HFM

Na ryby, na grzyby, do glinianki i kukurydzianki

WstępniakWłaśnie czytam na jakimś portalu, że szykuje się podatek katastralny. Jestem świeżo po rozmowie z jednym z dystrybutorów, że teraz to już w ogóle się nic nie sprzedaje, nawet nędzny kabelek. Przyszły też dzisiaj rachunki za prąd, które powoli zaczynają mnie przekonywać do wzmacniaczy w klasie D. A na dodatek zaczyna się w TV film „Wojna polsko-ruska”. Tyle nieszczęść na raz. Jak tu się bronić? Tylko szlafmycą.

Miałem napisać coś o sprzęcie, a raczej o kleceniu recenzji za pomocą bardzo dalekoznacznych odniesień. Siedzę, siedzę i myślę, a do głowy przychodzą mi… Ech, człowiek dziecinnieje. Spróbowałem nawet metody „na Jasia Fasolę”, któremu zawsze pomagała ulubiona maskotka (Jaś lubi misia, Maciej małpkę). Już miałem zacząć stukać się w głowę kapciem, żeby ożywić przepływ myśli i wykrzesać z siebie kolejnych 5000 znaków, ale coś mi przeszkadza. Cholera, nie wiem, co.


Dzwoni telefon. Matka. Kiedy wreszcie przyjedziesz? Zaraz, zaraz, nie wszyscy naraz. Skończę numer, napiszę ze trzy graty na zapas i siadam za kierownicę. Wizja tej czynności, czyli nudnego kręcenia kółkiem, automatycznego hamowania przed fotoradarami na trasie Warszawa – Zaklików, mrożonej kawy na Statoilu w Lublinie, a potem fajki (takiej małej, kukurydzianej z Missouri, czyli krainy, w której ludzie jedzą wiewiórki) gdzieś między Kraśnikiem a Zdziechowicami, napełniła mnie ochotą. Do pisania? Gdzie tam, do życia. Pisanie to praca, a żadne zwierzę w warunkach naturalnych nie pracuje, chyba że musi.
Naturalnym stanem każdego organizmu jest odpoczynek. Wydatkowanie energii to niechybny uszczerbek na zdrowiu, a i wydatek, bo trzeba potem popchnąć przełykiem coś konkretnego. Na przykład kiełbasę z grilla. A żeby kiełbasa nie pomyślała, że ją pies zjadł, to i piwo się przyda. A do piwa – kolejna fajka.
Przy takiej oprawie to i myślenie się poprawia, neurony radośnie baraszkują, przychodzą do głowy wspaniałe pomysły na ulepszanie świata, więc wstępniak na wrzesień będzie gotowy już po pierwszym ognisku w towarzystwie bliskich.
I tego postanowiłem się trzymać. Bo idą wakacje! Jezu drogi, jak ja na nie czekałem, będąc uczniem podstawówki, liceum, a potem „szkoły” (tak mówiliśmy na uczelnię). I dlaczego to ma się teraz zmienić? Bo jestem starszy? Komentarze tak zwanych ludzi rozsądnych – wypraszam sobie. Powiedziałbym im coś „po młodzieżowemu”, ale nie wypada.
To jest pora, w której każdy powinien zapomnieć, że jest dyrektorem klatki schodowej albo prezesem sklepu mięsnego. Zdziecinnieć, schłopieć, konsumować, żuć, łykać i spać do południa. Jak kto może i go żona nie bije. Nie kupować sprzętu hi-fi, żeby dystrybutorzy mieli „satysfakcję racji”, odwiedzić wujka Cześka, ciocię Helenkę, pobawić się helikopterem na baterię.
I tego Wam, moi mili, życzę. Żeby Was za granicą albo w Bułgarii dopadł dobry kurs złotówki, nad jeziorem lokalne piwo za 2,90, a wędkarzom, żeby im klejnoty do półksiężyców nie przyrosły. Muzyka niech gra z samochodowego lub kuchennego radia. To też odpoczynek i miły regres. A czego sobie życzę?
Oczywiście, szczęścia. W jednym z opowiadań mojego ulubionego pisarza ów stan zbadał naukowiec i stwierdził, że zależy ono od rozwoju psychicznego osobnika. Odwrotnie proporcjonalnie, więc już taki pies ma problemy, nie wspominając nawet o wywołanej do tablicy małpce. Ja sobie życzę być szczęśliwym jak rzodkiewka albo dżdżownica.
Już tylko te trzy graty opiszę (człowiek sam się musi ukarać, zapracować na nagrodę, prawda?) i wsiadam za kokpit mojej 10-letniej srebrnej strzały. Jeżeli dodatkowo chcecie poprawić mi humor, to 14 lipca mam urodziny. Życzenia SMS-em mile widziane. Jak prezent, to Dunhill Royal Yacht. Zapalę przy ognisku za Wasze zdrowie.
O telefony o poradę sprzętową proszę od 15 sierpnia, a ja pozdrawiam z Zaklikowa. Takie małe polskie miasteczka mają niepowtarzalny urok, bardziej autentyczny niż Saint Tropez i Aspen.
A teraz pan Maciej ma relaks.

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 7-8/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF