HFM

artykulylista3

 

King Crimson – Krótki przewodnik pod ProjeKctach

86-88 04 2012 01Przez ponad cztery dekady King Crimson próbowano definiować na rozmaite sposoby. Chyba najlepsze określenie pochodzi od lidera formacji, Roberta Frippa: „King Crimson to nie zespół, a sposób robienia rzeczy”.

 

W dużej mierze już sam autor tej zgrabnej definicji wyraża istotę King Crimson. Fripp – wirtuoz, geniusz i ekscentryk – jest tak wyjątkowy, jak zespół, któremu przewodzi. Gdy inni gitarzyści w czasie koncertów szaleją w świetle reflektorów, on z poważną miną siedzi na krześle gdzieś z boku sceny lub wręcz schowany poza nią. Inspiracje czerpie raczej z awangardowego jazzu i klasyki niż z bluesa i rock’n’rolla.

Chociaż jest leworęczny, gra na standardowej gitarze. Sumiennie ćwiczy i prowadzi kursy szkoleniowe, przez które przewinęło się już ponad 3000 gitarzystów. Wypowiada się aforyzmami, niczym filozof albo natchniony prorok muzyki. Używa wymyślonej przez siebie techniki zapętlania gitarowych fraz („frippertronics” i „soundscapes”) oraz autorskiego sposobu strojenia („New Standard tuning”). Brał udział w powstaniu ponad siedmiuset (sic!) płyt z przeróżnych gatunków muzycznych. Jego gitarę można usłyszeć... w czasie uruchamiania systemu operacyjnego Windows Vista!
Prowadzona przez Frippa przez cztery dekady grupa King Crimson była wielokrotnie przez niego zawieszana i przywracana do życia. Skłaniała się ku stylistyce jazzowej, new wave’owej i hardrockowej. Pozostawiła po sobie niezliczoną ilość albumów koncertowych oraz trzynaście długogrających płyt studyjnych. Ostatnia – „The Power To Believe” – ukazała się w 2003 roku. Od czasu promującej ją trasy koncertowej zespół przeszedł przez różne stadia... nieistnienia.
Najbliższy pełnej reaktywacji King Crimson był w 2008, gdy w odświeżonym składzie (Fripp, Adrian Belew: gitara, Tony Levin: bas, Pat Mastelotto i Gavin Harrison – perkusja) grupa zagrała kilkanaście koncertów w USA. Nic jednak nie wyszło z zapowiadanej na kolejny rok trasy. Nie powstał też materiał na nowy album. Pod koniec 2010 Fripp, za pośrednictwem swojego internetowego dziennika, oznajmił, że „przełącznik przy nazwie King Crimson zostaje ustawiony w pozycji »off«”.
Niejako na pocieszenie, w tym samym wpisie zapowiedział premierę jednego z kolejnych swoich albumów, którego premiery oczekuje z „ekscytacją i dużym zainteresowaniem”. Swój nowy zespół określił wówczas jako „ProjeKct Seven”. Nazwa ta ma jednoznaczny sens, nawiązuje bowiem do kilkunastoletniej tradycji.

86-88 04 2012 02

Historia „ProjeKctów” sięga lat 90. XX wieku, gdy reaktywowany po dziesięciu latach letargu King Crimson objawił się światu w formacie „double trio”. Zgodnie z nazwą, ówczesne szeregi Karmazynowego Króla tworzył podwójny skład muzyków z typowego trzyosobowego zespołu rockowego; odpowiednio: dwóch gitarzystów, basistów i perkusistów. Bill Bruford i Pat Mastelotto eksperymentowali z instrumentami perkusyjnymi oraz elektroniką. Trey Gunn i Tony Levin bardziej niż na gitarach basowych grali na stickach – wielostrunowych instrumentach łączących cechy gitary basowej i elektrycznej (drugi z nich sięgał też m.in. po elektryczny kontrabas). Całą masę gitarowych technik i niestandardowych chwytów, jak np. użycie wiertarki, wprowadzali do swojej gry Belew i Fripp. W tym unikalnym składzie sześcioosobowy King Crimson nagrał EP-kę „Vrooom” i płytę długogrającą „Thrak” oraz wyruszył w światowe tournée. W jego ramach kultowy zespół po raz pierwszy zawitał do Polski.
Po okresie intensywnego koncertowania panowie zdecydowali się na niezwykły krok. Zamiast zaprzestać działalności lub nagrać nową płytę, postanowili się podzielić na mniejsze jednostki. Nazwane „FraKctalami” lub częściej: „ProjeKctami”.
Decyzja miała uzasadnienie logistyczne: mniejszymi zespołami wygodniej i oszczędniej było zarządzać. Stanowiło to ułatwienie, zwłaszcza że każdy z członków sześcioosobowego King Crimson miał własne projekty poboczne i zobowiązania zawodowe, które trudno było ze sobą pogodzić.
Ważniejsze jednak, że to rozwiązanie otwierało przed muzykami zupełnie nowe możliwości. Bill Bruford, zanim zupełnie zarzucił granie muzyki rockowej na rzecz jazzu, wspominał w wywiadach, że najbardziej męczy go powtarzalność rocka: granie co wieczór tych samych piosenek w podobnych aranżacjach. King Crimson z pewnością dawał większe pole do improwizacji niż wiele innych zespołów rockowych, ale to ProjeKcty, jak żadne inne wcześniejsze wcielenie Króla, pozwoliły wyeliminować z grania rutynę.
Występowały one przeważnie tylko kilka razy, w znacznie bardziej kameralnych salach niż flagowa formacja Frippa. Prezentowały się więc przed bardziej „wyselekcjonowaną” publicznością i na zupełnie innych zasadach. Nie były obarczone brzemieniem spełniania oczekiwań fanów, chcących usłyszeć znane piosenki ulubionej grupy. Ważne też, że zgodnie z intencją Bruforda, grano głównie materiał improwizowany. Przy czym improwizacje te, zgodnie z crimsonowym zwyczajem, nie oznaczały kilkuminutowych solówek jednego z instrumentalistów na tle akompaniującej mu reszty. Była to raczej równoprawna rozmowa, w czasie której każdy z muzyków dostosowuje się do tego, co robią inni, jak również do tego, co się dzieje poza nią. W swoim dzienniku Trey Gunn tłumaczył, że przy takiej formie koncertowania każdy element przekłada się bezpośrednio na graną muzykę. Inaczej więc rozwijały się improwizacje w zależności od akustyki i jakości nagłośnienia sali, w której występował dany ProjeKct. Różnie kształtował się też repertuar, zależnie od tego, jak reagowała publiczność. Wpływ miało nawet to, czy w czasie koncertu widownia stała, czy siedziała.
Jak na ironię, te pomniejszone składy stały się niejako King Crimson podniesionym do kwadratu. Były nieprzewidywalne, niesztampowe i szalenie nowatorskie; nawet jak na standardy Frippa. Muzycy śmiało eksperymentowali i „odjeżdżali” w różnych kierunkach – od ambientowej elektroniki i free jazzu, po industrialnego hard rocka.
Rejestrację większości z około 50 wystę pów czterech podstawowych ProjeKctów można odpłatnie ściągnąć z archiwum Frippa na stronie http://www.dgmlive.com. Mniej wnikliwych powinien zadowolić dwupłytowy album „The Deception of The Trush”, stanowiący swoisty „The Best of ”. Chyba jednak najlepszym sposobem na zapoznanie się z FraKctalami jest zestaw, obejmujący cztery albumy prezentujące różne wcielenia grup w wersjach koncertowych. Świetnie oddaje ducha ProjeKctów i ukazuje różnice między nimi.
Twórczość FraKctali łączy eksperymentalny charakter, eklektyzm i niełatwa w odbiorze forma. Wyraźnie spaja je gitara Frippa jedynego członka wszystkich składów. Lawiruje ona między kojącymi dźwiękami soundscape'ów, ostrymi solówkami i ciężkimi przesterowanymi riffami. Tym, co najwyraźniej odróżnia od siebie poszczególne projekty, jest perkusja.
ProjeKct One charakteryzują akustyczne bębny Billa Bruforda. W tym mniej więcej czasie zakończył on swoją przygodę z perkusją elektroniczną i powrócił do klasycznego zestawu. Współtworzona przez niego i Levina sekcja rytmiczna odzwierciedla jazzowe fascynacje Bruforda i zapowiada późniejszą współpracę obu panów w jazzrockowej supergrupie B.L.U.E. (stworzonej wspólnie z Davidem Thronem i Chrisem Bottim).

86-88 04 2012 04

Chociaż ProjeKct One był pierwszym z zaplanowanych, to pierwszym zrealizowanym FraKctalem był ProjeKct Two (Belew/Gunn/Fripp). Również wyróżnia go perkusista. W tej nietypowej dla siebie roli występuje tu bowiem Adrian Belew, wygrywający industrialne rytmy na elektronicznej perkusji V-Drums. Przy okazji warto dodać, że P2, jako jedyny z FraKctali 1-4, zarejestrował materiał w studiu. Błyskawiczna sesja nagraniowa, której efektem jest płyta „Space Groove”, miała w sobie dużo z improwizacji, więc zachowała ducha spontaniczności koncertowych ProjeKctów. Skład ten miał zresztą wiele okazji do zaprezentowania się na żywo. Zagrał najwięcej, bo ponad 30 koncertów. Część z improwizowanych w ich czasie nagrań trafiła na krążek „Live Groove”.
Z kolei FraKctale o numerach 3 i 4 sporo charakteru zawdzięczają Patowi Mastelotto. Amerykanin łączy akustyczną i elektroniczną perkusję z odtwarzanymi z automatu loopami. Ta mieszanka powoduje, że koncertowe płyty „Masque” P3 i „West Coast Live” P4 brzmią jeszcze nowocześniej niż P1 i P2.
Zgodnie z założeniem, cztery podgrupy stały się laboratorium pomysłów. Wyłoniły się z nich zalążki kompozycji rozwiniętych następnie na crimsonowych płytach; nowy styl i format czteroosobowego składu zespołu. W roku 2000 kwartet Fripp/Belew/ Gunn/Mastelotto już jako King Crimson nagrał album „The ConstruKction of Light”. W czasie tej samej sesji nagraniowej, jako ProjeKct X, skład ten zarejestrował drugi, bardziej eksperymentalny i w swoim dziwactwie bliższy ProjeKctom album „Heaven and Earth”. Ten ponownie nietypowy, bo ograniczony do płyty studyjnej, FraKctal był ostatnim na sześć lat. Wówczas powstał nowy, okraszony numerem 6, najbardziej z dotychczasowych ascetyczny.
ProjeKct Six stworzył duet: Robert Fripp i Adrian Belew. Minizespół powrócił do stylu improwizowanych występów, których dał kilka jako support na trasie koncertowej Porcupine Tree.
Tu kończyła się historia ProjeKctów, niedługo później – po kilku koncertach w 2008 roku – skończyła się też historia King Crimson. W 2011 r. zmaterializował się jednak zespół zapowiedziany na blogu Frippa jako „ProjeKct Seven”. Wydany przez niego album – „A Scarcity of Miracles” – pojawił się w końcu pod dwoma szyldami: Jakszyk, Fripp and Colins oraz A King Crimson ProjeKct. Tę drugą nazwę usprawiedliwia fakt, że utworzyli go muzycy mniej lub bardziej związani z King Crimson. Do Frippa dołączyli Jakko Jakszyk, gitarzysta i wokalista grupy 21st Century Schizoid Band, wykonującej utwory z pierwszych czterech płyt Karmazynowego Króla, oraz saksofonista Mel Collins, w którego CV znajduje się King Crimson i imponująca lista innych wykonawców. Skład uzupełnili członkowie ostatniej sekcji rytmicznej KC: Gavin Harrison i Tony Levin. „W tak dużym stężeniu crimsonowych genów – tłumaczył Fripp – zespół ze zwykłego projektu pobocznego stał się kolejnym ProjeKctem; krewnym Króla, choć takim, który nigdy wcześniej nie był znany swojej rodzinie”.
Album „A Scarcity of Miracles” powstał niespodziewanie, jako efekt niezobowiązującego spotkania Jakszyka i Frippa. Zarejestrowanym szkicom muzycznym strukturę piosenek nadał pierwszy z nich. Do kompozycji dograli następnie swoje partie Collins, Levin i Harrison. Zawartość płyty nie przypomina więc dotychczasowych ProjeKctów ze względu na jej bardziej piosenkową naturę i sposób nagrania. Nie było tu bezpośredniej interakcji  pomiędzy instrumentalistami, a stopniowe dodawanie warstw. Powstało tak kilka dobrych utworów, ale brakuje im rozmachu, z którym działał dotychczas Król. A King Crimson ProjeKct nie jest więc ani ProjeKctem, ani King Crimson. Niemniej użycie tej nazwy sugeruje, że, niestety, „innego Karmazynowego Króla nie będzie”.
Cóż, Król może odszedł, ale pozostawił po sobie nie tylko tego księcia. Przez King Crimson przewinęło się tylu wyjątkowych muzyków, że wystarczy, by spotkało się dwóch, a powstanie nieco magii. A spotykają się nader często. Nawet ci, którzy nie grali w grupie w tym samym czasie. Np. skrzypek i klawiszowiec Eddie Jobson występował przy różnych okazjach z Levinem i Gunnem, chociaż ich współpraca z King Crimson miała miejsce w różnych dekadach. Wydaje się, że unikalne doświadczenie uczestnictwa w zespole Frippa predysponuje muzyków do wspólnej pracy.
Na Warsaw Summer Jazz Days w 2010 roku, na jednej scenie pojawili się Levin, Mastelotto i Gunn. W 2008 roku, jako Crimson Project, wystąpili wspólnie w Rosji Belew, Levin, Mastelotto i Jobson. Trzej pierwsi wymienieni grywają też razem w trakcie koncertów swoich przesyconych duchem Króla zespołów: Adrian Belew Trio oraz Stick Men. Wśród innych podobnych składów można wymieniać grupy HoBoLeMa, TU, KTU czy B.L.U.E.
Dzięki nim i różnym projektom Frippa bezkrólewie nie jest aż tak dokuczliwe.

 

Autor: Bartosz Szurik
Źródło: HFiM 4/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF