HFM

Śpiewaczy los - Irena Jurkiewicz

74-76 02 2012 02Co robi milczący śpiewak?
Kariera śpiewaka operowego (i właściwie każdego, kto zarabia na życie śpiewaniem) jest jak stąpanie po kruchym lodzie. Śpiewak wciąż drży, że straci głos – w wyniku choroby, stresu, ciąży czy choćby drakońskiej diety odchudzającej. Śpiewak może zniszczyć głos, wykonując nieodpowiedni repertuar. Może nie otrzymywać propozycji występów w najlepszych dla siebie latach. Może stanąć przed koniecznością odrzucenia angażu, który otworzyłby drogę na prestiżowe sceny. A jeśli nawet śpiewak nieprzerwanie ma stosowne propozycje i występuje z sukcesem, co po nim zostaje? Płyty, nagrania radiowe – ale przecież dorobek fonograficzny mają tylko nieliczni. Publikacje prasowe, książki, fotografie? Wydawałoby się, że to oczywiste ślady kariery, zwłaszcza najsłynniejszych. Jakież więc było nasze zdziwienie, kiedy w trakcie zbierania materiałów do artykułu o jednej z najznakomitszych polskich śpiewaczek II połowy XX wieku, Stefanii Wojtowicz, ze świecą szukaliśmy fotografii, która nadawałaby się do reprodukcji; jedyna monografia książkowa, o objętości broszurki, pochodziła z 1961 roku, a i wybór treściwych tekstów prasowych był mizerny. Co zostaje po śpiewaku, jeśli rodzina i przyjaciele nie przechowają pamięci o nim?

Postanowiliśmy zadbać o dobre imię pewnej artystki operowej i uratować od zapomnienia wszystko, co się da, z jej spuścizny. W ostatniej chwili i cudownym zrządzeniem losu...

Na tropie rodzinnej tajemnicy
Andrzej zapamiętał z zamierzchłego dzieciństwa wuja – Zbigniewa Piekutowskiego, męża siostry matki, który skończył wydział wokalny szkoły muzycznej przy Bednarskiej w Warszawie (nota bene wiele lat później sam pobierał nauki na tymże wydziale, a niedawno absolwentem „Bednarskiej” został nasz syn). Po dyplomie wuj zaczął śpiewać w chórze stołecznego Teatru Wielkiego; później przeniósł się do Operetki. Nie wykazywał parcia na karierę solową. Przekaz rodzinny głosił: „uciekł z chórzystką z Operetki”. Rozwiódł się, wyjechał z Warszawy i słuch po nim zaginął.
Andrzej przypomniał sobie o wuju w latach 90. XX wieku, kiedy sam zaczął zawodowo śpiewać. Próbował reaktywować zerwane więzy powinowactwa. Wychodząc z założenia, że wuj mieszka w jednym z miast, w których jest teatr muzyczny, wertował książki telefoniczne Poznania, Łodzi, Gdańska itd. Bezskutecznie. Z czasem zaprzągł do poszukiwań Internet. Bez rezultatu. Aż do lipca ubiegłego roku, kiedy po wpisaniu w przeglądarce hasła „Zbigniew Piekutowski” pojawił się link prowadzący do forum Modelarni w Nowym Tomyślu. Modelarnia? To miało sens. Pasją wuja było konstruowanie misternych modeli statków i samolotów. Ale skąd ten Nowy Tomyśl, wielkopolskie miasteczko, w którym nie ma sceny operowej czy operetkowej?
Na forum wypowiadali się wychowankowie modelarni w Nowotomyskim Ośrodku Kultury, tworzący swoje modele pod opieką Zbigniewa Piekutowskiego. Z ich głosów wynikało, że nie żyje od kilku lat. Do dyskusji włączyła się też autorka artykułu opublikowanego niedawno w lokalnym kwartalniku – „Przeglądzie Nowotomyskim”. Otóż osoba ta przeprowadziła wywiad z wdową po instruktorze modelarni, „naszą diwą operową”, jak ją określiła. To musiał być dobry trop.
Znaleźliśmy w Internecie spis treści rzeczonego numeru periodyku i namiary na dziennikarkę, nota bene nowotomyską bibliotekarkę i aktorkę miejscowego teatru amatorskiego. Pani Sylwia Kupiec przesłała nam tekst wywiadu – bagatela, 20 stron znormalizowanych plus kilka zeskanowanych zdjęć. Już lead artykułu wywołał żywsze bicie serca. Okazało się, że bohaterka wywiadu, Irena Jurkiewicz-Piekutowska, była uczennicą Stani Zawadzkiej, natomiast Andrzej jest ostatnim uczniem legendarnej śpiewaczki i pedagog śpiewu. Zadzwoniliśmy do pani Ireny, aby porozmawiać nie tylko o jej zmarłym mężu, lecz także o jej pasjonującym życiu i karierze. Pojechaliśmy do Nowego Tomyśla. Szkoda, że przez splot półprawd i okoliczności nie mogliśmy wcześniej dotrzeć do wuja i jego żony – świetnej artystki.

74-76 02 2012 01     74-76 02 2012 03     74-76 02 2012 05

Droga do śpiewania
Irena Jurkiewicz (występowała pod nazwiskiem panieńskim) jest córką zawodowego muzyka, potrafiącego grać na kilku instrumentach, a pracującego w rozmaitych orkiestrach tanecznych. Jej brat, Andrzej Jurkiewicz, został dyrygentem. Prowadził orkiestry w Polsce i USA. Urodzona w Toruniu (1932), dzieciństwo spędziła w Warszawie. Po Powstaniu Warszawskim i wygnaniu z miasta ludności cywilnej, rodzina dotarła aż do Wiednia. Tam przez trzy lata Irena chodziła do niemieckojęzycznej szkoły. Jurkiewiczowie zdecydowali się powrócić do Polski, ale nie do Warszawy, lecz do krewnych na Wybrzeżu. Irena poszła do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni. Ponieważ od dziecka wykazywała również zdolności muzyczne, grała na fortepianie i śpiewała, w połowie lat 50. spróbowała sił jako piosenkarka na scenach Trójmiasta. Chwalili ją Zbigniew Cybulski i Bogusław Kobiela – wówczas związani z życiem kulturalnym Wybrzeża. Decydująca okazała się opinia pianistki, Haliny Czerny-Stefańskiej, która przypadkowo usłyszała rozśpiewującą się dziewczynę i zachęciła do szkolenia głosu w kierunku śpiewu operowego. Dodatkowym argumentem za zamianą szkoły plastycznej na muzyczną był fakt, że Irena, jako osoba niezamożna, miała wielki problem z kupowaniem niezbędnych przyborów – farb, pędzli, płócien etc. Irena Jurkiewicz została przyjęta do klasy śpiewu profesor Anny Borey w Państwowej Średniej Szkole Muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu. Naukę kontynuowała w Warszawie u słynącej z surowości i żelaznych zasad profesor Stani Zawadzkiej w Państwowej Szkole Muzycznej przy ul. Profesorskiej. Za bardzo dobre oceny dostała stypendium Ministra Kultury i Sztuki.
Jedną z najwybitniejszych uczennic Zawadzkiej była Stefania Woytowicz. W 1961 roku, kiedy Jurkiewicz śpiewała swój recital dyplomowy, Woytowicz, wówczas już artystka ceniona w Europie, przyszła na jej występ i podarowała książkę z dedykacją: „Z życzeniami wytrwałej pracy i osiągnięcia wielu sukcesów artystycznych, dla których warto i trzeba wszystko poświęcić”. Woytowicz, podobnie jak maestra Zawadzka, uważała, że jedyną miłością śpiewaczki powinna być muzyka. A z tym Irena Jurkiewicz nigdy nie chciała się zgodzić.

Ku dobrowolnej abdykacji
Karierę zawodową zaczęła od warszawskiej Operetki jako skromna chórzystka, rychło jednak zauważono jej piękny, giętki głos i niepospolitą łatwość uczenia się. Zaczęto żartobliwie mawiać, że Irena ledwie spojrzy na okładkę nut, a już wszystko umie na pamięć. Powierzano jej drugoplanowe role solowe, na przykład w „Ptaszniku z Tyrolu” Zellera. Po trzech sezonach spędzonych na operetkowych deskach, Jurkiewicz zdecydowała się dokonać rewolucyjnej zmiany; i w życiu zawodowym, i prywatnym. Wyszła za mąż za kolegę z teatru, Zbigniewa Piekutowskiego, i pojechała na przesłuchania do organizowanego właśnie zespołu Teatru Wielkiego w Łodzi. I chociaż przyjęto już tam wystarczającą liczbę solowych sopranów (choćby takie sławy, jak Delfina Ambroziak czy Teresa May-Czyżowska), dyrygent Zygmunt Latoszewski zgodził się posłuchać śpiewu kandydatki. Wypadła tak dobrze, że natychmiast dostała angaż. Wujowi Zbigniewowi natomiast, oprócz etatu chórzysty, powierzono odpowiedzialną funkcję inspektora chóru męskiego. Łódź stała się domem Piekutowskich aż do początku lat 80. Stworzyli tu prawdziwą rodzinę. Ponieważ Irena nie mogła mieć dzieci, wraz z mężem adoptowali pięcioletnią dziewczynkę specjalnej troski.
Na scenie łódzkiego Teatru Wielkiego Jurkiewicz odniosła największe sukcesy wokalno-aktorskie. Jej ciepły, słoneczny, ruchliwy głos, nienaganna dykcja i perfekcja intonacji najlepiej sprawdzały się w repertuarze lirycznym i koloraturowym. Hanna ze „Strasznego dworu” i Zofia z „Halki” Moniuszki, Konstancja z „Uprowadzenia z seraju” i Fiordiligi z „Cosi fan tutte” Mozarta, Rosalinda w „Zemście nietoperza” Johanna Straussa, Micaëla w „Carmen” Bizeta to tylko niektóre popisowe role Ireny. Wizytówką jej śpiewaczych możliwości była partia Królowej Nocy w „Czarodziejskim flecie” Mozarta. Wykonywała ją z powodzeniem również na scenach niemieckich (m.in. Magdeburg, Halle).
Z humorem wspomina po latach dole i niedole życia operowego w epoce PRL-u. Za kulisami, w przerwach między wyjściami na scenę, grywała z kolegami w brydża.
Nie marzyła o rzekomo najpiękniejszej dla ludzi teatru śmierci – na scenie. Nie chciała się kurczowo trzymać kariery i śpiewać tak długo, jak się da. Odeszła na emeryturę zaraz po osiągnięciu minimalnego dla wokalistów wieku, czyli po dwudziestu latach pracy. O pożegnaniu z teatrem tak mówiła w rozmowie z Sylwią Kupiec: „(...) moje zdrowie zaczęło szwankować. Zaczęłam przybierać na wadze, kostiumy przestały mi pasować... Głos amantki, a figura... niestety. Przecież teatr to nie jest instytucja charytatywna...”. Wuj Zbyszek też zamknął „wokalny” rozdział biografii. I oto dwoje byłych śpiewaków, na progu pięćdziesiątki, stanęło wobec problemu, jak spędzić resztę życia.

74-76 02 2012 04

Program na jesień
Okazało się, że od dawna przygotowywali się do tej chwili. Układali scenariusz na jesień życia. Oboje nie lubili Łodzi, która w czasach PRL-u była brzydkim, ponurym miastem. Chcieli się przeprowadzić do jakiegoś niewielkiego, zadbanego, gospodarnego miasteczka w Wielkopolsce; gdzieś niedaleko lasów i jezior. Chcieli uprawiać własną działkę rekreacyjną, hodować kwiaty na balkonie, opiekować się zwierzętami. Chcieli rozwijać swoje zainteresowania, spotykać się z przyjaciółmi i, póki wystarczy sił, pracować z pożytkiem dla siebie i lokalnej społeczności. Wszystkie te plany udało się im zrealizować.
Zamienili łódzkie mieszkanie na równorzędne w Nowym Tomyślu, pół godziny jazdy pociągiem za Poznaniem. Wuj Zbyszek został kierownikiem pracowni modelarskiej w lokalnym ośrodku kultury. Z podopiecznymi nie tylko budował modele, które zdobywały nagrody na ogólnopolskich konkursach, lecz jeździł na koncerty i wystawy. Pani Irena też odkryła w sobie pasję pedagogiczną. W ośrodku kultury prowadziła młodzieżowy zespół wokalny, a także zajęcia plastyczne. Wróciła do malowania. Uczestniczyła w plenerach i wystawach. Organizowała spotkania słowno-muzyczne z mieszkańcami. Z sukcesem brała udział w konkursach brydża sportowego i w konkursach na kompozycje kwiatowe. Nawiązała współpracę z grupą kabaretową „Kapela zza Winkla” – stworzyła tam satyryczną postać Balbiny Pisuardessy. Pisała teksty piosenek i skecze, projektowała kostiumy. Irena Jurkiewicz wyjaśnia, skąd brała tę niespożytą energię i pomysłowość: „Mogłam coś z siebie dać. Bo ja w życiu od ludzi bardzo dużo otrzymałam”.
Wuj Zbyszek zmarł w 1999 roku. Zmęczona opieką nad chorym mężem, coraz bardziej podupadająca na zdrowiu artystka radykalnie ograniczyła aktywność, ale zainteresowania muzyką nigdy nie straciła. Słucha II Programu Polskiego Radia. Czasem zabiera głos na antenie w czasie audycji na żywo. Jej nowym hobby są audiobooki.
Irena Jurkiewicz-Piekutowska zastanawiała się, w jaki sposób upamiętnić własne dokonania artystyczne; jak ocalić pamięć o mężu. W wywiadzie-rzece przeprowadzonym przez Sylwię Kupiec śpiewaczka barwnie opisała atmosferę pracy w teatrze na scenie i za kulisami. Z sympatią i serdecznością scharakteryzowała kolegów muzyków. W rozmowach z nami i w listach dodała wiele szczegółów. Powierzyła nam kilka roboczych nagrań z przedstawień (dźwięk bardzo słabej jakości) i część innych archiwaliów. My przekazaliśmy jedyne istniejące nagranie solowe wuja Zbyszka – zapis z dawnego szkolnego egzaminu.
Opracowaliśmy biogram Ireny Jurkiewicz w Wikipedii, zaś na YouTube zamieściliśmy teledyski zmontowane z nagrań i fotografii pani Ireny i wuja Zbyszka. Co możemy jeszcze zrobić? Niechże ten tekst będzie naszym małym hołdem dla wszystkich pięknych głosów z przeszłości.
Spieszmy się słuchać śpiewaków. Tak szybko milkną.

Podstawowe źródło wiedzy o karierze Ireny Jurkiewicz:
Sylwia Kupiec, Kiedy przyleci ten słowik? Rozmowa z Ireną Jurkiewicz-Piekutowską, „Przegląd Nowotomyski” 2010 nr 16.

Linki do nagrań:
http://www.youtube.com/watch?v=MsADF8RwRUY
http://www.youtube.com/watch?v=bt2NXkYh2MU&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=qFOamRindv0&feature=related

Autorzy: Hanna i Andrzej Milewscy
Źródło: HFiM 2/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF