jazzu
Kariera Rudy’ego Van Geldera rozpoczęła się na początku lat 50. i trwała blisko pół wieku. Choć jazz był najpopularniejszy w latach 20. i 30., kiedy stanowił główny nurt muzyki rozrywkowej, to jednak lata 50. i 60. były okresem jego największego rozwoju. To wówczas podzielił się na rozmaite nurty i zaczął być postrzegany jako muzyka niosąca głębsze wartości artystyczne, idealnie korespondująca z coraz szybszym tempem życia powojennego świata.
W stechnicyzowanych Stanach Zjednoczonych bebop, a później hard bop stały się symbolami nowego pokolenia Beat Generation. W egzystencjalnej Europie duży odzew wywołał introwertyczny, flirtujący z klasycznymi harmoniami cool jazz. W latach 60. powstał w USA buntowniczy free jazz, który swobodę formalną łączył z ideami wolności Afroamerykanów.


Cichym bohaterem tego artystycznego zamętu był Van Gelder. Spod jego ręki wychodziły arcydzieła jazzu, które wyznaczały nowe szlaki rozwoju tej muzyki. To on był odpowiedzialny za takie kamienie milowe jazzu jak „Saxophone Colossus” Sonny’ego Rollinsa, „Walkin’” Milesa Davisa czy „Maiden Voyage” Herbiego Hancocka. To wreszcie on – 9 grudnia 1964 roku – zarejestrował sesję kwartetu Johna Coltrane’a, która ukazała się pod tytułem „A Love Supreme” i do dziś jest uważana za jedno z najwybitniejszych dzieł nie tylko jazzu, ale światowej muzyki w ogóle. Słynny pianista Thelonious Monk skomponował na jego cześć utwór „Hackensack”, który później stał się popularnym standardem, nadal grywanym przez niezliczonych muzyków na całym świecie.
Trudno przecenić rolę Van Geldera w kształtowaniu jazzu. Większość z nas nie miała przecież możliwości usłyszeć na żywo wielu klasycznych zespołów jazzowych. Ich brzmienie, jakie znamy z płyt, w dużym stopniu jest właśnie dziełem Rudy’ego.
Muzyka Coltrane’a, Monka, Rollinsa, a także Arta Blakeya, Freddiego Hubbarda, Wayne’a Shortera, Herbiego Hancocka, Milesa Davisa i wielu innych sław jazzowych często dociera do nas w postaci współtworzonej przez tego realizatora. Muzycy bardzo sobie cenili pracę z Van Gelderem. Mieli zaufanie do jego intuicji, słuchu i wyczucia proporcji w nagraniu. Nawet jeśli po cichu nabijali się z jego metod pracy.
Był znany z tego, że nie pozwalał na jedzenie i picie w studiu. Sam obsługiwał wszystko, rozkładał kable, ustawiał instrumenty i sprzęt nagraniowy. Nikt oprócz niego nie śmiał dotykać mikrofonów ani akcesoriów. W studiu pracował w rękawiczkach. Nieustannie bał się o swój drogi i precyzyjny sprzęt.
Nie wszyscy jednak zgadzali się z koncepcjami i metodami Van Geldera. Charles Mingus – basista, kompozytor i twórca wielu ważnych płyt – nie chciał z nim pracować. Zarzucał mu ingerowanie w dźwięk instrumentów. Twierdził, że sposób nagrywania Rudy’ego „rujnuje brzmienie jego kontrabasu”.


Czas komercji
W 1967 Van Gelder odszedł z Blue Note. Niemal w tym samym czasie z jego usług zrezygnowało Prestige. Rudy zatrudnił się więc jako inżynier dźwięku w założonej przez producenta Creeda Taylora firmie CTI Records. Taylor zasłynął przede wszystkim tym, że ściągnął do Stanów największe talenty brazylijskiej bossa novy. To on stał za amerykańskimi sukcesami takich artystów, jak m.in. Antonio Carlos Jobim, Eumir Deodato, João i Astrud Gilberto. Wydawane przez niego płyty tych muzyków sprzedały się w ogromnych nakładach. W 1968 roku postanowił te pieniądze zainwestować w nowy projekt, który jazz przedstawi w komercyjnej i łatwej do wypromowania formie.


CTI wydawało muzykę lekką, łatwą i przyjemną, aczkolwiek (przynajmniej w początkowym okresie) także na wysokim poziomie artystycznym. Jazz w CTI miał być melodyjny, tonalny, nawiązywać do bezpiecznego mainstreamu, a także bieżących nurtów muzyki rozrywkowej, wówczas jazz-rocka, soulu i soul-jazzu. Dla tej firmy nagrywali tacy muzycy, jak Freddie Hubbard, Stanley Turrentine, George Benson, Chet Baker, Gerry Mulligan, Nina Simone, Paul Desmond, Art Farmer, Eumir Deodato, Herbie Hancock czy Ron Carter. Ciepłe i przyjazne słuchaczowi brzmienie nagrań Van Geldera idealnie pasowało do tej koncepcji.
Firma CTI odniosła sukces, płyty sprzedawały się dobrze, a jej formuła artystyczna była na tyle atrakcyjna, że później stała się punktem wyjścia do powstania nurtu smooth jazzu. Krytycy jednak zwykle nie zostawiali na tych nagraniach suchej nitki. Zarzucali im koniunkturalność i wyrachowaną komercję.
Pod koniec lat 90. XX wieku Rudy Van Gelder powrócił do Blue Note, przygotowując serię 24-bitowych remasterów klasycznych nagrań, które oryginalnie realizował od lat 50. Seria RVG Edition została przyjęta z mieszanymi uczuciami. Jedni twierdzili, że ucho i doświadczenie producenta pozwoliło nagraniom zabrzmieć w pełnej krasie w wersji CD. Inni zarzucali całemu projektowi oszukiwanie fanów jazzu i wyłudzanie pieniędzy za te same nagrania, wydawane w prawie niezmienionej wersji. Moje zdanie jest bliższe pierwszej opinii. Płyty remasterowane przez Van Geldera brzmią zauważalnie lepiej. Bardziej dynamicznie niż wcześniejsze edycje kompaktowe sygnowane przez innych inżynierów.


Rudy Van Gelder zmarł 25 sierpnia 2016 roku w swoim domu w Englewood Cliffs. W 2013 r. otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę w świecie realizatorów nagrań – złoty medal Audio Engineering Society. W 2009 został uznany honorowym Mistrzem Jazzu przez National Endowment for the Arts –amerykańską agencję rządową, wspierającą kulturę i sztukę.

Marek Romański
Źródło: HFM 10/2017


Pobierz ten artykuł jako PDF