HFM

Ignacy Jan Paderewski - wielki artysta, wielki Polak

83-87 04 2011 01Ignacy Jan Paderewski urodził się 6 listopada 1860 roku we wsi Kuryłówka na Podolu rejonie należącym obecnie do Ukrainy.

Jego ojciec, Jan Paderewski, był administratorem dużych posiadłości ziemskich i działaczem podziemia opozycyjnego. Matka Poliksena, z domu Nowicka, zmarła zaledwie kilka miesięcy po narodzinach syna. Niedługo później chłopiec na rok trafił pod opiekę krewnych, ponieważ ojca wsadzono do więzienia za związki z powstańcami styczniowymi. Po wyjściu na wolność ponownie się ożenił i zamieszkał z rodziną w mieście Sudyłków niedaleko Szepietowki.
Mały Ignacy od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie muzyką. Początkowo brał lekcje fortepianu u prywatnego nauczyciela, by w wieku 12 lat wyjechać do Warszawy i tam stać się studentem konserwatorium. Poza instrumentem głównym uczył się kontrapunktu i harmonii. Jego talent nie od razu został dostrzeżony. Nauczyciele poradzili mu nawet wybór innego instrumentu. Próbował swych sił na flecie, klarnecie, fagocie, rogu, a nawet puzonie, ale fortepian pozostał w centrum jego zainteresowań. Dopiął swego i ciężką pracą uzyskał dyplom z wyróżnieniem. Po ukończeniu studiów otrzymał posadę nauczyciela średniego fortepianu, a także udzielał prywatnych lekcji muzyki i występował na prywatnych przyjęciach. W 1880 roku poślubił Antoninę Korsakównę, ale ich szczęście nie trwało długo. Pół roku po narodzinach syna – Alfreda, Ignacy został wdowcem. Alfred okazał się niepełnosprawny i zmarł w 1901 na powikłania związane z chorobą krążenia.


Po tragedii rodzinnej Paderewski postanowił wyjechać do Berlina, by dalej się tam kształcić oraz komponować. Za granicą poznał wiele ciekawych osób, w tym słynną aktorkę Helenę Modrzejewską, która, zafascynowana jego grą, ufundowała stypendium na dalsze kształcenie młodego pianisty. Ignacy wyjechał do Wiednia, gdzie udał się od razu do Teodora Leszetyckiego. Mistrz, wysłuchawszy gry Paderewskiego, miał ponoć ze smutkiem w głosie powiedzieć: „Za późno, za późno”. Mimo wszystko zgodził się udzielać mu lekcji i chyba ostatecznie się do niego przekonał, bo potem sam polecił młodego artystę na posadę nauczyciela fortepianu w Strasburgu.
W 1887 roku odbył się, fantastycznie przyjęty, debiut Paderewskiego w Wiedniu. Wkrótce pianista otrzymał propozycje z Paryża i Londynu. Do stolicy Francji pojechał w marcu 1888 roku i dał recital w sali Erarda. Miasto mówiło potem tylko o nim, ogłaszając przybycie z Polski największego artysty od czasów Chopina. Gorzej było z publicznością londyńską. Po pierwszym koncercie, 9 maja 1890, krytycy nie zostawili na pianiście suchej nitki. Zarzucono mu manieryczną grę i sentymentalizm kompozycji. Nazwano go nawet „kowalem fortepianu”. Paderewski jednak się nie zraził, a na pochwały nie musiał długo czekać. Systematycznie przybywało ludzi, zachwyconych jego wirtuozerią i autentycznym przeżywaniem muzyki. Melomani nie tylko uwielbiali go słuchać, ale też patrzeć, jak wspaniale wygląda przy fortepianie i z jaką elegancją porusza się po scenie.
Sława Paderewskiego szybko dotarła za ocean i już w 1891 roku pianista po raz pierwszy wsiadł na statek płynący do Nowego Jorku. Amerykańska publiczność, głodna artystów z osobowością i błyskotliwą techniką, od razu go pokochała. Obwołano go największym z wielkich, królem pianistów, czarodziejem fortepianu. Wiele miast zabiegało o jego występy, toteż trasy koncertowe trwały miesiącami. Nadmierny wysiłek odbił się w końcu na zdrowiu młodego wirtuoza. Kontuzja ręki omal nie zakończyła przedwcześnie jego kariery. Na szczęście chirurg Friedrich Lange przeprowadził udaną operację. Tymczasem hołubiony przez publiczność Paderewski zdecydował się zamieszkać na stałe w USA. Nadal odwiedzał jednak Polskę.
Kupił tu przepiękny dworek w Kąśnej Dolnej, gdzie pomieszkiwał od 1897 do 1903 roku. Na łamach „Boston Transcript” zapraszał Amerykanów, aby odwiedzali Kąśną, gdyż „blisko tu z Tatr, a nawet z Paryża – jedynie 33 godziny pociągiem”. Gościnność jego obejmowała także sąsiadów ze wsi – nieraz mieli sposobność przysłuchiwać się grze pianisty, gdy ten ćwiczył na świeżym powietrzu.
W 1899 roku Paderewski ożenił się z Heleną Górską. Wkrótce małżonkowie postanowili zmienić miejsce zamieszkania. Wybór padł na Szwajcarię i posiadłość Riond-Bosson, położoną w dystrykcie Vaud, kilometr od miasta Morges. Ze wzniesienia na północnym brzegu jeziora roztaczał się cudowny widok na Alpy. Dom otaczały budynki gospodarcze. Były tu warzywnik i sad, szklarnie i stawy, rosła winorośl. To miejsce stało się azylem Paderewskich na ponad 40 lat. Tu odpoczywali, tu przyjmowali gości i przyjaciół. Żona artysty z pasją oddawała się nie tylko zarządzaniu majątkiem, ale także hodowli rasowych kur, które sprowadzała z całego świata.

83-87 04 2011 02

Dochód pianisty rósł w niezwykłym tempie. Jego amerykańskie trasy koncertowe przynosiły setki tysięcy dolarów, co na ówczesne czasy było sumą bajońską. Paderewski znalazł się nawet w „Księdze rekordów Guinessa” jako najlepiej opłacany pianista w historii. Po Ameryce podróżował własnym, znakomicie wyposażonym wagonem kolejowym, który dawał mu namiastkę domu. Miał tam oczywiście fortepian, a także niewielką, ale wygodną sypialnię i pokój jadalny. W podróży towarzyszyła mu całkiem liczna świta: amerykański i angielski impresario, skarbnik i księgowy, lokaj Marcel, stroiciel fortepianów, dwóch portierów – Augustus i Charles, a takżeosobisty kucharz, czarnoskóry James Cooper. Tym wagonem Paderewski przemierzał Amerykę wielokrotnie, dając nawet 100 koncertów w czasie jednej trasy. Zapewne z myślą o chwili odpoczynku, w przededniu I wojny światowej artysta kupił rancho San Ignacio niedaleko Paso Robles w hrabstwie San Luis Obispo. Na 2000 akrów jakiś czas później polecił zasadzić winorośle szczepu Zinfandel, a gdy podrosły, pobliska York Mountain Winery robiła z nich wyborne wino.
Niestety, napięty terminarz nie pozwolił Paderewskiemu cieszyć się długo sielską atmosferą słonecznej Kalifornii. Podróżował po całym świecie, od Ameryki Południowej po Australię i Nową Zelandię. Jedną z takich dalekich podróży odbył w 1904 roku, a relacje z niej świadczą o poziomie kultury ówczesnych Australijczyków. Czasopismo „The Bulletin” 14 lipca opisywało jego występ w Melbourne w taki sposób: „Odkąd Melbourne stało się miastem, nigdy jeszcze nie byliśmy świadkami czegoś takiego jak trzy tygodnie temu. Wtedy to w miejskim ratuszu zjawił się pan Paderewski. Ogromny tłum zgromadził się przed budynkiem, krzycząc i klaszcząc, aż dłonie im zdrętwiały, a gardła ochrypły. Witał w ten sposób przybysza z dalekich stron. Od samego początku artysta zyskał pełnię władzy nad publicznością. Przyjechał do nas ze wszystkimi swoimi darami i muzyczną perfekcją, za którą jest podziwiany w Europie i Ameryce. Jednak przyjęcie go na niedawnym koncercie w Sydney stało w dużej sprzeczności z ogólnoświatowym zachwytem. W czasie koncertu niektórzy niemuzykalni słuchacze postanowili opuścić salę zaraz po tym, gdy zaspokoili swoją ciekawość. Z utworu na utwór Paderewski grał dla coraz mniejszej liczby ludzi. Po występie artysta był mocno poruszony. Podziękował tym, którzy zostali, zarzucił zaś brak honoru i szacunku dla gościa około 500 dezerterom. Poirytowany nazwał ich niczym innym jak dzikusami i stwierdził, że nigdy się z czymś takim nie spotkał, nawet na Dzikim Zachodzie”.
Światowe tournée Paderewskiego urwało się z chwilą wybuchu I wojny światowej. Pianista w poczuciu więzi z narodem porzucił na kilka lat karierę artystyczną, by włączyć się w działalność polityczną i reprezentować interes Polski poza jej granicami. Wykorzystując swą popularność na Zachodzie, zbierał fundusze na pomoc ofiarom wojny i był jednym ze współzałożycieli komitetów pomocy Polakom w Paryżu i Londynie. W 1915 wraz z Henrykiem Sienkiewiczem założył w Vevey Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Tego samego roku wyjechał do USA, gdzie przed każdym koncertem przemawiał na temat postulowanej przez niego niepodległości Polski. W krótkim czasie udało mu się zbliżyć do doradcy prezydenta Wilsona, Edwarda House’a. Dzięki tej znajomości w styczniu 1917 przekazał prezydentowi memoriał na temat Polski. Być może z tego powodu sprawa niepodległości naszego kraju znalazła się w słynnych 14 punktach Wilsona.

83-87 04 2011 03     83-87 04 2011 04     83-87 04 2011 05

W sierpniu 1917 Paderewski został w USA przedstawicielem Komitetu Narodowego Polskiego z Romanem Dmowskim na czele. Po powrocie do kraju Piłsudskiego również i Paderewski powrócił do Polski. 25 grudnia 1918 pojawił się w Gdańsku, skąd udał się do Poznania. Jego przybycie i entuzjastyczne przywitanie stało się impulsem do wybuchu powstania. Po przyjeździe do Warszawy artysta spotkał się z Piłsudskim i podjął roli mediatora pomiędzy nim a obozem Dmowskiego. 16 stycznia 1919 został premierem, pełniąc również funkcję ministra spraw zagranicznych. Reprezentował Polskę na konferencji w Paryżu, zakończonej podpisaniem traktatu wersalskiego. Wiedział, że jego gabinet ma charakter wyłącznie przejściowy, dlatego w grudniu 1919 podał się do dymisji. Następnie wyjechał do Szwajcarii, aby odpocząć od polityki. Powrócił jednak do kraju w kulminacji wojny polsko-bolszewickiej w 1920. Został wysłannikiem rządu polskiego do Ligi Narodów. Wkrótce jednak, w 1921 roku, zrezygnował z tej funkcji. Choć spełniał się w roli polityka, chciał być także artystą.
W 1922 roku ponownie wyjechał do USA. Jego pierwszy po długiej przerwie koncert zebrał w nowojorskiej Carnegie Hall całą kulturalną elitę miasta. Chcąc wesprzeć bezrobotnych amerykańskich muzyków, dał w Madison Square Garden recital, na który przybyło 16 tysięcy ludzi. Wkrótce też wyruszył w kolejną podróż swoją kolejową salonką. Niedługo dane mu jednak było cieszyć się życiem koncertującego muzyka. Świat szykował się do kolejnej wojny, a sprawy ojczyzny były mu zbyt drogie, by mógł stać z boku i tylko patrzeć. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 Paderewski współtworzył tzw. Front Morges. Po wybuchu II wojny światowej wszedł w skład władz Polski na uchodźstwie. Został przewodniczącym Rady Narodowej w Londynie, która stanowiła substytut sejmu na emigracji.
Po raz ostatni przyjechał do Ameryki 6 listopada 1940 roku. Zatrzymał się, jak zwykle, w hotelu Gotham, jednak kilka tygodni później przeniósł się do tańszego Buckingham. Brakowało mu pieniędzy. Pomimo zaawansowanego wieku był bardzo aktywny. Starał się przekonać Amerykanów, by pospieszyli ze wsparciem dla Brytyjczyków. Radiowa sieć Columbia przekazała ten apel 8 grudnia. W trakcie audiencji u prezydenta Roosevelta Paderewski prosił o interwencję w sprawie Polaków we Francji pod rządami Vichy. Uporczywe wysiłki propagandowe i dyplomatyczne przynosiły jednak mizerne efekty. Autorytet z minionych lat i legendawirtuoza nie wystarczały, by sterować zawiłymi meandrami polityki lat 40.
W maju 1941 roku Ignacy Jan Paderewski powrócił z Palm Springs do Nowego Jorku, a miesiąc później, 22 czerwca, mimo panującego upału i ciężkiego, wilgotnego klimatu postanowił przemówić na spotkaniu weteranów w Oak Ridge. Miał już wtedy prawie 81 lat i choć umysł działał sprawnie, ciało coraz bardziej słabło. Nie wiadomo, kto namówił mistrza, by zamiast zwyczajowego wina wypił szklankę coca-coli, ale wiadomo, że spowodowało to katastrofalne następstwa. Zwykłe przeziębienie błyskawicznie przekształciło się w zapalenie płuc. Tydzień trwała walka o życie pianisty, która zakończyła się 29 czerwca o 11 rano w jego pokoju hotelowym. Następnego dnia premier Rządu RP na uchodźstwie i Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz nr 11, w którego ostatnich słowach napisał: „Naród polski, okryty głęboką żałobą po pamięci I. J. Paderewskiego, traci z Jego odejściem od nas na zawsze jednego z największych swych duchów przewodnich. Cześć Jego pamięci!”.
Śmierć Paderewskiego powinna zakończyć jego historię, jednak wiele jeszcze lat miało upłynąć, zanim nad trumną zrobiło się faktycznie cicho. Początkowo został pochowany w Arlington koło Waszyngtonu. Dopiero w 1992 roku szczątki sprowadzono do Polski, czemu towarzyszyła burzliwa dyskusja, gdzie należy je pochować. Rozważano Wawel, ale ostatecznie skorzystano z propozycji Jerzego Waldorffa by spoczął w krypcie archikatedry św. Jana w Warszawie, tuż obok Sienkiewicza. Zagadką pozostawała sprawa serca mistrza. Krótko przed śmiercią poprosił swoją siostrę, Antoninę Wilkowską, by zostało ono w Ameryce. Jan Smoleński – właściciel zakładu pogrzebowego organizującego ceremonię – spełnił tę wolę, zabalsamował serce i czekał na informację, gdzie ma zostać pochowane. Jednak cztery miesiące po śmierci Paderewskiego jego siostra także zmarła i nie miał już kto zdecydować. Ostatecznie przedsiębiorca sam umieścił urnę w mauzoleum cmentarza Cypress Hill. Stało się to 21 grudnia 1945 roku po cichu i bez świadków. Mijały lata. Serce odnalazło się zupełnie przypadkowo w 1959 roku, gdy Conrad J. Wycka ze szwagrem Henrykiem Archackim wybrali się na zwiedzanie pięknego nowojorskiego cmentarza. W niszy nr 25 bocznej nawy mauzoleum z osłupieniem odkryli napis „Ignacy Jan Paderewski, 1860-1941”. Archacki zbadał sprawę i gdy wszystko wyjaśnił, rozpoczął starania o nowe miejsce pochówku. Kongres Polonii Amerykańskiej zwlekał wiele lat z zajęciem się sprawą, aż w 1986 roku podjęto decyzję, by urnę umieścić w tzw. Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown. To zakończyło tułaczkę serca, ale nie zakończyło innych sporów wokół artysty.
Gdy nie wiadomo, o co chodzi, zwykle chodzi o pieniądze. Paderewski za życia zgromadził prawdziwą fortunę, na którą różni ludzie mieli oczywiście chrapkę. Choć trudno w to uwierzyć, procesy sądowe związane ze sprawą testamentu pianisty trwały jeszcze w 2002 roku. Wszystko zaczęło się jednak znacznie wcześniej, zaraz po zakończeniu wojny. Siostra artysty, której przekazał cały majątek, przeżyła go ledwie o kilka miesięcy. W ostatniej woli swoim jedynym spadkobiercą uczyniła Sylwina Strakacza, sekretarza i przyjaciela Paderewskiego. On zaś zlecił likwidację majątku szwajcarskiemu mecenasowi Henry’emu Vallotonowi. Będąc daleko, Strakacz nie miał większej kontroli nad poczynaniami obrotnego prawnika. Ów zaś korzystał z każdej okazji, by drogą bardziej lub mniej legalną przywłaszczyć sobie jak najwięcej. W sprawę wkrótce wmieszały się także władze PRL. Paderewski chciał, aby sporą część jego majątku otrzymały uniwersytety we Lwowie i Poznaniu, Konserwatorium Warszawskie oraz gimnazjum jego imienia w Poznaniu. Komuniści zignorowali wolę zmarłego i wszystko przekazali Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Położyli też łapę na wielu innych cennych przedmiotach. Było to możliwe po zrzeczeniu się przez Strakacza wszelkich praw spadkowych pod wpływem gróźb i nacisków z polskiej strony. Zamiast niego właścicielem spadku stał się przyrodni brat Paderewskiego, Józef, nauczyciel mieszkający w Bydgoszczy. Była to wystarczająca furtka dla reżimu, by dobrać się do sporej części majątku. Zaczęli od biżuterii i najcenniejszych dzieł sztuki. Poupychane w workach i skrzyniach, składano je w piwnicach poselstwa w Bernie. Od jesieni 1951 roku partiami przyjeżdżały do Warszawy. W spisie transportu z 10 września widnieje m. in. 31 złotych przedmiotów, sznury pereł, srebra i trzy obrazy (Siemiradzkiego i Stanisławskiego). 23 stycznia 1952 roku kustosz Muzeum Narodowego pokwitował odbiór 8 dokumentów z podpisami królów polskich, 8 grafik Leona Wyczółkowskiego, itp. Ewidencja, która jest do wglądu w archiwum MSZ, zawiera kilkaset bardzo cennych dla kultury polskiej dzieł. Muzeum Narodowe nie posiada ich w swoich zbiorach. Jedynie niepełna kolekcja porcelany z Dalekiego Wschodu pokazywana jest co jakiś czas jako spadek po Paderewskim. Cenny księgozbiór, po przewiezieniu wagonem kolejowym do Warszawy, umieszczono w zawilgoconych magazynach na Służewcu. Fortepian koncertowy Steinwaya, ku rozpaczy Jerzego Waldorffa, został zrujnowany przez młodych muzyków w Warszawskim Konserwatorium. Biżuteria, numizmaty i medale ze szlachetnych kruszców trafiły przez „Desę” po cenach umownych do wybranych lub wskazanych osób.
Józef Paderewski otrzymał wszystko, co nie miało żadnej wartości historycznej i minimalną materialną, m.in. starą garderobę i pościel. Staruszkowi, dorabiającemu do głodowej emerytury korepetycjami z matematyki, MSZ przesyłało co kwartał niewielką, złotową zaliczkę. Raz tylko, po długich prośbach, otrzymał szwajcarskie zastrzyki wartości czterdziestu kilku franków. Gdy zaczęli przyjeżdżać zachodni dziennikarze, przeniesiono go z jednopokojowego mieszkania w walącej się ruderze do dwupokojowego w solidniejszym domu. A kiedy zaczął ogarniać wyobraźnią ogrom majątku (często podpisywał upoważnienia dla adwokatów sprzedających różne posiadłości), radcy prawni z MSZ poinformowali go, że zgodnie z testamentem odziedziczył tylko legat w wysokości jednego tysiąca dolarów rocznie. Otrzyma go, gdy spieniężone zostaną ruchomości i nieruchomości spadku. Nie zobaczył tej sumy do śmierci.
Posiadłość w Riond-Bosson coraz bardziej pustoszała i popadała w ruinę. W roku 1953 budynek sprzedano. Nabywcą był Aga Khan III, który chciał zamienić ją w muzeum Paderewskiego. Cena wyniosła 454 000 franków. Niestety, muzeum nigdy nie powstało. Komuś, widać, na tym zależało. Cała afera z testamentem była wielką kompromitacją szwajcarskiego wymiaru sprawiedliwości. Po serii tajemniczych włamań, kradzieży i innych nieprzyjemności, Aga Khan sprzedał Riond-Bosson pewnemu handlarzowi bydła. Ten z kolei – rzeźnikowi. Posiadłość przechodziła z rąk do rąk, coraz bardziej niszczejąc. W roku 1957 władze kantonu Vaud zaplanowały w tym miejscu autostradę i zrównały z ziemią ogromny, piękny park. Z domu stopniowo znikało wszystko, łącznie z klamkami i kranami. W roku 1966 budynek zburzono. Dziś nie ma po nim nawet śladu.
Podobny los spotkał amerykańskie rancha pianisty oraz ziemię w San Paulo. Spieniężono szwajcarskie, japońskie i argentyńskie papiery wartościowe oraz zrealizowano trzy amerykańskie polisy ubezpieczeniowe na życie na łączną kwotę 650 tysięcy dolarów.
Spory i wzajemne oskarżenia pomiędzy rodzinami bliskich Paderewskiemu osób trwają praktycznie do dziś. Jeszcze w 2002 roku krakowski sąd apelacyjny nakazał wydawnictwu PWM przeprosić córkę Sylwina Strakacza za twierdzenia zawarte w książce „Tajemnica testamentu Paderewskiego” autorstwa Simone Giron de Pourtales. Autorka w ostrych słowach oskarżała w niej Strakacza o spisek na życie pianisty i ukrycie jego testamentu, by zagarnąć cały majątek dla siebie.
Wielcy ludzie zawsze mają wokół siebie mnóstwo przyjaciół, ale także tych, którzy wkradając się w ich łaski, próbują coś zyskać dla siebie. Historia Paderewskiego to piękna karta w dziejach muzyki i Polski, ale ma też ciemną stronę. Dobrze, że Mistrz nie musiał tego wszystkiego oglądać.

Autor: Maciej Łukas Gołębiowski
Źródło: HFiM 04/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF